Szalony jest to sezon dla Newcastle. Po przegranym spotkaniu w styczniu z Sheffield wydawało się, że w końcu Sroki spadną z Premier League. Nastroje były fatalne, a kibice na Steve’a Bruce’a nie mogli już patrzeć. Od tamtego momentu minęło jednak kilka miesięcy i sytuacja wyraźnie się zmieniła. Na St. James’ Park są już pewni utrzymania, ale fani stawiają sobie pytanie, czy taki stan rzeczy można uznać za sukces, czy wręcz przeciwnie?

Znowu się udało. Steve Bruce mówił na antenach Sky Sports, że to dla niego najcięższe rozgrywki w całej karierze. W styczniu był już jedną nogą poza klubem, a dzisiaj jego pozycja wygląda zupełnie inaczej. Newcastle utrzymało swój byt w Premier League. Cel minimum został zrealizowany i nastroje się poprawiły. Tylko właśnie, na jak długo? Sroki mają bardzo dobry zespół, piłkarzy z jakością i potencjałem, a co roku muszą obawiać się o pozostanie w ekstraklasie. Po sezonie wszyscy na moment odetchną. Jednakże, gdy przyjdzie pora na podsumowania, to wniosek będzie prosty.

O włos

12 stycznia Newcastle pojechało na Bramall Lane z jasnym celem. Od ośmiu spotkań na wszystkich frontach nie potrafili wygrać, a mecz z czerwoną latarnią ligi – Sheffield – wydawał się idealnym momentem na przełamanie. Tak sprawa wyglądałaby w każdym normalnym klubie, ale nie w tym z St. James’ Park. Jeśli ktoś miał przegrać z drużyną, która w tamtym momencie nie wygrała jeszcze żadnego spotkania w lidze, to byli to właśnie podopieczni Steve’a Bruce’a. W tamtym spotkaniu najgorsze dla fanów Srok było to, że ich ulubieńcy znowu zagrali strasznie toporny futbol. Liczyła się tylko defensywa, a po czerwonej kartce dla Ryana Frasera, o niczym innym nie było już mowy.

Szable wygrały tamto spotkanie 1:0, a Newcastle obrało kurs na strefę spadkową. 12 kolejnych ligowych potyczek przyniosło 2 wygrane, 7 porażek i 3 remisy. Pod koniec tej serii piłkarze Steve’a Bruce’a rozegrali dwa bardzo ważne mecze. Najpierw z West Bromem, a niecałe dwa tygodnie później z Brighton. Pierwsze w fatalnym stylu zremisowali, a to oznaczało, że starcie z Mewami mogło okazać się kluczowe w kontekście walki o pozostanie w Premier League. Sytuacja bowiem wyglądała następująco. Zespół Grahama Pottera zajmował wówczas 16. pozycję, miał tyle samo punktów co 17. Sroki i trzy oczka przewagi nad znajdującym się w strefie spadkowej Fulham.

Drużyna z St. James’ Park potrzebowała wtedy szczególnie punktów, bo spośród wszystkich trzech wymienionych zespołów, miała najgorszy bilans bramkowy (-17). To oznaczało, że mecz na The Amex mógł przesądzić o losie, któreś z ekip. Brighton na własnym obiekcie rozbiło wówczas przyjezdnych 3:0. Nad Srokami i Bruce’m zawisły wówczas bardzo ciemne chmury. Sfrustrowani byli wszyscy. Od piłkarzy, przez sztab i skończywszy na rozwścieczonych kibicach. W tamtym momencie wszystkie znaki na niebie wskazywały, że w klubie poleci kilka głów, a na pierwszy ogień pójdzie ta trenera.

Panu w Newcastle już podziękujemy

Po przegranym spotkaniu z Brighton wszyscy byli przekonani, że w ciągu następnym kilku dni zarząd poinformuje o zwolnieniu Steve’a Bruce’a. Tego związku nie było już sensu dłużej ciągnąć. On donikąd nie prowadził. Zresztą fani nigdy nie byli do końca zadowoleni, że to właśnie Anglik przejął posadę menedżera po Rafie Benitezie. Na początku jako tako bronił się jeszcze wynikami. Newcastle łączyło koniec z końcem i utrzymywało się nad kreską, ale w tamtym momencie był to idealny czas na podjęcie decyzji o zwolnieniu. Piłkarze rozjechali się na zgrupowania, więc była chwila, aby poszukać nowego menedżera.

Wśród fanów Srok frustracja rosła stopniowo, ale wtedy osiągnęła punkt wrzenia. Bruce obrywał za wszystko. Kibiców przede wszystkim denerwowały dwie kwestie. Pierwszą z nich była komunikacja. Raz mówił w mediach, że zespół ma potencjał, aby sezon kończyć w górnej połowie tabeli, a następnie, że w grę wchodzi tylko walka o utrzymanie. W wywiadach również niezbyty przychylnie wypowiadał się na temat swoich podopiecznych. „Byliśmy absolutnie gówniani” stwierdził nawet po jednym ze spotkań. Do tego wśród piłkarzy tracił coraz większy autorytet. Sytuacja z Mattem Ritchiem, który nazwał go tchórzem, dawała do myślenia, czy menedżer ma jeszcze jakiekolwiek poparcie szatni.

Najgorszy był jednak styl, w jakim grało Newcastle. Fani po prostu nie mogli tego oglądać. Brak jakiegokolwiek pomysłu na grę, toporne ustawienie z piątką defensorów nastawione tylko na obronę. Sorki miały wtedy jeden z najniższych wskaźników średniego posiadania piłki. Razem z West Bromem byli drużyną, która kreowała sobie najmniejszą liczbę okazji. Kibice mieli dość, a część z nich, należąca do stowarzyszenia „Wor Flags” swoje niezadowolenie wyraziła w bardzo jasny sposób – wywieszając baner z napisem „Tchórz” oraz „Nie jesteś jednym z nas, odejdź teraz”.

Wszystkie ręce na pokład

Steve Bruce został skreślony już przez wszystkich, ale nie przez dwóch kluczowych ludzi. Lee Charnley’a – dyrektora zarządzającego – oraz Mike’a Ashley’a – właściciela klubu – cały czas byli pewni, że obecny menedżer jest właściwą osobą na tym stanowisku. Temat zwolnienia w ich gabinetach się nie pojawił. Bruce wiedział jednak, że również ich cierpliwość jest ograniczona. Dlatego Anglik przerwę na kadrę wykorzystał przede wszystkim na zmiany i rozmowę z zespołem. Topory zostały zakopane, a wszystkim od tamtego momentu przyświecał jeden cel – zrobić wszystko, aby zagwarantować utrzymanie, bazując na spokoju i komunikacji.

Menedżer Newcastle dwa tygodnie przerwy wykorzystał również na to, aby zmienić system. Po nieudanych eksperymencie z czwórką obrońców wrócił do ustawienia 3-5-2. Kluczową rolę w „nowej” formacji odegrali dwaj wahadłowi – Jacob Murphy i Matt Ritchie. Obaj zaczęli grać agresywniej i śmiało podłączali się do ofensywnej gry. Do tego w środku pola zaczął rządzić duet Sean Longstaff  i Jonjo Shelvey. Z ławki natomiast kapitalne zmiany dawał Joe Willock, który w ten sposób zagwarantował swojej drużynie pięć punktów. Sygnał był jasny. Zespół uwierzył w siebie i z wiarą podchodzić do każdego spotkania.

Od porażki z Brighton, kolejne cztery spotkania były dla Srok momentem wytchnienia. Najpierw remis z Tottenhamem, potem dwie wygrane – z Burnley oraz West Hamem – i arcyważny punkt wywalczony z Liverpoolem. Całą metamorfozę, jaką przeszło Newcastle najlepiej pokazały statystyki z tego okresu w zestawieniu z czterema spotkaniami rozegranymi jeszcze przed przerwą na kadrę. W przeliczeniu na 90 minut wzrósł współczynnik xG z 0.9 na 2.2, strzały celne z 7.3 na 10.3 oraz wykreowane okazje z 1.3 na 3.3. Rzecz jasna to musiało odbiło się na liczbach defensywnych. Ofensywny styl dał możliwość częstszego oddawania uderzeń przez rywali, ale nikt się tym nie przejmował. Liczyły się zdobycze punktowe oraz ważny kroki w kierunku zapewnienia sobie utrzymania.

Newcastle i marzenia, aby zrobić krok naprzód

Fani Newcastle co roku zadają sobie jedno proste pytanie: czy musimy co roku bić się tylko o utrzymanie? Dla nich przyjemną odmianą byłaby sytuacja, kiedy drużyna zakończyłaby sezon w środku tabeli. To nie są oczekiwania z kosmosu. Wystarczy spojrzeć zresztą na Aston Villę. W zeszłym do samego końca nie byli pewni czy pozostaną w Premier League. Ostatecznie udało im się tego dokonać, a po zakończeniu rozgrywek wyciągnięto wnioski. Do tego przeprowadzono mądre transfery i efekty są widoczne gołym okiem. The Villans rozgrywki wciąż mogą zakończyć w górnej połowie tabeli, a przecież przez większą część sezonu znajdowali się w okolicach strefy pucharowej.

Kibice Srok mają oczekiwania, bo doskonale zdają sobie sprawę z potencjału kadry. Nie jest ona oczywiście tak dobra, jak sugerował to przed spotkaniem z West Hamem Jonjo Shelvey, ale znajdują się w niej na prawdę gracze z odpowiednią jakością. Allan Saint-Maximin, Callum Wilson czy Miguel Almirón udowodnili już nie raz swoją klasę. Problem całej drużyny polega jednak na tym, że na przestrzeni całego sezonu brakuje jej stabilizacji. Najlepszym tego przykładem są ostatnie dwa spotkania. Najpierw, po dobrej serii, porażka bardzo w bardzo słabym stylu z  Arsenalem. Kilka dni później natomiast popis na King Power Stadium.

Dla Newcastle kluczowe będzie letnie okno transferowo. Wiadomo już, że to Steve Bruce poprowadzi zespół w następnym sezonie. Na czwartkowej konferencji powiedział, że nigdzie się nie wybiera, „bo na emeryturę nie jest jeszcze gotowy”. Zmiany muszą jednak nastąpić w kadrze. Już teraz mówi się, że angielski menedżer będzie chciał wzmocnić środek i lewą stronę obrony, pomoc, oraz atak. Wciąż nie wiadomo też, jaka przyszłość czeka Joe Willocka. Trzon drużyny został zbudowany, ale teraz kluczowe będzie, aby uzupełnić go o brakujące ogniwa. Pytanie tylko, czy Mike Ashley i Lee Charnley sprostają temu zadaniu? W przeszłości pokazali przecież nie raz, że rynku transferowym potrafią się bardzo pomylić.

Ciężkie jest życie sympatyka Srok, ale mimo ponurego sezonu pojawiła się nadzieja, że lepsze jutro może nadejść. Nie wiadomo tylko, czy nie zniknie tak szybko, jak się pojawiła.