Timo Werner przybywał do Chelsea w glorii chwały i z mianem jednego z najskuteczniejszych napastników na Starym Kontynencie. By jak najszybciej pojawić się niebieskiej części Londynu zrezygnował z końcówki sezonu w barwach RB Lipsk. Było to tym bardziej znaczące, ponieważ tym samym zrezygnował z udziału w turnieju Final8 w Lizbonie. W drużynie The Blues co prawda całkiem przyzwoicie radzili Tammy Abraham i Olivier Giroud, ale to 25-letni wychowanek Stuttgartu miał stać się osią ataku drużyny Franka Lamparda.

Tyle że pandemia, nieznajomość ligi i fatalna skuteczność pod bramką rywali spowodowały, że niemiecki napastnik przez większość sezonu był najczęściej wyśmiewany, a przeciwnicy tylko zacierali ręce na spotkanie z nim, bo „on i tak nie strzeli”. Ale w połowie rozgrywek na Stamford Bridge pojawił się Thomas Tuchel. I choć piłkarz wykończenia na ten moment za bardzo nie poprawił, zaczął odgrywać znaczącą rolę w powrocie Chelsea do Top4 i awansu do dwóch finałów.

Bagaż oczekiwań

Timo Werner był jednym z najbardziej gorących nazwisk do wzięcia w zeszłe lato. Niemiec od paru ładnych lat lśnił w barwach RB Lipsk, zaliczając w poprzednim sezonie najbardziej płodny okres w swojej karierze. W samej tylko Bundeslidze napastnik trafił do sieci rywali aż 28-krotnie, w dodatku dołożył jeszcze 8 ostatnich podań. W pięciu najlepszych ligach na Europie jedynie Ciro Immobile, Robert Lewandowski i Cristiano Ronaldo zdobyli więcej bramek niż wychowanek Stuttgartu. Fakt, że w jego kontrakcie znajdowała się klauzula, pozwalająca pozyskać go za zaledwie 48 milionów funtów, tylko zwiększała zainteresowanie ze strony największych klubów w Europie.

W pertraktacjach transferowych najbardziej konkretna (ku zaskoczeniu wielu ekspertów) okazała się Chelsea. Tego okienka Roman Abramowicz nie szczędził ani jednego funta. Dzięki temu Marina Granovskaia, pomimo sporej konkurencji ze strony m.in. Bayernu, mogła bardzo sprawnie poruszać się po rynku i szybko sprowadziła na Stamford Bridge 25-letniego napastnika. Werner zresztą niemalże od razu wykonał ruch, którym kupił sobie sympatię kibiców The Blues. Mianowicie, zamiast czekać do końca rozgrywek Bundesligi i Ligi Mistrzów, już na początku lipca przeniósł się do Anglii. Pozwoliło mu to lepiej poznać strukturę i kulturę klubu, a także wziąć udział w pełnych przygotowaniach w nowej drużynie.

Wielomilionowy transfer i wyśmienita forma, jaką czarował w Niemczech, położyły solidne fundamenty by sądzić, że Timo z przytupem wejdzie do Premier League. Wraz z nim do ofensywy londyńskiej ekipy przybyli Hakim Zyiech i Kai Havertz. Wydawało się, że nowe trio stworzy niesamowitą mieszankę z przodu, a Chelsea na poważnie włączy się do walki o tytuł. Werner miał być postacią, która będzie swobodnie wykańczała sytuacje tworzone przez swoich kolegów. A być może już w pierwszym sezonie w Anglii powalczy o koronę króla strzelców.

Nieudane życie pod wodzą Lamparda

Tyle, że błysku w jego grze brakowało praktycznie od samego początku. 25-latek przygodę z angielską ekstraklasą zaczął od wywalczenia rzutu karnego z Brighton. Jednak na pierwsze trafienie musiał czekać jeszcze dwa tygodnie do pucharowego starcia z Tottenhamem, gdzie popisał się fenomenalnym strzałem przy długim słupku, pozostawiając bez jakichkolwiek szans na interwencję Hugo Llorisa. Po drodze Werner stał się już memem w Anglii, zaliczając jedno z najbardziej kompromitujących pudeł sezonu w spotkaniu z Leeds. Niemiec po rozegraniu rzutu rożnego dostał futbolówkę mniej niż metr przed bramką Pawi i uderzył z tak bliskiej odległości w poprzeczkę.

W połowie października zaliczył w końcu swoją pierwszą i drugą bramkę w Premier League w 5. kolejce przeciwko Southampton. Myślę, że nie pomylę się określając to spotkanie jako najlepsze w dotychczasowej karierze napastnika w niebieskich barwach. Wychowanek Stuttgartu dwukrotnie ograł Jana Bednarka jak dzieciaka, raz świetnie przepuszczając obok niego podanie z głębi pola od Chilwella, a raz bez problemu przepychając sobie Polaka w walce bark w bark. Do dwóch goli dołożył asystę i wydawało się, że w końcu ta niemiecka maszyna ruszy z hukiem.




Tyle, że tak się nie stało. Kolejne słabe występy w londyńskiej ekipie i raz po raz marnowane „setki” sprawiały, że cierpiała na tym jego psychika. Spadała pewność siebie, a głowa przestała w pewnym momencie „dojeżdżać” na mecze. Werner, dochodząc do kolejnych sytuacji, podejmował koszmarne decyzje, tracił równowagę lub nie potrafił dostosować odpowiedniej siły do uderzenia. Momentami aż żal było patrzeć na samego zawodnika, który nieprawdopodobnie się męczył. Timo zresztą przyznał Sky Sports, że był to najgorszy okres w jego karierze.

Okres, w któr