Choć West Ham przegrał w ten weekend z Newcastle, nieuchronnie zmierza do zaliczenia swojego najlepszego  punktowego wyniku od czasów utworzenia Premier League. A przecież na początku sezonu większość ekspertów skazywała Młoty na walkę o utrzymanie. Zresztą nie bezpodstawnie. Do tej pory drużynie ze wschodniego Londynu widmo spadku z ligi regularnie każdego roku zaglądało w oczy. Klub w opinii własnych kibiców jest systematycznie odzierany z tożsamości przez właścicieli, których zwolnienia fani żądają na każdym kroku. Jak to się stało, że West Ham, borykający się z tyloma problemami, pod koniec sezonu jak równy z równym walczy o miejsce w pierwszej czwórce i grę w europejskich pucharach?

Nie tak dawno minęło jedenaście lat od kiedy właścicielami West Hamu zostali David Sullivan i David Gold. To lokalni biznesmeni, którzy swoje fortuny zawdzięczają między innymi inwestycji w biznes pornograficzny. Wraz z wiceprezes Karren Brady, wieloletnią współpracownicę Sullivana, tworzą, nazywane przez fanów GSB, ciało zarządzające West Hamu.

Przychodząc, nowi inwestorzy opublikowali dziesięć obietnic. Miały one wprowadzić Młoty na salony europejskiej piłki. Choć lista była do bólu oczywista i można odnieść wrażenie, że sporządzał ją popularny na twitterze, wówczas dziesięcioletni syn jednego z właścicieli, Jack Sullivan, to może ona posłużyć za podstawę do rozliczenia wpływu kontrowersyjnych właścicieli na świetne występy West Hamu.

Punkt 9. Przenieść West Ham na Stadion Olimpijski

Do niedawna można było powiedzieć, że jedynym punktem, z którego udało się wywiązać właścicielom, była obietnica przeniesienia klubu na budowany z okazji Igrzysk Olimpijskich stadion. Była to akurat ta jedna obietnica, która od początku budziła wśród fanów wiele negatywnych emocji. Mało kto wyobrażał sobie wyprowadzkę z ponadstuletniego obiektu przy Green Street na oddalony o blisko cztery mile London Stadium.

Zgodnie z przewidywaniami kibiców, spośród których w 2014 roku tylko 10% deklarowało chęć wyprowadzki z Upton Park, adaptacja areny lekkoatletycznych zmagań na stadion piłkarski nie poszła zgodnie planem. Mimo że przebudowano trybuny tak, by znajdowały się możliwie blisko boiska, wciąż oddalone są od linii bocznych o dobre kilka, kilkanaście, a w niektórych miejscach nawet kilkadziesiąt metrów. W Anglii, która słynie z krzesełek ustawionych tuż za liniami bocznymi – nie wypada. Jeżeli dodamy do tego wymianę klubowego herbu, dziwaczne inwestycje i przede wszystkim brak jakichkolwiek sukcesów, frustrację fanów mamy gwarantowaną. Łatwo zatem domyślić się, że ze wspomnianej listy, podpunkty osiem – zbliżyć się do lokalnej społeczności i  dziewięć – słuchać głosu fanów były dla właścicieli nie do zrealizowania, gdy kibice żądali ich zwolnienia.

Punkt 1. Zatrudnić właściwego menedżera

Pierwsze miejsce na liście zajmowało zatrudnienie odpowiedniego menedżera. Problem, z którym borykają się prawdopodobnie wszyscy właściciele klubów piłkarskich, niezależnie, czy jest to Ekstraklasa, Süper Lig czy Premier League. Za czasów panów Golda i Sullivana wystarczająco satysfakcjonujących wyników nie osiągali kolejno Gianfranco Zola, Avram Grant, Sam Allardyce, Slaven Bilić, David Moyes, Manuel Pellegrini… Moment, David Moyes? Ten sam David Moyes, który teraz wykręca z drużyną ze wschodniego Londynu historyczne rezultaty? Tak. W środku sezonu w 2017 roku właściciele zastąpili Szkotem zwolnionego Slavena Bilica. Niestety pół roku później podziękowano mu za współpracę, tłumacząc nieprzedłużony kontrakt chęcią zatrudnienia osoby większego formatu, która poprowadzi klub w ekscytującą przyszłość ­– Manuela Pellegriniego.

Na szczęście dla kibiców Młotów, Moyes nie rozpamiętywał rozstania i gdy półtora roku później zwalniano chilijskiego menedżera, ponownie przyjął ofertę pracy w West Hamie. Trzeba jednak przyznać właścicielom Młotów, że tym samym zrobili coś, czego większość z nas nie potrafi, nie wspominając o ludziach zajmujących wysokie stanowiska – przyznali się do błędu.

Tym razem Moyes zażądał jednak dłuższego kontraktu i realnego wpływu na poczynania klubu.

David Moyes

Szkot jest menedżerem, który potrzebuje zaufania. Gdy w 2002 roku przejmował Everton, utrzymał klub w Premier League. W następnym sezonie zajął siódme miejsce, by rok później skończyć na ostatniej pozycji gwarantującej utrzymanie w lidze. Właściciele Evertonu pozostawili go jednak na stanowisku, za co Moyes odpłacił świetnymi wynikami. Przez następne dziewięć lat pracy tylko raz skończył poza pierwszą dziesiątką – na jedenastym miejscu. Tym samym zmienił status The Toffees z ligowego średniaka na klub realnie zagrażający czołowej czwórce Premier League.

Wszystko to spowodowało polecenie Moyesa na swojego zastępcę przez samego sir Alexa Fergusona. Z perspektywy czasu wiemy, że ta zmiana nie mogła się udać. Po dwudziestu siedmiu latach hegemonii Szkota w United, prawdopodobnie nie było menedżera, który mógłby utrzymać klub z czerwonej części Manchesteru na ustalonym przez legendarnego szkoleniowca poziomie. Na pewno nie w ciągu dziesięciu miesięcy, które ostatecznie dostał Moyes. Po nieudanym etapie w United próbował swoich sił w Realu Sociedad. Niestety Hiszpanie nie docenili angielskiego stylu gry wprowadzonego do klubu i szybko pozbyli się Szkota. Z powodu nadszarpniętej reputacji, Moyes nie przebierał w ofertach, więc gdy wpłynęła ta z Sunderlandu – klubu, który rok w rok cudem utrzymywał się w Premier League, zdecydował się ją przyjąć. Z Sunderlandem zajął ostatnie miejsce w lidze. Uznano go za głównego winowajcę spadku, przez co pożegnał się z pracą, a Czarne Koty w następnym sezonie znowu zajęły ostatnie miejsce, tym razem w Championship.

I tak dwunastoletnia świetna praca w Evertonie przykryta została przez serię złych decyzji i w konsekwencji niepowodzeń.

Z West Hamem podpisał półtoraroczną umowę, krótką w porównaniu do sześcioletniej, którą parafował przychodząc do United, otrzymał jednak oczekiwaną władzę i od razu wziął się do roboty.

Otoczyć menedżera właściwymi ludźmi

Podpunkt mówiący o odpowiednim wsparciu menedżera nie znalazł się na liście obietnic właścicieli, a wydaje się, że powinien. Przychodząc, Szkot ponownie wprowadził do sztabu Stuarta Pearce’a i Alana Irvine’a, których miał ze sobą już podczas pierwszego pobytu w klubie. Tym razem zatrudnił jednak dwóch dodatkowych asystentów – Paula Nevina i Kevina Nolana.

Nevin to były analityk Norwich oraz asystent Chrisa Hughtona w Brighton. Najbardziej rozpoznawalny jest jednak ze swojej ostatniej pracy na stanowisku jednego z asystentów Garetha Southgate’a. W reprezentacji Anglii zajmował się przede wszystkim indywidualną analizą zarówno reprezentantów, jak i kandydatów do gry w barwach drużyny Synów Albionu.

Powrót legendy

Kevin Nolan, jako zawodnik spędził w West Hamie zaledwie cztery i pół roku, dla fanów ma jednak status niemalże legendy. Do wschodniego Londynu trafił w 2011 roku, gdy Młoty dopiero co spadły z Premier League. Zrezygnował wtedy z gry na najwyższym szczeblu w barwach Newcastle United i z miejsca mianowany został kapitanem drużyny, która sezon później wróciła już na salony angielskiej piłki. Pod koniec kariery Kev zszedł do niższych lig, gdzie szlifował warsztat trenerski jako grający menedżer Leyton Orient i Notts County.

Podobała mi się jego szczerość. Wiedziałem, że mogę być sobą i mówić co czuję, a on po prostu to zaakceptuje. Zawsze podejmuje ostateczną decyzję, ale lubi też słuchać opinii innych. Jest bardzo dobry w przekazywaniu swoich oczekiwań. Do przygotowań wprowadził przede wszystkim analizę wideo. Bardzo na tym skorzystaliśmy, tak samo jak na jego pomysłach na stałe fragmenty. Czasami spędzaliśmy 90 minut treningu na wykonywaniu stałych fragmentów.- opowiadał The Athletic Mark Crossley, asystent Nolana w Notts County.

Przez znakomitą większość swojej kariery Nolan był zawodnikiem Sama Allardyce’a, o którego detalicznym podejściu do rzutów wolnych chodzą legendy. Sam Kevin zawsze wykazywał się dużą mądrością taktyczną. Znakomitą większość swoich goli zawdzięcza inteligentnemu ustawianiu się i przewidywaniu zachowań przeciwników. To nie przypadek, że West Ham w tym sezonie jest liderem w ligowej tabeli pod względem goli strzelonych po stałych fragmentach gry.

Od przyjścia Moyesa do zatrudnienia Nolana i Nevina minęło blisko dwa miesiące. Miał też problem ze zgłoszeniem Pearce’a, który publiczną krytyką po poprzednim etapie spędzonym w West Hamie, naraził się właścicielom. Szkot jednak postawił na swoim. Później przyznał, że chciał zatrudnić odpowiednich ludzi, którym będzie mógł w pełni zaufać. Mieszanka pod przywództwem analitycznego Moyesa, z  szaleństwem Pearce’a, doświadczeniem Irvine’a, indywidualną analizą zawodników Nevina i charyzmą połączoną ze świeżym spojrzeniem ambitnego Nolana, sprawia wrażenie naprawdę dobrze zbalansowanej kadry trenerskiej.

Punkt 2. Sprowadzić nowych zawodników

Przez jedenaście lat rządów Golda i Sullivana West Ham sprowadził setki zawodników. Na poziomie Premier League sprawdził się zaledwie niewielki procent tych piłkarzy. Młoty, niemalże wzorem klubów Ekstraklasy, kupowały co roku od pięciu do dziesięciu zawodników, z których wypalał jeden. Daily Mail opublikowało listę 49 napastników sprowadzonych w tym czasie do klubu – od Mido, przez m.in. Carew, Vaz Te, Petrica, Maigę, Jelavica, Zazę po Arnautovica i ostatnio Hallera, którego nie ma już w klubie. Zatrważające, ile pieniędzy wydał przez ten okres West Ham.

Problemem była chęć wprowadzenia klubu na poziom international level, zapominając o pokonaniu kilku pośrednich szczebli. Transfery rozpoznawalnych, lecz wypalonych nazwisk pokroju Alexa Songa, Samira Nasriego, Patrice’a Evry czy Felipe Andersona, lub wiecznie kontuzjowanych Jacka Wilshere’a, Andy’ego Carrolla czy Carlosa Sancheza solidnie obciążały budżet klubowy, jednocześnie nie przynosząc sukcesu sportowego.

Po dziesięciu latach, zarząd w końcu zmienił politykę transferową. Po przyjściu Moyesa odpowiedzialny dotąd za transfery David Sullivan odsunął się w cień. Był to prawdopodobnie jeden z warunków pwrotu Szkota do klubu. Wraz z tym znacząco zwiększył się poziom selekcji przychodzących zawodników, zarówno pod względem odpowiedniego podejścia mentalnego, prezentowanych umiejętności jak i podatności na kontuzje.

Przez ostatnie trzy okna transferowe do klubu sprowadzono Soucka, Randolpha, Bowena, Coufala, Dawsona, Benrahmę i oczywiście Lingarda. Poza rezerwowym bramkarzem Randolphem, reszta stanowi ważną część budowanej przez Szkota drużyny. Dodatkowo przez ten czas zrezygnowano z przeszło piętnastu zawodników, znacząco odciążając budżet płacowy.

Punkt 7. Spowodować by gra West Hamu sprawiała przyjemność

David Moyes od lat znany był z wyprowadzania drużyn w ustawieniu 4-2-3-1, z dwójką defensywnych pomocników, silnym ofensywnym, dynamicznymi skrzydłowymi i wysokim target manem – napastnikiem wykorzystującym dużą ilość dośrodkowań spod linii bocznych.

Rozpoczynając swoje drugie podejście do prowadzenia West Hamu, Szkot dodał nową taktykę do swojego repertuaru. Od pierwszego spotkania wyprowadził Młoty w ustawieniu z trójką obrońców i dwoma wahadłowymi. Na lewego środkowego obrońcę wycofał Aarona Cresswella, nakazując mu wzięcie odpowiedzialności za rozgrywanie piłki od tyłu. Gdy po kilku gorszych meczach West Ham znowu wyszedł taktyką 4-2-3-1 i w ten sam sposób grał już do końca sezonu, wydawało się, że Moyes porzucił pomysł.

Nic bardziej mylnego. Kampanię 20/21 Młoty znowu rozpoczęły trójką z tyłu oraz dwoma wahadłowymi. Tym razem usprawnioną o nowego prawego obrońcę, niezmordowanego Vladimira Coufala. Ustawienie okazało się strzałem w dziesiątkę. Drużyna, choć często nastawiona defensywnie, gra naprawdę w spektakularny sposób, wyprowadzając zabójcze kontry i szybko rozgrywając piłkę. Poza pierwszą kolejką, gdy West Ham przegrał z Newcastle, grając  taktyką 4-4-2, Moyes przez kolejnych dziesięć spotkań wyprowadzał Młoty w nowym ustawieniu. W tym czasie przegrał trzy mecze, z Arsenalem, Liverpoolem i Manchesterem United. I gdy wydawało się, że West Ham odnalazł idealną koncepcję, Moyes znowu powrócił do swojego ulubionego ustawienia i to z jeszcze lepszym skutkiem. Dziś Szkot rotuje taktyką, zależnie od przeciwnika i dostępnych zawodników.

W tym sezonie drużyna ze wschodniego Londynu przegrała tylko z Newcastle i drużynami z top six. Poza Srokami żadna z ekip, których celem jest niezła lokata w Premier League, nie pokonała West Hamu. A jak mówi stare piłkarskie porzekadło, tytuły, w tym wypadku miejsce w pierwszej czwórce, wygrywa się właśnie w takich meczach.

Backstreet Moyes

Dziś niezaprzeczalną gwiazdą drużyny jest, będący w niesamowitej formie Jesse Lingard. Trzeba jednak pamiętać, że West Ham jeszcze przed przyjściem Anglika zajmował czwarte miejsce w lidze, a 2021 rok zaczął od sześciu kolejnych zwycięstw i był to najlepszy początek roku w całej 125-letniej historii klubu.

Fenomenalny Soucek, z którego Moyes zrobił nową wersję Fellainiego z jego najlepszych czasów i wchodzący na kolejne poziomy Declan Rice, okazali się jednym z najlepszych środków pomocy w lidze. Do pozytywnej transformacji przyczyniła się też kontuzja Marka Noble’a – zawodnika-legendy, nazywanego przez kibiców Mr West Ham. Od jakiegoś czasu Nobes niestety ograniczał rozwój taktyczny drużyny. Do tej pory nikt nie miał odwagi odsunąć go od pierwszego składu, dlatego dłuższa kontuzja wyszła drużynie na dobre. Casus starzejących się legend klubowych jak De Rossi czy Totti, którzy pod koniec kariery w Romie głównie spacerowali po boisku.

Rice z marcowego zgrupowania reprezentacji Anglii, wrócił  jednak z kontuzją. W konsekwencji w pierwszej jedenastce znów występuje Noble. Choć nie zalicza tak spektakularnych występów co młodszy o 11 lat kolega z drużyny, doświadczeniem i zaangażowaniem nadrabia braki w szybkości i technice.

Kolejnym sukcesem Moyesa było usprawnienie gry obronnej. Już na półmetku rozgrywek Młoty siedem razy zachowywały czyste konto, wyrównując rekord z poprzedniego sezonu.

To zdanie ostatnio jednak źle się starzeje. Defensywa West Hamu znacznie obniżyła loty. Zaczynając od Dawsona, który strzelił w tym sezonie dwie bramki samobójcze, przez niedawny wyczyn Issy Diopa, po błąd dotąd nieomylnego Łukasza Fabiańskiego. Dość powiedzieć, że w ostatnich czterech meczach ligowych West Ham stracił dziewięć goli. Co jednak jeszcze bardziej zaskakujące, ugrał w tym czasie siedem punktów. Na szczęście Młotów zła forma obronna zbiegła się w czasie z  fenomenalnymi występami Lingarda, wspieranego przez Bowena.  To właśnie ta dwójka wzięła się za zdobywanie bramek, gdy nieobecny jest Antonio, a Soucek nieco wypadł ze strzeleckiej formy.

Punkt 6. Zbudować status i wizerunek klubu

Przez jedenaście lat właściciele West Hamu zarządzali klubem w sposób często nieroztropny, w końcu jednak zaczęli wyciągać wnioski. Choć przeniesienie siedziby klubu i zmiana jego herbu ostatecznie okazały się strzałem w kolano, na papierze wyglądały naprawdę dobrze. Wielkie kluby co chwila unowocześniają swoje loga, a kto nie zamieniłby 35-tysięcznego stadionu na 60-tysięczny i to jeszcze w większości opłacony przez miasto?

Pomimo początkowego zerwania z tradycjami, ostatnio znowu pojawiła się szansa na odbudowę tożsamości klubowej i zaufania kibiców. Zatrudnienie Kevina Nolana i odrzucanie kolejnych ofert za Declana Rice’a, to na pewno bardzo dobry początek. W klubie z pewnością myślą też nad wykorzystaniem statusu Marka Noble’a, który po przedłużeniu kontraktu oznajmił, że sezon 21/22 będzie jego ostatnim w barwach Młotów.

Ponadto, czego by nie mówić o nowym stadionie, przed okresem pandemii przenosiny pozwoliły zredukować ceny karnetów sezonowych i ustabilizować je. Co było punktem piątym listy obietnic. Dodatkowo właściciele zarzekają się, że regularnie spłacają zadłużenie klubu – punkt czwarty. Dwa lata temu rozbudowano też i unowocześniono klubową akademię – punkt trzeci.

Następna dekada?

Tegoroczne wyniki West Hamu napawają kibiców dumą. W komentarzach fani rozpływają się nad grą Młotów, wspominając, że nawet gdy w Londynie czarowali Payet czy wcześniej Di Canio, oglądanie gry zespołu nie sprawiało im tyle radości.  W przypadku miejsca w górnej dziesiątce tabeli ma dojść do automatycznego przedłużenia kontraktu Moyesa. Wyniki są jednak tak dobre, że na stole Szkota ma się niebawem pojawić nowa umowa.

Miejmy tylko nadzieję, że fenomenalny sezon nie będzie początkiem końca dobrego okresu Młotów. W przyszłym roku na pewno ciężko będzie utrzymać świetną formę. Nie wspominając o zawodnikach, na których chrapkę mają najbogatsze angielskie kluby. Nawet jeśli nikt nie odejdzie, kadrę trzeba będzie wzmocnić przed zbliżającym się pocałunkiem śmierci w postaci europejskich pucharów.

Choć czwarte miejsce w lidze na chwilę zadawala kibiców, ci od lat narzekają na brak sukcesów, żądając odejścia GSB. Jednak czy utrzymanie się przez ostatnią dekadę w najbardziej zaciętej lidze świata, nie należy za takowy uznać? Mimo różnic zdań i oczekiwań, panowie Gold i Sullivan to wciąż brytyjscy właściciele, wychowani i żyjący w Anglii, ekscytujący się tamtejszymi rozgrywkami od dzieciństwa. Czy oddanie przez nich klubu w ręce zagranicznego inwestora to rzeczywiście dobre rozwiązanie? Może West Ham stałby się angielską potęgą, a może skończyłby jak QPR, Cardiff albo Portsmouth? Be careful what you wish for, West Ham fans.