Miłe złego początki – tak można chyba określić przygodę Jamesa Rodrigueza w Evertonie. Podobnie chyba jak cały sezon 20/21 w wykonaniu tego klubu. Teraz ta angielsko-kolumbijska przygoda może się zakończyć z inicjatywy zawodnika. Ale nie będzie łatwo odejść.

Sam transfer Jamesa w zeszłorocznym letnim okienku wydawał się świetnym ruchem pod wieloma względami. W klubie budowano z myślą o Carlo Ancelottim. Carletto doskonale znał Kolumbijczyka z Realu, to on go sprowadzał na Bernabeu i to pod jego wodzą piłkarz rozkwitł, notując najlepsze momenty w karierze. Ich relacja miała być katalizatorem do uwolnienia jego skrytego w ostatnich latach potencjału.

Dodatkowo, taki transfer był dla Evertonu jako klubu swoistym oświadczeniem: jesteśmy wielkim klubem, mierzymy wysoko, możemy mieć zawodników światowej klasy. Nie chodziło jednak tylko o renomę, James oczywiście przerastał umiejętnościami technicznymi wszystkich zawodników The Toffees (może z wyjątkiem Sigurdssona).

Pamiętajmy także, że Kolumbijczyk przyszedł na Merseyside… za darmo, jak wynikało z dokumentów opublikowanych przez FA, dotyczących opłat dla agentów (Jorge’a Mendesa i Kii Joorabchiana). Również początek sezonu potwierdził nadzieje związane z tym ruchem. 3 gole i 3 asysty w pierwszych 5. kolejkach ligowych wyniosły Everton i Jamesa na szczyt Premier League, dając złudzenie walki o najwyższe cele w tym sezonie z Kolumbijczykiem na kierownicy.

Koniec przygody przez… Beniteza?

Tak było na początku. A skończyło się jak zwykle – piszę jak zwykle, bo w ostatnich sezonach nie istnieje dla Evertonu coś takiego jak happy end. James Rodriguez zaczął łapać kontuzje, a Carlo Ancelotti nie mógł na nim polegać. Nawet gdy był zdrowy, to jego kondycja fizyczna pozostawiała wiele do życzenia, nie potrafił odbudować zdrowia na 90 ligowych minut co tydzień. Od 5.12.2020 prócz pojedynczych spotkań (przeciw Leicester, Palace czy Tottenhamowi), James znikał w meczach lub był kontuzjowany.

Już po zakończeniu przeciętnego dla Evertonu i samego Kolumbijczyka sezonu, nadeszło prawdziwe trzęsienie ziemi. Carlo Ancelotti dostał ofertę nie do odrzucenia z Realu Madryt. W ten sposób James został „sam” w obcym kraju, bez menedżera, który sprowadził go specjalnie pod preferowany przez niego styl gry. Oczywiście na angaż w stolicy Hiszpanii nie miał co liczyć, podążenie za Carletto nie wchodziło w grę.

Czy mogło być gorzej? A jakże. Nowym menedżerem Evertonu został ogłoszony w ostatnich dniach Rafa Benitez. Próbowaliśmy nawet sobie odpowiedzieć na pytanie, komu przeszkadza Hiszpan na Goodison Park. Jedną z odpowiedzi jest: Jamesowi Rodriguezowi.

Dlaczego James nie lubi się z Benitezem?

Panowie spotkali się w Realu Madryt, gdzie Benitez przez rok pełnił funkcję trenera. Ich relacja od samego początku nie zaczęła się najlepiej i ciężko określić z czyjej winy. James Rodriguez był świeżo po Copa America, gdzie wraz z reprezentacją Kolumbii wygrał brązowy medal i cały turniej skończył 26 czerwca. Benitez, świeżo zatrudniony w Realu, poprosił by piłkarz dołączył do reszty drużyny już w pierwszym tygodniu lipca na tournee w Australii. Chciał, by James po prostu skrócił wakacje po wyczerpującym turnieju i zaczął trenować razem z drużyną.

James odmówił, tłumacząc się zmęczeniem po Copa America. Wydaje się to całkiem naturalne, biorąc pod uwagę politykę klubów do dłuższych wakacji dla piłkarzy po międzynarodowych wojażach. Kolumbijczyk ostatecznie dołączył do Królewskich dopiero w Chinach, podczas ich ostatniego meczu przedsezonowego – gdzie zresztą wpisał się na listę strzelców. Wszystko spoko? Otóż nie. Benitez posadził go na ławkę w pierwszej ligowej kolejce, ale to jego komentarz po tym meczu był istotny:

W tym momencie, jeśli James nie zagrał, to dlatego że nie był w pełni przygotowany fizycznie, a także z szacunku do jego kolegów z drużyny. Jego jakość mogła zostać zastąpiona. To nie było personalne, ta decyzja była czysto techniczna.

W drugim meczu sezonu James już wyszedł w pierwszym składzie, strzelił 2 gole i zaliczył asystę przeciw Betisowi. A potem zerwał mięsień i pauzował do początku listopada. Wtedy doszło do kolejnego zaognienia konfliktu. Pomocnik dopiero co wrócił po kontuzji i rozegrał tylko 27 minut przeciwko Sevilli (znów strzelając gola). Po czym – wbrew zaleceniom Realu i Beniteza – poleciał na zgrupowanie Kolumbii i zagrał w meczach reprezentacji. Tym razem to on publicznie wystrzelił w Rafę:

To dla tych, według których nie jestem w dobrej formie fizycznej.

Benitez chyba nie potraktował tego osobiście, tylko podszedł z chłodną głową, bo James dostał szansę w wyjściowym składzie na sromotnie przegrane El Clasico z Barceloną (0:4). Został zdjęty po niecałej godzinie gry, a w następnych 10 meczach zaledwie 3 razy zagrał całe spotkanie (1 raz był poza kadrą, a 3 razy wchodził z ławki). Było oczywiste, że na linii Benitez-James jest nieprzepracowany konflikt. Menedżer Realu wówczas to potwierdził – znów, publicznie:

Rozmawiałem z nim i to jest oczywisty problem (zaangażowanie w trening i mecze). Chcę widzieć Jamesa w każdą sobotę i niedzielę w pełni zaangażowanego, strzelającego i asystującego. Chciałbym, by tak było.

Ostatecznie Benitez nadal preferował trio Cristiano – Benzema – Bale, a przed Jamesem w kolejce do wejścia na plac był także Isco. Rafa zbyt długo nie zabawił w Madrycie, bo Perez pożegnał się z nim jeszcze w trakcie sezonu. Nie zmieniło to wiele w kwestii Kolumbijczyka, który po takiej łatce przypiętej przez Hiszpana, nie miał już pewnego miejsca w składzie i latem odszedł na wypożyczenie do Bayernu.

Czy tutaj jest szansa dogadanie się?

Jak to mówią – szansa zawsze jest. Jeśli jednak podejdziemy do tego racjonalnie, zarówno James jak i Everton szukają już nowego klubu dla niego samego. Rafa Benitez od zawsze cenił sobie piłkarzy, którzy przede wszystkim są oddani jego taktyce i są gotowi „cierpieć” dla zespołu. Oczywiście pod jego wodzą było miejsce dla takich piłkarzy jak Juan Mata czy Eden Hazard, czyli kreatywnych ofensywnych pomocników. Mieli wówczas jednak to, czego James Rodriguez teraz nie ma. Zdrowie.

Właściwie w każdym klubie, który Benitez prowadził, nawet kreatywni piłkarze musieli pojmować założenia taktyczne, zwłaszcza w defensywie. Umiejętność pressingu, utrzymywanie kształtu formacji i praca na całej długości boiska to kluczowe cechy dla pomocnika w ekipie Rafy. James tego nie ma, co pokazał zresztą w drużynie Carletto. W trudnych meczach, gdy Everton bywał przyparty do muru, Ancelotti zdejmował go z placu gry, bo James niknął bądź był bezużyteczny w odbiorze piłki. To się nie zmieni, to nie ten typ piłkarza.

Nie pomaga także fakt jego coraz częstszych przerw spowodowanych kontuzjami. Kolumbijczyk opuścił ostatnie kolejki sezonu Premier League przez kontuzję łydki, która dręczyła go przez całą kampanię. Z tego powodu nie pojechał też na Copa America – sztab Kolumbii uznał, że pomocnik nie jest w stanie zagrać całego turnieju przez problem z łydką. Nawet Carlo Ancelotti przed odejściem z Evertonu zakomunikował konieczność „dłuższej przerwy i odpoczynku tego lata” dla Jamesa Rodrigueza.

James co prawda pojawił się na pierwszym, poniedziałkowym treningu presezonu, ale nie wiadomo jak wygląda sytuacja z jego łydką. I czy Rafa Benitez w ogóle ma go w planach na ten sezon.

Ucieczka? Ale dokąd?

Biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, nie dziwią spekulacje transferowe dotyczące odejścia Jamesa. On nie chce zmarnować kolejnego roku siedząc na ławce lub kłócąc się z menedżerem, a Rafa i Everton nie chcą niezadowolonego zawodnika obniżającego morale w ekipie. Wśród zainteresowanych pozyskaniem Kolumbijczyka wymienia się głównie AC Milan. Powiązany z Evertonem dziennikarz, Greg O’Keeffe na łamach Ask Ornstein w The Athletic wskazuje nawet na możliwość złożenia transfer requestu przez Jamesa.

To nie jest jednak tak proste. Milan spotkał się z Jorgem Mendesem, agentem Kolumbijczyka, media temat podchwyciły i transfer miał być na ostatniej prostej. Te doniesienia zostały jednak szybko zdementowane. Rossonerich nie stać na taki wydatek – nawet jeżeli kwota transferu miałaby się zamknąć w 8,5 milionach funtów, przeszkodą będzie pensja Jamesa.

Włoski klub jako wartość graniczną przyjął 18 milionów euro za 3 lata kontraktu – 6 milionów euro rocznie, czyli około 5 milionów funtów na rok. Tymczasem tygodniówka Jamesa na poziomie 140 tysięcy funtów tygodniowo (która czyni go najlepiej opłacanym piłkarzem Evertonu) daje 7,28 milionów funtów rocznie, czyli ponad 8,5 miliona euro za rok gry. Ponad 2 milionowa różnica w budżecie jest dla Milanu nieakceptowalna.

Słychać zresztą już o alternatywach dla Kolumbijczyka. Zawodnik o podobnym profilu, też z Anglii, ale z mniejszymi wymaganiami płacowymi – Hakim Ziyech. Marokańczyk nie tylko zarabia mniej, ale jest też młodszy i bardziej perspektywiczny.

Jak na razie prócz Milanu nie wspomina się o potencjalnym zainteresowanym usługami Jamesa. Z jednej strony to nadal jeden z najlepszych techników i kreatywnych pomocników w Premier League. Druga strona medalu to coraz dłuższa lista kontuzji, kiepska sprawność fizyczna, wysokie wymagania finansowe i Jorge Mendes. Wkrótce może się okazać, że Chiny lub MLS to jedyna opcja ucieczki od Rafy Beniteza i siedzenia na ławce. A to nie leży w interesie ani Jamesa, ani Evertonu, który co tydzień inwestuje w piłkarza ogromne pieniądze.