Norwich City od lat lawiruje na granicy pomiędzy Premier League, a Championship. W drużynie z sezonu 19/20 było jednak coś wyjątkowego. Kanarki dały się zapamiętać jako drużyna, która co prawda zaliczyła kolejną relegację, ale nie wyzbyła się swojego efektownego stylu.
Można to zarówno pochwalić, jak i zganić. Pochwalić, bo piękna piłka Daniela Farkego robiła na tyle duże wrażenie, że dziś wszyscy powitaliśmy Norwich z otwartymi ramionami. Zganić, bo walka o utrzymanie w Premier League zazwyczaj wymaga jednak przystosowania się do obowiązujących warunków.
W zasadzie od startu rozgrywek w 2019 roku mogliśmy być w stu procentach pewni, że posada Niemca jest bezpieczna. Jeszcze przed poprzednim awansem klubu z Carrow Road gwarantował to Stuart Webber, dyrektor sportowy. Twierdził, że nie mogą oczekiwać od menedżera ciągłego wygrywania, realizując przy tym inne, priorytetowe cele. Te zostały wykonane na zadowalającym poziomie, a Farke ze sztabem mogli siąść do wyciągania wniosków i planowania przyszłości.
Jak utrzymać skład?
Tuż po spadku piłkarskie media prześcigały się w szukaniu nowych klubów dla czołowych gwiazd zespołu. Dochodziły do nas pogłoski o buntach w szatni, a z drużyny mieli odejść Emiliano Buendia, Todd Cantwell czy chociażby Max Aarons.
Utrzymanie trzonu drużyny nie było łatwe również ze względów finansowych. Wielokrotnie podkreślałem już na różnych platformach, że Norwich to klub, który zawsze myśli trzy kroki do przodu. I tak w kontrakcie każdego piłkarza znalazł się zapis, że ewentualny spadek do Championship spowoduje obniżenie wynagrodzenia. The Athletic donosił, że w przypadku najlepiej zarabiających graczy będzie to nawet 50% mniej. Co istotne, zmiany w pensjach nie dosięgły tylko zawodników, ale też sztab szkoleniowy czy członków zarządu.
Biorąc pod lupę wspomnianych już piłkarzy, otrzymujemy chłopaków w najlepszym wieku, przyzwyczajonych do gry i zarobków na poziomie Premier League. Spadek i obniżka gaży na pewno nie wpływała korzystnie na walkę o ich zatrzymanie. A jednak, Daniel Farke mógł liczyć niemal na wszystkich swoich żołnierzy. Z klubem pożegnali się jedynie Jamal Lewis i Ben Godfrey, na których Kanarki zarobiły kolejnych kilkadziesiąt milionów funtów.
Można wspomnieć również o wypożyczeniach Timma Klose, Toma Trybulla oraz Josipa Drmicia. Byli to jednak gracze, którzy usłyszeli od Stuarta Webbera, że mają szukać sobie nowych klubów.
Straty nie osiągnęły więc wysokiego pułapu, ale można je ocenić dopiero po zestawieniu ze wzmocnieniami.
Początek sezonu. "Forma" z Premier League podtrzymana, z klubu dochodzą słuchy o nieustających buntach. Wiodący zawodnicy chcą odejść (Buendia, Cantwell, chyba nawet Max Aarons), atmosfera gęstnieje.
Jak Farke wyciągnął z tego awans i mistrzostwo? Cudotwórca. pic.twitter.com/FXasl2EPbZ
— Patryk Szcześniak (@awk_r3) April 17, 2021
Pazerny dwa razy traci
Przed dwoma laty łapaliśmy się za głowy, kiedy Norwich wyciągnęło znikąd Teemu Pukkiego i Emiliano Buendie, tworząc na nich ekipę na miarę wygranej w Championship. Transfery te wskazują kierunek, jakim klub podąża na rynku transferowym. Nie zmienia to jednak faktu, że beniaminek przespał okienko przed kampanią 19/20.
Dziewięć na dziesięć klubów zimą już szykowałoby się do uderzenia w panic button, ale styczeń na Carrow Road minął bardzo spokojnie. Jedyne realne wzmocnienia przybyły z ojczyzny Farkego. Lukas Rupp trafił do Anglii z Hoffenheim, a Ondrej Duda został wypożyczony z Herthy.
W Norfolk wywieszono białą flagę? A może już wtedy zauważono, że niepewna sytuacja na świecie jest na tyle ryzykowna, aby nie ładować się w nieprzemyślane, wielomilionowe ruchy. Tak czy inaczej, zapadając w sen zimowy, uniknęli solidnych tarapatów finansowych.
Ciężko byłoby oczekiwać nagłej zmiany filozofii już po spadku. Zwłaszcza, że pandemia i jej skutki nie były już tylko prognozami, ale smutną rzeczywistością. Zespół tradycyjnie został uzupełniony z myślą o przyszłości. Transfery Przemysława Płachety, Kierana Dowella i Jacoba Sörensena, trzech 22-latków, kosztowały ich łącznie nieco ponad 5 milionów funtów.
Poza tym w ramach wypożyczenia w Lotus Training Center zameldowali się Xavi Quintillà, Ben Gibson oraz Oliver Skipp, którego nazwisko jeszcze się tutaj przewinie.
Pole do poprawy
W sezonie 18/19 Norwich straciło 57 bramek w Championship. Zaledwie 7 mniej niż Millwall, które utrzymały się w lidze tylko dzięki korzystnemu bilansowi. Mimo końcowego triumfu byli dopiero ósmą defensywą w całej stawce. Dziurawą obronę zabrali ze sobą również do Premier League, gdzie tracili średnio 2 gole na mecz, co dało najgorszy wynik w angielskiej ekstraklasie.
Nie odkryję tutaj Ameryki, solidna defensywa była brakującym elementem całej układanki. Daniel Farke również zdawał sobie z tego sprawę. Analizując niepowodzenia z poprzedniego sezonu dla strony canaries.co.uk, wskazywał na różnicę w szansach na utrzymanie drużyn z innymi stylami. Jego zdaniem, w pierwszej kampanii po awansie, łatwiej utrzymać się ekipom, które wywalczyły go właśnie dzięki dyscyplinie w tyłach. Norwich mogło więc przebudować cały skład i grać wbrew swojemu DNA, ale na to definitywnie nie było przestrzeni.
Bieżąca kampania była jednak świetnym momentem na zbudowanie drużyny, która oprócz efektywnej gry z przodu, będzie w stanie zadbać o swoje interesy przy własnej bramce. Grant Hanley wyleczył uraz z końcówki minionej kampanii i stworzył naprawdę solidny duet z wypożyczonym Benem Gibsonem. Oprócz tego środek pomocy, złożony z Kenny’ego McLeana i przede wszystkim Olivera Skippa, poukładał grę całego zespołu.
Do niespodziewanej porażki z Bournemouth, Kanarki miały najmniej straconych goli w lidze. Obecnie lepszy pod tym względem jest tylko Watford. Wpuścili tylko 32 gole, co daje współczynnik 0.74 bramki na mecz. Solidny progres w porównaniu do 1.23 przed dwoma laty. Oprócz obrońców, warto docenić również Tima Krula. Holender notuje najlepszy współczynnik obronionych strzałów spośród wszystkich golkiperów. Sparował lub wyłapał aż 78.6% wszystkich uderzeń.
Postęp w defensywie kosztem ataku?
Mimo tych wszystkich zmian, ostatnie co możemy powiedzieć o Norwich, to brak potencjału w ofensywie. Pewnie nie wyrównają już wyniku z poprzedniej przygody na zapleczu, kiedy to zdobyli 94 gole. Obecnie mają ich 65, tuż za Brentford i Bournemouth. Oddają za to najwięcej strzałów (659) i tym samym najwięcej strzałów celnych (216).
Za tworzenie sytuacji i strzelanie bramek odpowiada ponownie dwóch piłkarzy. Emiliano Buendia jest kreatywnym elementem tej układanki. Argentyńczyk notuje średnio 3.3 kluczowych podań w każdym spotkaniu. Koledzy skutecznie wykorzystywali te zagrania, co przełożyło się na 15 asyst. Buen