Już wydawało się, że najgłośniejszą historią półfinałowych spotkań Euro 2020 będzie luźne zachowanie Chielliniego przed rzutami karnym z Hiszpanią. Nic bardziej mylnego. Od dwóch dni na portalach społecznościowych panuje inna burza. Kolejni użytkownicy prześcigają się w śmiesznych komentarzach czy obrazkach z nurkującym Raheemem Sterlingiem. Broń boże zakazane jest wrzucanie jakiejkolwiek pochlebnej opinii na temat Anglików, finalistów mistrzostw Europy. Tego typu wywrotowiec, od razu mieszany jest z najgorszym sortem dziennikarzy sportowych, a na dokładkę dostaje mu się jeszcze po liczbie obserwujących. Mam wrażenie, że całe to zbiorowe kamieniowanie poszło jednak o krok za daleko.

Oglądając mecz na żywo, byłem przekonany, że w sytuacji z dogrywki spotkania sędzia gwizdnie karnego. Nawet komentujący mecz Kazimierz Węgrzyn, choć po powtórkach szybko się z tego wycofał, w pierwszej chwili był o jedenastce przekonany. Zaraz jednak nikt nie był pewny, co do słuszności podjętej decyzji. Odtworzyłem sytuację parokrotnie na powtórkach z wszelakich kamer. Przespałem się i obejrzałem ją jeszcze kolejnych kilkanaście razy.
Po kolei. Sterling minął już Maehle, zostawiając go za swoimi plecami. Zrobił jednak jeszcze jeden zwód w prawą stronę, a goniący go Duńczyk podstawił mu nogę. Do tego jeszcze upadając, wpadł biodrem w nadbiegającego z lewej flanki Jensena. Czy Sterling symulował i przesadził z reakcją? Oczywiście. Czy należy winić Anglika za to, że w tej akcji dodał tak dużo od siebie? Oczywiście nie.

Naprawdę w dzisiejszych czasach, ktoś jest jeszcze zaskoczony, że piłkarz próbuje w takiej sytuacji wywalczyć rzut karny? Przecież takie akcje dzieją się codziennie, w każdym meczu, na każdym szczeblu rozgrywek. Fakty są takie, że jeżeli piłkarz nie wywróci się na ziemię, sędziowie często pozostają niewzruszeni. Tak było chociażby w meczu Belgów, gdy ewidentnie ciągnięty za koszulkę Lukaku, próbował biec mimo faulu. Gdyby w tym momencie się przewrócił, Belgowie wykonywaliby rzut wolny i wszystko zakończyłoby się jak najbardziej uczciwie. Sędzia jednak meczu nie przerwał, a sytuacja wrzucona została do akt z podpisem „kontrowersje i błędy”.

A w środę nie odbył się byle jaki mecz o puchar wójta. To był mecz o finał mistrzostw Europy. Można powiedzieć, że to nieistotne, że w każdym spotkaniu zawodnicy powinni zachowywać się uczciwie i grać do końca. Ale przecież ci goście mają na wyciągnięcie ręki prawdopodobnie najważniejszy tytuł, o jaki będzie dane im powalczyć w takcie ich krótkich karier. Czy to aż takie dziwne, że za wszelką cenę szukają możliwości zdobycia przewagi dla swojej drużyny? To też nie jest tak, że Sterling oszukał świat, niczym zagrywający piłkę ręką Maradona w ćwierćfinale Mexico 86 w meczu z (o ironio) Anglikami. Czy też Thierry Henry, który utrzymując piłkę w boisku również przy użyciu ręki, zabrał Irlandczykom awans na mistrzostwa świata. Nie, Sterling wykorzystał nadarzającą się okazję, ale w granicach przepisów i norm panujących w dzisiejszej piłce.

Wielu komentujących wroga numer jeden widzi w Dannym Makkelie. Sędzia półfinałowego spotkania bez zawahania zdecydował o rzucie karnym. Dlaczego nie podszedł do ekranu? Ano dlatego, że sędziowie odpowiedzialni za analizę powtórek wideo uznali, że nie była to jedna z tych decyzji, której błąd jest „clear and obvious”. Mieli do tego prawo, bo przecież między oboma zawodnikami doszło do kontaktu. Nie wzywając głównego do ekranu, przyznali mu rację. Sędziowie postąpili zgodnie z protokołem. A to, czy ten jest właściwy, to już inna kwestia. Jestem w stanie przychylić się do sugestii, że skoro mecz jest o taką stawkę, sędzia powinien mieć możliwość zweryfikowania takich sytuacji niezależnie od opinii arbitrów wideo. Przecież to główny ustala akceptowany poziom agresji i to on sam powinien w takich meczach decydować, co jest „clear and obvious”.

Nie ma się jednak co oszukiwać, Maehle zagrał nieroztropnie. Zacięcie gonił Sterlinga we własnym polu karnym, wystawił nogę, która nie sięgnęła piłki i dał sędziemu powód do wskazania na wapno. Sterling wykorzystał błąd Duńczyka, wynikający z jego ambicji i nieustępliwości. Jestem przekonany, że gdyby to Maehle wpadł w pole karne Anglików i, o ile wystarczyłoby mu umiejętności technicznych, ograł obrońcę i znalazłby się podobnej sytuacji, zachowałby się tak samo. Tak samo zachowałby się każdy Włoch, z którym Anglicy zmierzą się w finale. I tak samo zachowałby się każdy profesjonalny piłkarz, któremu zależy na zwycięstwie. Ale środowy incydent wydarzył się na niekorzyść Duńczyków.

Duńczyków, za którymi znakomita większość fanów trzymała w tym meczu kciuki. Nie ma się czemu dziwić, nasze serca zawsze mocniej biją dla tak zwanych „underdogów”. A Duńczycy tym właśnie byli. Pozostawali ostatnią drużyną w turnieju, której przed mistrzostwami mało kto dawał szanse zajścia tak daleko. Do tego ten incydent z Eriksenem, przez który liczba fanów duńskiej ekipy wzrosła kilkukrotnie. Cóż to byłaby za historia. Największa gwiazda drużyny w pierwszym spotkaniu jest o krok od śmierci, a jego koledzy i tak dochodzą do finału mistrzostw Europy. Ale w środę te marzenia odebrał im Sterling, jeden z najbardziej nielubianych zawodników reprezentacji Anglii. No właśnie, tej okropnej, na siłę wpychanej Anglii.

Chyba nie zaskoczę nikogo stwierdzeniem, że po trwającym turnieju, Anglikom raczej ubędzie fanów, niż ich przybędzie. Takie sformułowanie obroniłoby się jeszcze przed półfinałowym spotkaniem. Kontrowersji wokół tej kadry jest multum. Zaczynając od tego, że sześć z siedmiu turniejowych meczów Anglicy rozgrywają u siebie, na Wembley, podczas gdy pozostałe ekipy latają po całej Europie. Przez to, że dzień przed spotkaniem 1/8 nie zezwolili Niemcom na tradycyjny trening na płycie boiska, uzasadniając decyzję złą pogodą i obawą przed złym stanem murawy na Wembley. Przez obostrzenia wprowadzone przez rząd, który zabronił fanom przyjeżdżającym z zagranicy wstępu na ostatnie dwa spotkania mistrzostw. Po angielskich kibiców, dumnych i aroganckich, którzy buczą podczas hymnów drużyn przeciwnych. Do tego lasery, niepopularne klękanie i pewnie jeszcze kilka innych rzeczy, budzących mniejsze lub większe kontrowersje.

W całej tej nagonce na Anglików przede wszystkim szkoda mi jest… Anglików. A dokładniej samych reprezentantów. Przecież to nie Harry Kane, ładujący kolejne bramki i bijący osiągnięcia Garry’ego Linekera, wymyślił jakże nowoczesny i międzynarodowy format turnieju i ustalił miejsca rozgrywania jego finałowych spotkań. Przecież potrenować Niemcom na Wembley nie zakazał Jordan Pickford, który pobił ponad 50-letni rekord Gordona Banksa w liczbie minut bez straty bramki w narodowych barwach. To nie Gareth Southgate, który w sposób niezwykle pragmatyczny pokonuje kolejnych przeciwników, zadecydował o zaostrzeniu restrykcji covidowych. A to właśnie im porażki i wszystkiego, co najgorsze życzy dzisiaj znakomita większość kibiców piłki nożnej.

Najbardziej boli jednak to, jak bardzo ostatnie wydarzenia rzutować będą na odbiór tych zdecydowanie najlepszych od lat mistrzostw. Obawiam się, że jeżeli podopieczni Southgate’a ostatecznie podniosą puchar, już zawsze panować będzie narracja – Euro wspaniałe, tylko ci Anglicy. Nieuczciwi. Wepchnięci. Zawsze w dwunastu. No, chyba że wygrają Włosi. Obrońcy moralności. Jedyni słuszni. Uczciwi. Wtedy w odwiecznej walce dobra ze złem, sprawiedliwość zwycięży, a w Internecie zapanuje spokój i harmonia.