Carlo Ancelotti pracował w wielkich klubach. Zdobywał Ligę Mistrzów z Milanem i Realem, wygrywał Bundesligę z Bayernem czy Ligue 1 z PSG. Everton to tak naprawdę jego pierwszy klub, w którym wymagania są zupełnie inne. Włoch ze swoim ogromnym spokojem wydaje się jednak idealnym kandydatem dla The Toffees, jeśli szukali osoby, która będzie budować klub przez przynajmniej kilka lat.

Menedżerowie z ogromnymi sukcesami rzadko decydują się na takie ryzyko. Pep Guardiola nie prowadził jeszcze zespołu, który nie biłby się z miejsca o mistrzostwo. Jose Mourinho próbował swoich sił w odbudowie Manchesteru United, a teraz stara się wygrać coś z Tottenhamem – zdaniem nie tylko kibiców, ale też garści ekspertów, ze swoimi metodami jest już trenerem wypalonym, cieniem Portugalczyka wygrywającego Champions League z Interem. Nawet Jurgen Klopp, choć Borussia czy Liverpool nie były w momencie zatrudnienia Niemca potęgami, miał łatwiejsze zadanie niż to, z którym Carlo Ancelotti mierzy się na Goodison Park.

A może to być bardzo owocna współpraca. Włoch już swoje wygrał, teraz może skupić się na budowaniu nowej siły od początku. Jest spokojny – papierosy rzucił już półtora roku temu, więc fazę wybuchów złości ma już za sobą. Jego pracodawca za to od lat nie odnosił sukcesów i nawet jeśli przez pierwsze 2-3 sezony 61-latek ich mu nie da, to co? Z całym szacunkiem dla klubu, ale na jakie nazwisko, przewyższające Ancelottiego umiejętnościami, mogą sobie pozwolić The Toffees?

Everton czekał wiele lat, aby w jakikolwiek sposób nawiązać do czołówki. W ostatnich sezonach postronni kibice ekscytowali się The Toffees jedynie w czasie derbów Merseyside. Dzisiaj z big six radzi sobie całkiem nieźle. Sprowadzenie tak szanowanego wśród piłkarskiego świata nazwiska, które pociągnęło za sobą transfery Allana czy Jamesa Rodrigueza, od razu nasuwa jedno, kluczowe słowo: presja.

Presja

Carlo Ancelotti w rozmowie z The Athletic odchodzi od populistycznych haseł, mówiących że tam gdzie są pieniądze, presja nie istnieje. 61-latek nie czuje w swojej pracy dużego stresu, co nie znaczy, że w futbolu nie ma go wcale.

Stres to ciężka praca w środowisku, którego nie lubisz. A ja kocham to, co robię. Stres i presja mnie motywują. Kiedy przegrywasz mecz, twoja głowa szaleje. Cały czas myślisz o tym, co się stało, nie możesz spać. To część naszej pracy. Zwalczanie tych negatywnych emocji to najcięższa część bycia menedżerem. To fizyczna i psychiczna walka.

W Evertonie Carlo Ancelotti czuje dużo mniejszy nacisk na sukcesy niż chociażby w Bayernie. Tutaj ma czas na wprowadzenie swojej filozofii, rozwinięcie piłkarzy do maksimum. Jego spokojny charakter idealnie do tego pasuje, ale z czasem oczekiwania będą rosły. Na razie jego drużyna jest w odpowiednim miejscu, a może nawet wybiegła lekko ponad nakładane na nią nadzieje.

Obecnie The Toffees zajmują 8. miejsce w tabeli z 3 punktami straty do gry w europejskich pucharach. Przed meczem z Crystal Palace ekipa z Goodison Park ma jednak aż 2 rozegrane spotkania mniej niż 5. Tottenham. Mimo że do starcia z Orłami podchodzą po 2 ligowych porażkach z rzędu, na 10 spotkań do końca sezonu, tak naprawdę jedyną nieosiągalną pozycją wydaje się ta zajmowana przez Manchester City.

W gruncie rzeczy jesteśmy tu, gdzie chcemy być. To inny projekt niż Bayern, Chelsea czy inne kluby ze ścisłego topu. Tam przyjeżdżasz i musisz wygrywać – koniec tematu. Tutaj sprawa jest bardziej otwarta, ale wyniki to nadal wyniki. Mamy cel, który różni się od celu Manchesteru City czy United, ale to ciągle cel. Osiągnięcie go to zawsze wielki wysiłek, motywacja, stres, presja. U menedżera zawsze jest tak samo – na koniec sezonu jesteś rozliczany z wypełnienia wcześniejszych założeń.

Oczekiwania są bardzo, bardzo duże i rosną każdego roku. Kiedyś mówiło się o drużynach piłkarzy – zespół Maradony, zespół Platiniego. Teraz mówi się o ekipie Mourinho, Guardioli czy Ancelottiego. Presja spada na barki trenera. Ale piłkarze mają swoje wyzwania: telewizja, social media, ciągły nacisk na więcej, więcej, więcej.

Więcej, więcej, więcej

Apetyt rośnie w miarę jedzenia i nie jest to hasło szczególnie odkrywcze. Trudno nadal patrzeć na Everton jak na zespół bijący się o środek tabeli. Dominic Calvert-Lewin już dawno pobił swój dorobek z poprzedniego sezonu. Transfery Rodrigueza, Doucoure i Allana wprowadziły mnóstwo jakości. Nawet Richarlison dorósł, przynajmniej na boisku, bo obserwując jego poczynania w social media, można mieć wątpliwości. Cały zespół zaliczył idealny początek sezonu i prawie wszyscy zawodnicy prezentują poziom wyższy niż jeszcze rok temu.

W górę poszybowała też ich mentalność i wiara we własne możliwości, co widać po meczach z czołówką. Z możliwych 27 punktów do zdobycia przeciwko big six, The Toffees zgarnęli 14. Potrafili ograć Tottenham, Liverpool, Arsenal i Chelsea, zremisowali na Old Trafford z Manchesterem United. Dla porównania, w całej kampanii 2019/20 z tymi samymi przeciwnikami zdobyli łącznie 8 oczek. Gry o dużą stawkę i prestiż powoli stają się dla nich równą walką. Cierpią jednak na problem wielu silnych zespołów – brak im motywacji na słabszych rywali.

Ogromny wpływ ma na to brak dopingu z trybun. Pojedynki z The Reds czy Czerwonymi Diabłami nakręcają atmosferę same w sobie. Na pokonanie drużyn z niższej półki czasem potrzebna jest pomoc kibiców, bo to ci drudzy są bardziej „nakręceni”. Carlo Ancelotti zapytany o to, czy da się czymś zastąpić obecność kibiców na stadionie, odpowiada krótko: Nie, na podłożu psychologicznym – nie wydaje mi się. Nie da się oddać atmosfery, którą tysiące ludzi tworzy swoimi emocjami.

I obraz tego idealnie oddaje Everton. Obok pokazu siły w niektórych pojedynkach z big six, ekipa z Goodison Park przegrywała chociażby z Burnley, Fulham czy dwukrotnie z Newcastle, a więc ekipami teoretycznie sporo słabszymi. Dodatkowo na wyjeździe zdobyli aż o 12 punktów więcej niż na własnej ziemi. Przed meczem z Crystal Palace Carlo Ancelotti oczywiście dostrzega ten problem.

Zostało nam jeszcze pięć meczów na Goodison i jeśli będziemy kontynuować to, co robiliśmy przez ostatnie trzy miesiące, nie skończymy sezonu wysoko w tabeli. To, co mi się podoba, to to że zawodnicy są zranieni tymi wynikami i widzę w nich wolę do znalezienia poprawy.

Carlo Ancelotti na lata

Dużo mówi się w tym sezonie o kontuzjach, ale uwaga skupiona jest w tym kontekście raczej na sąsiadach z Merseyside. Tymczasem na Goodison Park też nie jest kolorowo. James Rodriguez, który miał tak ogromny wpływ na ofensywę na początku sezonu, ominął już 9 meczów Premier League. Sprowadzony latem z Napoli Allan oglądał z domu 10 spotkań. Również najlepszy strzelec zespołu, Calvert-Lewin, przechodził drobny uraz, tak samo jak Doucoure czy Pickford. To wszystko kluczowi zawodnicy pierwszego składu.

Mimo to, The Toffees biją się o Ligę Europy, a w przeciwieństwie do Liverpoolu zachowali jeszcze matematyczne szanse nawet na mistrzostwo kraju. Na pewno sporo brakuje im do formy prezentowanej w pierwszych kolejkach, ale kalendarz daje nadzieję na europejskie puchary. Crystal Palace, Aston Villa, Sheffield United, Wolves czy nawet Arsenal i Tottenham to drużyny do ogrania. Ancelotti twierdzi jednak, że na realną walkę jest za wcześnie i patrzy na The Toffees długofalowo.

Chcemy być w stanie w ciągu dwóch/trzech lat konkurować z klubami ze ścisłego topu. W miejscu, w jakim znajduje się obecnie futbol, nie możemy mierzyć się z taką intensywnością na najwyższym poziomie. Potrzebujemy więcej czasu. Ważnym aspektem będzie zapełniony stadion i pieniądze, które wykorzystamy, aby nawiązać rywalizację.

Załapanie się do pierwszej piątki, co nie udało się im od sezonu 2013/14, już będzie sporym sukcesem. Nawet jeśli się to nie uda, Ancelotti powinien dostać dużo czasu na budowę. Ta kampania jest zbyt dziwna, żeby wyciągać z niej daleko idące wnioski, a jej skutki zapewne będą odczuwalne również za rok.

Najważniejsze, że Włoch kolejny raz zbudował świetne relacje z piłkarzami i zrozumiał jak działa klub. Chociażby Rodriguez dopiero co opowiadał o „ojcowskiej” relacji z menedżerem. Ancelotti zawsze stara się ściągnąć presję ze swoich podopiecznych, nie krytykuje ich publicznie, wie że oni zdają sobie sprawę z błędów. Ma na Goodison ciekawą paczkę, z której wydaje się wyciskać maksimum.

Jego budowana przez lata renoma już przyciągnęła zawodników, których jeszcze dwa lata temu w niebieskiej części Liverpoolu byśmy się nie spodziewali. Gra nawet w Lidze Europy w połączeniu z nazwiskiem szkoleniowca przyciągnie kolejne. Wyniki przyjdą, nie ma lepszego kandydata na to miejsce.