Rodzina Glazerów. Dwa słowa, które działają na fanów Manchesteru United niczym czerwona płachta na byka. Od momentu przejęcia sterów w klubie przez amerykańskich właścicieli, na Old Trafford nie ma spokoju. Super Liga na nowo spotęgowała negatywne emocji wśród kibiców, którzy tym razem w ramach protestu wtargnęli na stadion. Konsekwencją tych wydarzeń było odwołanie prestiżowego starcia z Liverpoolem.

Rewolucja europejskiej piłki klubowej była tylko kwestią czasu. Mimo to, po ogłoszeniu powstania Super Ligi światem futbolu zatrzęsło. Projekt upadł już po kilku dniach, gdy kluby członkowskie oberwały z każdej możliwej strony, w tym od własnych, protestujących kibiców. Manchester United nie był rzecz jasna wyjątkiem. Fani jasno wyrazili sprzeciw całemu przedsięwzięciu, ale dla większości z nich był to kolejny pretekst, aby wyjść na ulice i jasno wyrazić sprzeciw wobec znienawidzonych właścicieli. Nastroje nie łagodniały, a fani szykowali się do strajku generalnego, który definitywnie wymknął się spod kontroli.

Spór o konia

Dacie wiarę, że wszystko zaczęło się od konia? A w zasadzie od miłości Sir Alexa Fergusona do tych zwierząt. Choć może to brzmieć abstrakcyjnie, odegrało swoją istotną rolę w całej historii. Menedżer Czerwonych Diabłów swoją pasję dzielił z ówczesnymi udziałowcami klubu. Wspólna pasja zaowocowała też wspólnym koniem, a przynajmniej tak się Szkotowi wydawało. John Magnier i J. P. McManus poróżnili się z Fergusonem o konia imieniem „Rock of Gibraltar”. Odnosił on bardzo duże sukcesy, a jego wartość szacowano na 50 milionów funtów. Legendarny szkoleniowiec był przekonany, że w trakcie dyskusji wszyscy doszli do porozumienia, że to on w 50% jest właścicielem ogiera. Dlatego, kiedy wartość championa znacząco wzrosła, uznał on, że to najwyższy czas, aby skorzystać z praw i zarobić na nim ogromną sumę pieniędzy.

Magnier i McManus byli jednak zupełnie innego zdania na ten temat, a sprawa trafiła do irlandzkiego sądu. Na tym etapie nie miałoby to żadnego znaczenia, gdyby nie to, że spór nie pozostał tylko w stadninie, ale przeniósł się na Old Trafford. Wspomniana dwójka w odwecie próbowała podważyć pozycję Fergusona. Dodatkowo w tym samym czasie za pomocą firmy Cubic Expression, udało im się zwiększyć udziały w klubie. Zarząd Manchesteru United nie był zadowolony takim obrotem spraw i szukał potencjalnych inwestorów, którzy zmniejszyliby znaczenie ich roli w całym przedsięwzięciu. Całej sytuacji bacznie przyglądał się Malcolm Glazer, świeżo upieczony właściciel mistrzów NFL – Tampa Bay Buccanneers.

Zaczęło się niewinnie, bo Amerykanin zdecydował się na kupno 2,9% udziałów za 9 milionów funtów. Stopniowo skupiał w swoich rękach coraz więcej, a po kilku miesiącach było to 19%. Wtedy już na Old Trafford wpłynęła pierwsza oferta kupna, która została odrzucona. Już wtedy doszło do pierwszych protestów ze strony kibiców. Mimo to Malcolm Glazer nie poddał się i złożył kolejną ofertę. John Magnier i J. P. McManus otrzymali możliwość sprzedania swoich udziałów. Fani United już wtargnęli na murawę, spalili amerykańską flagę podczas meczu rezerw. Keith Harris, bankier i fan United złożył kontrofertę. Kibice podjęli nawet próbę przekonania samego Fergusona, żeby zablokował całą transakcję. Wszystkie te działania nie powiodły się, a Glazerowie zostali większościowymi udziałowcami.

Rodzina Glazerów, czyli długi, długi i jeszcze raz długi

Kluby zmieniają właścicieli. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego, a często kibice nawet cieszą się z tego powodu. Nowy inwestor daje możliwość rozwoju, na przykład poprzez inwestycje w infrastrukturę czy piłkarzy. Dlaczego więc na Old Trafford doszło do protestów, a nawet odmówienia wejścia na stadion przez część fanów? Problemem nie była rodzina Glazerów, ale sposób nabycia pakietu większościowego, który po kilku miesiącach wynosił już 98%. Cała transakcja oparta była na wykupie lewarowanym. Chodzi w nim o to, że nowy właściciel kupuje konkretne przedsiębiorstwo głównie z funduszy pochodzących z pożyczek. Z czasem gdy aktywa zyskują na wartości, zadłużenie pozostaje na tym samym poziomie, a cały zysk trafia do właściciela.

To budziło największy sprzeciw wśród fanów. Od 74 lat Manchester United był wolny od jakichkolwiek pożyczek. Po objęciu sterów przez Glazerów, dług wyniósł natomiast 790 milionów funtów. Umowa została sfinalizowana pod koniec czerwca 2005 roku. Nowy właściciel, wraz ze swoimi synami, pojawił się na Old Trafford. Sprawę szybko wyczuli dziennikarze i reporterzy. Od razu podjechali pod stadion. Podobnie postąpili kibice. Grupa około 400 z nich otoczyła miejsce, skąd rodzina Glazerów miała wydostać się z obiektu. Ostatecznie udało im się opuścić teren w eskorcie policji, a dokładnie w jednym z radiowozów. Dla amerykańskiego właściciela cała sytuacja była ogromnie szokujące, ale z umowy się nie wycofał.

Problem długów jest jednak wciąż aktualny. W raporcie z zeszłego roku można przeczytać, że obecne zadłużenie Manchesteru United wynosi 531 milionów funtów. Trzeba też dodać, że klub od momentu pojawienia się w klubie Amerykanów zapłacić już netto 1,5 miliarda funtów z tytułu opłat, odsetek finansowych i wszelkich innych kosztów. Całość niesamowicie irytuje kibiców Czerwonych Diabłów. Ale jeszcze bardziej nakręca ich fakt, że do kieszeni właścicieli jednocześnie wpływają ogromne sumy pieniędzy.

Pijawki

Po śmierci Malcolma Glazera w maju 2014 roku zmieniło się tylko to, że główne dowodzenie w objął jeden z synów – Joel. Pozostała piątka rodzeństwa wciąż zajmuje stanowiska w zarządzie Manchesteru United. W dalszym ciągu jednak cała rodzina traktuje przedsięwzięcie jako maszynkę do zarabiania pieniędzy. Szacuje się, że od momentu przejęcia władzy, amerykańscy właściciele „wyssali” już z klubu 200 milionów funtów z tytułu dywidend. Całość była oczywiście możliwa dzięki jasno określonemu biznesplanowi.

Kto śledzi rozgrywki sportowe w Stanach Zjednoczonych, z pewnością choć raz zwrócił uwagę na sposób ich opakowania. Mimo że na kluby nakłada się ograniczenia w sponsorskie, banery reklamowe znajdują się wszędzie. Nie ma różnicy czy są to kurczaki z lokalnego fast-fooda, czy salony samochodowe. Wszystko sprowadza się do jednego – traktowania sportu w zupełnie inny sposób niż ma to miejsce w Europie. W USA nikt nie ma problemu, z tym że właściciel patrzy na drużynę jako źródło kolejnych pieniędzy. W kulturze angielskiej, gdzie zespoły były integralną częścią społeczności taki punkt widzenia był nie do zaakceptowania.

Rodzina Glazerów, według różnych źródeł, nigdy nie kryła się z tym, że Manchester United jest tylko kolejnym źródłem dochodów. Zależało im na przekształceniu United w produkt globalny. Nad wszystkim miał czuwać Ed Woodward, którego roli w klubie stale rosła. Z czasem Czerwone Diabły podpisywały umowy z  japońskimi firmami produkującymi makarony i indonezyjskimi producentami opon, a piłkarze promowali chrupki Mister Potato. Do tego, jak wspominał w rozmowie z The Athletic jeden z agentów, niektórym piłkarzom po meczach kazano jeździć małymi Chevroletami dla dzieci.




Dzisiaj na oficjalnej stronie możemy znaleźć informację o łącznej liczbie 63 sponsorów: 23 globalnych, 13 finansowych, 14 medialnych i 3 regionalnych. Amerykanie z chirurgiczną precyzją realizują swój plan. Zobaczyli oni w klubie nie piękną historię, tradycje, które warto pielęgnować, a globalny potencjał i siłę marki.

Za miedzą się zbroją, a my?

To, co bardzo mogło irytować fanów Manchesteru United w ostatnich latach, to z pewnością fakt, w jaki prowadzono klub w porównaniu do sąsiada zza miedzy – Manchesteru City i odwiecznego rywala – Liverpool. Zacznijmy od drużyny Obywateli, których w 2008 roku wykupił Mansour bin Zayed Al Nahyan. Był to czas, kiedy w mieście liczyła się jedna drużyna – ta Sir Alexa Fergusona. Kiedy szkocki menedżer zdobywał ostatnie mistrzostwo Anglii w 2013 roku i odchodził na emeryturę, kibice oczekiwali, że właściciele zrobią wszystko, aby proces zmian przejść możliwie bezboleśnie i utrzymać się w angielskiej elicie.

Rodzina Glazerów oczywiście nie podołała temu wyzwaniu. Kolejni trenerzy zatrudnieni na Old Trafford nie spełniali pokładanych oczekiwań. Ponadto wiele transferów było totalnie nietrafionych. Na Etihad Stadium w tym czasie w najlepsze rozwijał się natomiast projekt szejka. Jego pomysł na prowadzenie klubu był zupełnie inny niż amerykańskich właścicieli Czerwonych Diabłów. Od razu powołano konsultantów, aby ci w najlepszy możliwy sposób ocenili, na jakich zasadach powinien funkcjonować cały biznes. Mansour bin Zayed Al Nahyan razem ze swoimi doradcami uznał, że obowiązkowo musi stworzyć pion sportowy, odpowiedzialny za sprowadzenie nowych graczy.

Liverpool również w ostatnich latach bardzo mocno odjechał Manchesterowi United pod względem sportowym (w tym sezonie te różnice mocno się oczywiście się zatarły). Właścicielem The Reds jest amerykańska firma Fenway Sports Group. Jej rządy na Anfield nie od razu spełniły oczekiwania. Trzeba jednak zaznaczyć, że w tym przypadku FSG uczyło się na błędach i stopniowo przywracało klub do światowego topu. Do tego od jedenastu lat nie wyciągnęli z kasy klubowej żadnych pieniędzy, nie licząc skromnej pożyczki na odbudowę głównej trybuny.

Rodzina Glazerów – cisza i skąpstwo

Kiedy rodzina Glazerów objąła rządy na Old Trafford, Malcolm w pierwszym wywiadzie powiedział, że kluczową rolę odgrywać będzie komunikacja między klubem, a kibicami. Od tamtego momentu ani od niego, ani od żadnego z jego dzieci nikt nie usłyszał jakiegokolwiek słowa. Dopiero po upadku projektu Superligi pojawił się komentarz ze strony Joela: „Osobiście jestem zaangażowany w odbudowę zaufania”. Takie zdanie zawarł w swoim liście z przeprosinami. Problem polega jednak na tym, że nie można odbudować czegoś, co w ogóle nie istniało.

Było już o tym, że amerykańscy właściciele dużą część zysku chowają do własnych kieszeń, ale nie są chętni, aby podobne środki inwestować w sam klub. Oczywiście nie chodzi tutaj tylko o kwoty przeznaczane na transfery. Na Old Trafford wydawano bowiem sporo pieniędzy na piłkarzy, ale już niekoniecznie inwestowano w inne rzeczy. Mało tego, od momentu przyjścia Glazerów rosły regularnie ceny biletów (dzisiaj ten proces już nie postępuje). W pierwszym sezonie był to wzrost o 12,5%. Argumentowano to w taki sposób, że na stadionach londyńskich klubów – Chelsea i Arsenalu – takie praktyki są chlebem powszednim.

Do 2015 roku bardzo zaniedbano ośrodek treningowy Manchesteru United oraz centrum szkolenia młodzieży. Tutaj również pojawiały się zgrzyty. W klubie wychowywali się wciąż znakomici piłkarze, ale w porównaniu do rówieśników z sąsiednich akademii, warunki mieli znacznie gorsze. Jeśli jesteśmy już przy infrastrukturze, trzeba wspomnieć o samym Old Trafford. Glazerom często przypisuje się, że to oni rozbudowali go do pojemności 76,000, ale jest to nieprawda. Cała inwestycja została zaplanowana wcześniej, a oni sami tylko przyspieszyli proces jej spłaty.

Warto też wspomnieć, że do 2018 roku Teatr Marzeń był prawdopodobnie jedynym obiektem na całym świecie, na którym swoje spotkania rozgrywają profesjonalne drużyny, gdzie w strefie przeznaczonej dla dziennikarzy brakowało Internetu. Fani jednak bardzo mocno domagali się modernizacji całego stadionu. Przy nowych, takich jak ten Tottenhamu, Old Trafford po prostu wypadało blado. Zainwestowano co prawda w miejsca dla osób niepełnosprawnych, co jest ważne i potrzebne, ale takie kwestie powinny być tylko dodatkiem do znacznie większych zmian.

Marionetka znienawidzona przez fanów

Ed Woodward. W tym miejscu fani Manchesteru United z pewnością postawiliby znak równości, jeśli musieli stwierdzić czy bardziej nie cierpią wiceprezesa wykonawczego, czy samych właścicieli. 49-latek przed podjęciem pracy na Old Trafford pracował w banku J.P Morgan. Kiedy Glazerowie negocjowali przejęcie klubu, odgrywał kluczową rolę w całym procesie. Oczywiście w kolejnych latach jego praca została sowicie wynagrodzona. W ciągu blisko 16 lat zarobił już prawie 21 milionów funtów.

Tak naprawdę na niechęć do osoby Woodwarda wśród fanów składa się wiele czynników. Kiedy w 2005 roku zaczynał pracę, przychody wyniosły 48,7 miliona funtów. W 2012 roku było to już 117,6 miliona funtów. Kibiców jednak takie wyliczenia w żaden sposób nie interesowały. Dla nich liczyło się bardziej to, co działo się na rynku transferowym. Czerwone Diabły co prawda dokonywały spektakularnych zakupów, chociażby w postaci Pogby czy Maguire’a. Dla fanów było to jednak za mało. Duża część z nich wychodziła z założenia, że właściciele są zbyt pasywni tej w kwestii. Cześć z nich zresztą dała spust swoim emocjom w ubiegłym roku, kiedy dom 49-latka został obstrzelany fajerwerkami.

Woodward cierpi przede wszystkim na tym, że jego twarz reprezentuje rodzinę Glazerów, tak bardzo znienawidzoną i tak bardzo nieobecną w codziennym funkcjonowaniu klubu. To właśnie on regularnie pojawia się na Old Trafford i skupia na sobie uwagę niezadowolonych kibiców.

Na Old Trafford Woodwarda nie zobaczymy już jednak z końcem tego roku. Po upadku Superligi od razu pojawiło się oświadczenie, w którym wiceprezes wykonawczy klubu dał do zrozumienia, że będą to jego ostatnie miesiące w obecnej roli. Po takiej plamie wizerunkowej i utraceniu resztki zaufania wśród fanów decyzja nie mogła być inna. Cała ta sytuacja najlepiej podsumowała jego kadencje. Pozbawioną dobra całej instytucji, a skierowaną tylko na marketingowy zysk.

„Love United Hate Glazer”

„Red knights”, czerwoni rycerze, symbol walki z rodziną Glazerów. W pierwszych latach protesty przybierały różne formy. Było to palenie kukły nowego właściciela, a z czasem nawet założenie opozycyjnego klubu pod nazwą FC United of Manchester. Nic jednak tak bardzo nie zrzeszyło ludzi, jak właśnie organizacja pod nazwą Czerwoni Rycerze. Wszystko zaczęło się, kiedy w 2010 roku opublikowany został raport, w którym znalazła się informacja, że długi wzrosły do ponad 700 milionów funtów. Kibice wpadli w szał, a najbogatsza część z nich postanowiła podjąć zdecydowane kroki.

Tak właśnie przedstawia się geneza Czerwonych Rycerzy. Ich symbolem stały się żółto-zielone barwy, które Manchester United reprezentował do 1902 roku, jeszcze pod nazwą Newton Heath. Grupa zrzeszająca około 60 wpływowych kibiców chciała położyć kres rządom rodziny Glazerów. Cel był bardzo prosty. „Złożyć się” i uzbierać kwotę, która wystarczyłaby na wykupienie klubu albo spróbować przejąć 709 milionów funtów długów. Całość była całkiem mądrze przemyślana. Na czele stał główny ekonomista wielkiego banku inwestycyjnego Goldman Sachs – Jim O’Neill. Wsparcie strategiczne mieli zapewnić Japończycy z banku Nomura, a promocje w sieci natomiast amerykańska Blue State Digital, stojąca za sukcesem prezydenckiej kampanii Baracka Obamy w Internecie.

Cała idea z czasem „poszła w piach”, ale upadek Superligi na nowo przywrócił temat „Red knights”. Jim O’Neill i Sir Paul Marshall, ówczesny menedżer funduszu hedgingowego organizacji, wystosowali list do rodziny Glazerów. Odnieśli się w nim do reform, jakie powinny nastąpić w strukturach. Głównym postulatem było obniżenie zmniejszenie swoich udziałów do maksymalnie 49,9%. To dawałoby możliwość ograniczenia ich znaczenia w klubie i dopuszczenia nowych inwestorów. Autorzy zaznaczyli, że ich list nie oznacza wskrzeszenia Czerwonych Rycerzy, ale chęć rozpoczęcia kampanii, która doprowadziłaby do zmian.

Czy to coś zmieni?

Po niedzielnych zamieszkach przed i w samym środku Old Trafford zaczęły pojawiać się oczywiście pytania czy one w zasadzie cokolwiek zmienią. Glazerowie wielokrotnie pokazywali już, że zdanie kibiców nie ma dla nich większego znaczenia. Owszem, protesty nigdy nie przybrały aż takiej skali, do jakiej doszło w ostatnich tygodniach. Protestujący fani domagają się wprowadzeniu modelu „50+1”. Tak obecnie funkcjonują kluby w Niemczech. W dużym skrócie chodzi w nim o to, aby macierzyste stowarzyszanie fanów miało większość decyzyjną (w Polsce taki model występuje na przykład w Krakowie – TS Wisła dla Wisły Kraków S.A).

Oczywiście łatwo się o tym mówi i jest to idealistyczne podejście do całej sprawy, która jest bardziej skomplikowana.

W 2012 roku rodzina Glazerów przeniosła bowiem rejestrację Manchesteru United z Sir Matt Busby Way (miejsce, gdzie zlokalizowane jest Old Trafford) do raju podatkowego na Kajmanach. Jakby tego było mało, wprowadzili klub na nowojorską giełdę papierów wartościowych (NYSE). Jedna akcja kosztowała wówczas 14 dolarów, co wiązało się z zyskiem 230 mln dolarów (165 mln funtów). Rodzina Glazerów w momencie wejścia na giełdę podzieliła akcje na dwie części. A i B. Te drugie zachowała w całości dla siebie i to nie bez przyczyny. Ich znaczenie jest o 10 razy większe niż w przypadku tych pierwszych. W praktyce oznaczało to oddanie części swoich udziałów. Było ich jednak na tylko mało, aby nikt nie mógł zagrozić ich pozycji.

W tym miejscu dochodzimy do kluczowego wniosku. Po wejściu Manchesteru United na giełdę jego wartość wyniosła 2,3 miliarda dolarów. Nawet jeśli Glazerowie chcieliby sprzedaż klub, to trzeba zadać sobie jedno, proste pytanie: kogo będzie stać, aby go kupić?