W końcu nadeszła wyczekiwana przez wszystkich ostatnia sobota maja. Końcowy akt rozgrywek klubowych w sezonie 2020/21, wielki finał Ligi Mistrzów. Minimalnym faworytem starcia Manchesteru City z Chelsea wydaje się nowy Mistrz Anglii, ale tak naprawdę w Porto zdarzyć się może wszystko. Co muszą zrobić Obywatele, aby po dzisiejsza noc na Estadio Do Dragao przerodziła się w ich największy triumf w historii występów w Europie?

Doświadczenie atutem Chelsea

Nikogo nie powinno zaskakiwać, że w pojedynku pierwszej drużyny minionego sezonu z zespołem, który zajął czwarte miejsce, to ci pierwsi są przez większość stawiani w roli faworyta. W tabeli Premier League City i Chelsea dzieliło w tym sezonie aż 19 punktów, ale argumentów przemawiających na korzyść ekipy Thomasa Tuchela również nie brakuje.

Odkąd Niemiec pojawił się na Stamford Bridge, The Blues stali się kompletnie innym, odmienionym zespołem. Tuchel mierzył się z Guardiolą na angielskiej ziemi już dwukrotnie i oba pojedynki wygrał. Z jednej strony w niedawnym starciu ligowym, które odbyło się kilka dni po rewanżowych starciach w półfinale Ligi Mistrzów, zobaczyliśmy zupełnie inne zespoły, niż te, które wieczorem wybiegną na murawę Estadio Da Dragao. Nie można jednak bagatelizować faktu, że tamto zwycięstwo w dramatycznych okolicznościach dało Chelsea pewną przewagę psychologiczną. A przecież miesiąc wcześniej The Blues pokonali The Citizens także w półfinale FA Cup, a więc w meczu o konkretną stawkę.

Doświadczenie w finałach europejskich pucharów również stoi po stronie podopiecznych Tuchela. W ciągu ostatniej dekady, Chelsea trzykrotnie grała w finałach – raz w Lidze Mistrzów, dwa razy w Lidze Europy – wygrywając każdy z nich. Dla Manchesteru City jest to pierwszy finał europejskich pucharów od ponad 50 lat i niesamowita szansa na to, aby po kilku latach niepowodzeń i zawodów nareszcie odnieść sukces na arenie międzynarodowej.

Żelazna jedenastka City na Europę

Zarówno Manchester City, jak i Chelsea dysponują bardzo szerokimi kadrami i wszystko wskazuje na to, że w finale nie będzie żadnych znaczących absencji. Na wczorajszym treningu Obywateli kontuzji uda doznał Ilkay Gündogan, ale po początkowym niepokoju w szeregach The Citizens, wydaje się, że Niemiec będzie mógł wystąpić w finale.

Każdy wie, że Pep Guardiola uwielbia rotować składem, o czym wielokrotnie przekonywaliśmy się podczas jego pobytu w Manchesterze. W fazie pucharowej Ligi Mistrzów wykrystalizowała się jednak bardzo wyraźna grupa piłkarzy, którym Katalończyk ufa w tych najważniejszych momentach. Od pierwszego meczu z Borussią Dortmund, City grało bez klasycznego napastnika, z ofensywną czwórką: Mahrez, Bernardo, De Bruyne, Foden. Każdy z nich błyszczał zarówno w starciach z Dortmundem, jak i z PSG – taki sam atakujący kwartet powinniśmy ujrzeć w finale. Za nimi w środku pola zapewne znajdą się Fernandinho i Gündogan, a linia obrony będzie złożona z czwórki: Walker, Dias, Stones i Zinchenko.

Jeśli gdzieś Pep Guardiola ma dylematy co do wyboru składu, to zapewne są to dwa nazwiska: Cancelo oraz Rodri. Obaj znaleźli się w składzie na pierwszy mecz z PSG, ale zabrakło ich już w XI na rewanż. Nie bez przypadku, bo na Parc des Princes zarówno Portugalczyk, jak i Hiszpan byli najmniej pewnymi punktami w drużynie. Po nieodpowiedzialnych stratach Rodriego w początkowej fazie meczu Francuzi zaliczyli kilka groźnych kontr, a Cancelo nie radził sobie w defensywie grając na mniej naturalnej dla siebie lewej stronie. Dlatego już po kwadransie drugiej połowy został zastąpiony przez Zinchenkę.

Ukrainiec w rewanżu na Etihad Stadium zaliczył jeden z najlepszych meczów w swojej karierze i byłaby to bardzo dziwna sytuacja, gdyby teraz Pep nie znalazł dla niego miejsca w składzie na finał. Z kolei Rodriego zastąpił Fernandinho i na ten moment trudno wyobrazić sobie najmocniejsze zestawienie Obywateli bez kapitana w składzie. Brazylijczyk w ostatnich miesiącach pokazuje ile znaczy dla tej drużyny i mimo 36 lat na karku, cały czas jest królem środka pola. Dlatego o ile w przekroju całego sezonu Rodri był bardzo ważnym elementem układanki Guardioli, to w finale menedżer City zapewne postawi na Fernandinho. To nie tylko kapitan, ale też jeden z największych liderów w szatni.

Klucz do sukcesu City: nie przekombinować

Po kolejnych niepowodzeniach Manchesteru City w Lidze Mistrzów w poprzednich latach, najczęściej powtarzało się jedno zdanie: Pep przekombinował. Zawsze staram się na spokojnie podchodzić do takich zarzutów – w końcu w przypadku porażki najłatwiej zrzucić całą winę na trenera i taktykę. Gdyby przed rokiem w meczu z Lyonem Sterling trafił z 5 metrów na pustą bramkę, nikt nie mówiłby przecież o przekombinowaniu. Podobnie dwa lata temu, gdyby sędziowie VAR zauważyli rękę Llorente przy golu na 4:3,

Uważam, że prawda leży gdzieś po środku, ponieważ w poprzednich latach Guardiola zbyt często skupiał się na zneutralizowaniu atutów rywali, zamiast na uwypukleniu pozytywnych stron własnego zespołu. Tak było w 2018 roku, gdy na Anfield City wyszło z Gündoganem na skrzydle i po pół godziny przegrywało 0:3. Tak było rok później w starciu z Tottenhamem, gdy Guardiola zostawił na ławce De Bruyne, przybierając bardzo defensywną taktykę, aby zagrać na zero z tyłu. I wreszcie tak było także przed rokiem, gdy w Lizbonie City wyszło dziwnym, niesymetrycznym ustawieniem 3-4-3. Mieli wówczas na murawie tylko 3 stricte ofensywnych piłkarzy.

W tym sezonie w fazie pucharowej Katalończyk wykazywał się zaskakującą jak na niego konsekwencją. Dokonywał w składzie niewielu roszad, stawiał na tych samych piłkarzy i nie podejmował żadnych radykalnych ruchów. Zapewne większość kibiców Obywateli ma nadzieję, że tak będzie też w przypadku finałowego starcia. Najmocniejsze ustawienie, zero kombinowania. To powinno być motto Pepa Guardioli przy zestawianiu pierwszej XI na mecz z Chelsea.

Koncentracja od pierwszej minuty

Mecze z Borussią i PSG oprócz wyboru składu, miały jeszcze jeden wspólny mianownik. W każdym z nich (oprócz ostatniego, czyli rewanżu z Francuzami) City rozpędzało się bardzo powoli. Pierwsze minuty w wykonaniu Obywateli były bardzo spokojne, zdecydowanie za bardzo. Po pierwszej połowie w Dortmundzie to Niemcy byli w półfinale Ligi Mistrzów. Również po pierwszej połowie w Paryżu to Francuzi byli drużyną zdecydowanie lepszą i nic nie wskazywało na to, że po przerwie gra Anglików tak bardzo się odmieni.

W każdym z tych przypadków City było konsekwentne w dążeniu do celu i trzymanie się cały czas wyjściowego planu na mecz w końcu przyniosło skutek. Finały rządzą się jednak swoimi prawami i tutaj nie ma już miejsca nawet na najmniejsze błędy. Piłkarze z Manchesteru muszą wyjść na murawę dużo bardziej skoncentrowani od pierwszej minuty, niż miało to miejsce we wspomnianych meczach.

Jeśli podopieczni Guardioli znowu prześpią pierwszą połowę, a Chelsea ruszy do ataku od pierwszego gwizdka sędziego, to może już nie być tyle miejsca na naprawę swoich błędów jak w poprzednich rundach. Tutaj wszystko musi być na najwyższym poziomie od pierwszej do ostatniej minuty.

Finały Ligi Mistrzów w ostatnich latach to piłkarskie szachy, mecze bardzo zamknięte z nastawieniem na defensywę. Każdy, nawet najmniejszy błąd może przesądzić o tym, kto podniesie najcenniejsze klubowe trofeum w Europie. Jedno jest pewne – dziś wieczorem w Porto czeka nas przez 90, a być może 120 minut, wspaniałe widowisko. Cieszmy się tym wielkim świętem angielskiego futbolu!