Futbol kocha historie pełne dramatów i momentów chwytających za serce. W ten trend idealnie wpasowuje się ta pisana przez Bolton Wanderers. Jeszcze kilka lat temu brakowało zaledwie 48 godzin, aby klub z Macron Stadium upadł i zniknął z piłkarskiej mapy. Dzisiaj natomiast, choć na początku sezonu nic na to nie wskazywało, świętuje awans do League One i z optymizmem spogląda w przyszłość. W końcu pojawiła się nadzieja, że nie wszystko jeszcze stracone.

Trochę starsi kibice The Trotters z pewnością pamiętają zespół, który między 2005 a 2007 rokiem kończył sezon w Premier League w górnej połowie tabeli i występował w europejskich pucharach. Bolton prowadził wówczas Sam Allardyce. W składzie natomiast grali tacy piłkarze jak Nicolas Anelka, Youri Djorkaeff czy Jay-Jay Okocha. Kolejne lata przyniosły jednak spadek oraz widmo bankructwa spowodowane fatalnymi decyzjami byłego właściciela – Kena Andersona. Nagle fani zamiast podróży do europejskich stolic futbolu, musieli oglądać swoją drużynę na kameralnych stadionach w trzeciej i czwartej lidze. Na Macron Stadium w ostatniej dekadzie wylano wiele łez, ale w końcu wszystko wraca do normy, a pierwszym znakiem, który to potwierdza, jest awans do League One.

O krok

Jeśli chcielibyśmy doszukać się genezy problemów The Wanderers, byłby to moment spadku z Premier League w sezonie 2011/2012. Od tamtego momentu wszystko szło nie tak, jak powinno. Klub zaczął popadać w długi, a do tego osunął się do League One. Lekarstwem na problemy finansowe mieli być nowi właściciele – Ken Anderson i Dean Holdsworth. Nic takiego się jednak nie stało. Mimo, że kampania 2015/2016 pod względem sportowym zakończyła się pomyślnie, bo udało się wrócić do Championship, to w pionie sportowym i zarządzie doszło do burzliwych zmian. Wspomniani włodarze pokłócili się o transfer Zacha Clougha, dlatego ten drugi odsprzedał udziały pierwszemu.

Kolejny lata na Macron Stadium nie przyniosły również żadnego spokoju. W Championship udało się co prawda utrzymać, ale była to tylko cisza przed burzą. Bolton bowiem popadał w coraz większe długi finansowe. Ken Anderson zaciągał kolejne pożyczki, piłkarze nie otrzymywali na czas pensji i nad The Trotters zaczęło ciążyć widmo wejścia zarządu komisarycznego, które wiązałoby się z odjęciem dwunastu punktów. Wtedy jeszcze całą sytuację udało się zażegnać, ale nastroje i tak były fatalne. Kibice zaczęli masowe protesty, a na dodatek sezon zakończył się spadkiem do League One. Problemy na tym się jednak nie skończyły, bo najgorsze miało dopiero nadejść.

Lato, przed startem rozgrywek na trzecim poziomie rozgrywkowym, było naprawdę gorące. Tym razem do klubu bowiem faktycznie wszedł zarząd komisaryczny. Następnie EFL rozpoczęło procedurę wdrożenia dwutygodniowego okresu, w którego trakcie zarządzający klubem musieli przedstawić odpowiednie gwarancje finansowe. W przypadku niespełnienia tych wymogów klub zostałby wyrzucony z rozgrywek, co wiązałoby się z jego likwidacją. Na szczęście dwa dni przed ostatecznym terminem konsorcjum Football Ventures dopięło wszystkich formalności i przejęło stery na Macron Stadium.

Normalność wraca

Nowym prezesem została Sharon Brittan. To pozwoliło, aby sytuacja finansowa się uspokoiła, ale na kwestie boiskowe nie miało to żadnego wpływu. Po przejęciu rządów przez wspomniane konsorcjum klubie pojawiło się ośmiu nowych piłkarzy oraz trener Keith Hill. W kadrze jednak nie znajdowali się gracze z odpowiednią jakością, aby utrzymać się w League One. Do tego rozgrywki 2019/2020 zostały wstrzymane przez wybuch pandemii koronawirusa. Na zebraniu właścicieli wszystkich zespołów podjęto decyzję, aby sezonu już nie kontynuować i pozostać przy aktualnym układzie tabeli. Dla Boltonu oznaczało to pierwszy w historii spadek do League Two.

Przed rozpoczęciem kampanii na czwartym poziomie rozgrywkowym postanowiono dokonać rewolucji. Zaczęto od posady szkoleniowca – Keitha Hilla zastąpił Ian Evatt. Zmiany w bardzo dużym zakresie dotknęły również kadry. Przed startem obecnego sezonu The Trotters dysponowali zaledwie sześcioma lub siedmioma zawodnikami z ważnym kontraktem. W klubie zatem pojawiło się aż 25 nowych piłkarzy, plus trzech wróciło z wypożyczeń. Pomimo tego, to właśnie w zespole Evatta eksperci upatrywali głównego kandydata do awansu.

Początek zupełnie jednak nie potwierdzał przedsezonowych zapowiedzi. Bolton przegrał pierwsze trzy spotkania, a do końca grudnia zanotował zaledwie siedem zwycięstw. Wyniki były rozczarowujące, bo nowy szkoleniowiec latem zapowiadał walkę o bezpośredni awans. Mimo tego, Sharon Brittan zachowała zimną krew. Nie przeszło jej przez myśl, aby zwolnić trenera. Mało tego, zimą zwiększyła zakres jego obowiązków. Z klubem pożegnał się dotychczasowy dyrektor sportowy – Tobias Phoenix. Przyczyną były letnie wzmocnienia, które w większości przypadków okazały się nietrafione. Od tamtego momentu, to Ian Evatt zaczął w większym stopniu wpływać na kształt drużyny, a to przyniosło oczekiwane efekty.

Bolton, „Murderball” i Marcelo Bielsa

Jeszcze 25 stycznia po porażce 1:2 z Tranmere Rovers Bolton znajdował się na 17. miejscu. Zarząd zmienił wówczas podstawowe cele na sezon. Liczyło się już tylko bezpieczne utrzymanie. To jednak niespodziewanie okazało się punktem zwrotnym, gdyż zespół w następnych 22 spotkaniach zdobył aż 54 punkty. Sytuacja zmieniła się o 180 stopni. Ekipa ze środka tabeli szybko pięła się w górę i ostatecznie wylądowała na trzecim miejscu, co dało jej bezpośredni awans do League One.

Kluczową rolę odegrał w tym wszystkim Ian Evatt i jego pomysł na drużynę. Bardzo mocno inspiruje się on Marcelo Bielsą i pozostaje w stałym kontakcie z Liamem Cooperem. A to ma ogromne przełożenie na styl gry jego zespołu. Stosuje on bowiem sławną taktykę „Murderball”. 39-letni szkoleniowiec regularnie na treningach wprowadza krótkie gierki, w których intensywność jest kluczem.

Chłopaki to doceniają, ponieważ wiedzą, że są one [gierki] trudne i wymagające, ale dzięki nim poprawiają się. Dzięki nim stają się sprawniejsi i silniejsi. Nie ma przystanków, rzutów wolnych, stałych fragmentów gry. Robimy trzy bloki po kilka minut, które uważamy za konieczne  – powiedział Evatt w rozmowie z The Guardian – Może to być 10 minut, może to być 15 minut, ale jest bardzo intensywnie. Mamy odpowiednie maszyny na całym boisku, więc jak tylko piłka wyjdzie, jedna z nich wrzuca ją z powrotem do gry. 

Na Macron Stadium wciąż muszą jednak zmagać się z przeszłością. Do spłaty pozostaje 3,5 miliona funtów. Jeśli klub nie odda tych pieniędzy, zostanie na niego nałożona kara w postaci minusowych 15 punktów. Zarząd zapewnia jednak, że wkrótce kwota zostanie spłacona. Kibice „The Trotters” mogą więc w końcu odetchnąć z ulgą. Na razie cieszą się z awansu do League One, ale obecne sytuacja daje im nadzieję na lepszą przyszłość. Tym bardziej że Sharon Brittan zapewnia, że celem jest powrót do Premier League, a Ian Evatt w jednym z ostatnich wywiadów powiedział, że „to dopiero początek”.