Nie tak miał wyglądać sezon Derby County. Drużyna bije się o utrzymanie w Championship, a jej potencjał niewątpliwie sięga znacznie wyżej. Rozczarowania możemy znaleźć w prawie każdej formacji, ale najsłabiej spisują się piłkarze ofensywni. Jednym z nich jest Kamil Jóźwiak, który zbiera coraz większe głosy krytyki.

Fakty i statystyki są naprawdę przytłaczające. Piłkarzom Derby w 38 kolejkach Championship tego sezonu udało się zdobyć raptem 27 bramek. Tylko ostatnie w tabeli Wycombe strzeliło mniej goli spośród całej ligi. To najlepiej obrazuje dlaczego o Baranach mówimy w kontekście walki o utrzymanie. Jak to się stało, że drużyna prowadzona przez wybitnego napastnika, jakim jest Wayne Rooney, ma tak kolosalne problemy z trafianiem do siatki?

Nowe nazwiska w ataku

Jeszcze w zeszłym sezonie Derby nie miało prawa narzekać na kreatywność z przodu. Drużyna kończyła sezon z 62 bramkami na koncie, co było dziewiątym wynikiem w lidze. Wśród najskuteczniejszych strzelców znaleźli się Martyn Waghorn (12 bramek), Chris Martin (11) oraz Tom Lawrence (10). Klub uznał, że należy odświeżyć trochę formację ataku i zaczął od oddania Chrisa Martina za darmo do Bristol, który nie tylko zanotował dwucyfrową liczbę bramek w zeszłym sezonie, ale również sześciokrotnie asystował. Większa odpowiedzialność za zdobywanie bramek miała spocząć na Waghornie, ale ten doznał dotkliwej kontuzji, która wykluczyła go na dwa miesiące. Początek sezonu opuścił także Lawrence, przez co Derby nie miało żadnych argumentów z przodu i zaczęło gorączkowo szukać ofensywnych graczy.

Padło na kilka wyborów, wśród których znalazł się Kamil Jóźwiak. Lech Poznań zainkasował za Polaka około cztery miliony euro, co było jednym z najdroższych transferów ubiegłorocznego okienka w Championship. Drożsi okazali się tylko Ivan Toney z Brentford oraz Loic Mbe Soh z Nottingham Forest. Polak otrzymał ogromny kredyt zaufania i przestrzeń na to, by zaprezentować swoje umiejętności, ponieważ jego nazwisko jako jedyne robiło wrażenie wśród ofensywnych graczy na początku tego sezonu. Prędko zarząd klubu zorientował się, że sam Polak nic w ofensywie nie zdziała i ruszył po kolejnych graczy.

Colin Kazim-Richards i Jordon Ibe to dwie zupełnie odmienne historie tego sezonu. Pierwszy z nich zaskoczył chyba każdego. Wzięty niemal z peryferiów futbolu 32-letni reprezentant Turcji nie potrzebował wiele, by stać się najskuteczniejszym strzelcem drużyny (choć i tak wynik siedmiu bramek nie robi dużego wrażenia). Dla Ibe’a ten sezon to prawdziwy dramat. Od jego początku mierzy się z urazem ścięgna, a w styczniu poinformował na swoich kanałach społecznościowych, że ma depresję. Miał być konkurentem dla Jóźwiaka, a wielu kibiców już zapewne zapomniało o jego obecności w kadrze Derby. Z tego względu Polak wciąż pozostawał jednym z niewielu ofensywnych piłkarzy, z którymi wiązano ogromne nadzieje. Wszystko jednak powoli zaczęło pryskać, a słaba dyspozycja Jóźwiaka było idealnym odzwierciedleniem tego jak źle radzi sobie Derby County.

Lepsza wersja z dwoma Polakami na boisku

Jedynym momentem, w którym Kamil Jóźwiak imponował był okres powrotu Krystiana Bielika do pierwszego składu Baranów. Były piłkarz Arsenalu wstrzyknął niesamowitą energię w ten zespół, pomagając mu podnieść się zarówno w obronie, jak i w ataku. To obecność Bielika na murawie pomogła Jóźwiakowi nabrać pewności siebie i strzelić pierwszą bramkę w Championship. Drużyna Rooneya zaczęła odnotowywać dobre wyniki i mało komu przeszkadzało wtedy to, że wciąż byli bardzo skromni w dorobku bramkowym. Wyciskanie zwycięstw po 1-0 jest bardzo istotną umiejętnością w Championship. Skoro obrona przestała popełniać błędy, piłkarze z formacji ataku mogli pozwalać sobie na kilka zmarnowanych okazji więcej w trakcie meczu. Bielik udowadniał także, że potrafi być groźny pod bramką rywala. Dostarczał kluczowe podania oraz strzelił dwie bramki. Jego wpływ na zespół był gigantyczny.

Niestety ta idylla wreszcie dobiegła końca. Wiązało się to oczywiście z kolejną poważną kontuzją Krystiana Bielika. Gdy Polaka zabrakło, Derby znów wychodziło na boisko przestraszone, a piłka chaotycznie wędrowała między formacjami. Wróciły także błędy, jak ten Davida Marshalla w meczu z Nottingham, które kosztowały drużynę utratę kilku kluczowych punktów. Kamil Jóźwiak od ostatniego meczu Bielika nie zanotował już ani asysty, ani bramki. Jego dorobek zatrzymał się na jednym golu i dwóch dwóch decydujących podaniach. Fatalny wynik jak na piłkarza, który wybiegł w tym sezonie w 34 spotkaniach (w większości w podstawowym składzie) i kosztował Derby aż cztery miliony.

Problem ten dostrzegł Wayne Rooney. W ostatnim czasie Jóźwiak często zaczyna mecz na ławce rezerwowych. Nawet jeśli pojawi się w wyjściowej jedenastce, to zawsze zostaje zmieniany. Rooney potrafi dokonać takiej zmiany nawet już w przerwie meczu. Ostatnie pełne 90 minut Polak rozegrał 16 stycznia. Kibice i eksperci nie są już w stanie powiedzieć o nim dobrego słowa, a oglądając mecze Derby jedyna pochwała jaka ciśnie mi się na usta jest taka, że Kamil „szarpie i walczy”. Niestety w takiej lidze to nie wystarcza. Takimi sformułowaniami mogliśmy posługiwać się w październiku lub listopadzie, gdy miał rozegranych niewiele meczów. Teraz ma za sobą tyle kolejek, ile w niektórych ligach europejskich jest przez cały sezon.

Rooney najlepszym napastnikiem?

Korzyścią i jednocześnie największym utrapieniem dla Jóźwiaka jest fakt, że Derby nie ma z kogo wybierać w ofensywie. Waghorn oraz Lawrence nie są już tymi samymi piłkarzami co w zeszłym sezonie. Zimą klub próbował wzmocnić się Lee Gregorym ze Stoke oraz Patrickiem Robertsem z Manchesteru City. Gregory dostarczył jak na razie dwie bramki, a o Robertsie nie mogę nawet powiedzieć, że walczy i szarpie. Jeszcze dwa lata temu był wymieniany obok Phila Fodena jako udany produkt szkółki Manchesteru City, a dziś można już spokojnie nazwać go zmarnowanym talentem. Taka postawa kolegów z drużyny sprawia, że Kamil Jóźwiak nie został jeszcze definitywnie odstawiony i nie ugrzązł na ławce rezerwowych, ale brak poważnej konkurencji może mu źle służyć. Polak może porównywać się tak naprawdę tylko do samego siebie, bo żaden inny skrzydłowy nie strzelił więcej bramek od niego.

Jeszcze latem ubiegłego roku Derby było chwalone za grę młodymi piłkarzami i wydawało się, że mają wręcz bogactwo kreatywnych graczy. Pojedyncze wyskoki takie jak hat-trick Louiego Sibleya przeciwko Millwall z końcówki sezonu 2019/20 były tylko potwierdzeniem tego, że drużyna może sobie pozwolić na zwolnienie kilku graczy jakimi byli Chris Martin czy Mason Bennett. Wszystko jednak bardzo szybko obróciło się przeciwko nim. Wayne Rooney, który bez wątpienia był wybitnym napastnikiem, nie potrafi ustawić swojej drużyny tak, by regularnie sprawiała zagrożenie pod bramką rywala. Złośliwi powiedzą, że gdyby Wazza założył korki, ubrał krótkie spodenki i wyszedł choćby w następnej kolejce na środku ataku, to pokazałby wszystkim dookoła jak powinno się strzelać gole.

Taka sytuacja miała miejsce jeszcze w tym sezonie. Po fatalnym starcie rozgrywek Derby zdobyło wreszcie swoje pierwsze zwycięstwo w pojedynku z Norwich City. Strzelcem decydującej bramki nie kto inny jak Wayne Rooney. 35-latek popisał się fenomenalnym strzałem z rzutu wolnego, pokazując jaką techniką wciąż potrafi operować. Prawda jest jednak taka, że Phillip Cocu ustawiał Rooneya już jako środkowego pomocnika, a ten bez problemów się na to godził. Najlepsze lata swojej kariery ma bowiem już dawno za sobą, a posada menedżera chodziła mu po głowie od dawna. Charyzma i doświadczenie piłkarskie to jednak nie wszystko. Rooney na razie oblewa swój pierwszy test w nowej roli.

Odroczona sprzedaż klubu

Smaczku całej sytuacji przy Pride Park Stadium dodają próby sprzedania klubu przez Mela Morrisa. Właściciel Derby był bardzo blisko oddania go w ręce szejków, którzy jednak nie dokonali tej transakcji. Morris włożył w ten klub dużo swoich pieniędzy, ale efektów wciąż brakuje. Barany najbliżej awansu były z Frankiem Lampardem na ławce trenerskiej, czyli dwa lata temu. Od Premier League wówczas dzielił ich tylko jeden mecz, ale była to drużyna zupełnie inna niż obecnie. Ich siłę stanowili wypożyczeni piłkarze jak Harry Wilson czy Mason Mount.

Aktualni gracze, znajdujący się w kadrze Derby nie dorastają do pięt tamtej sile ofensywnej. Przy okazji najbliższego spotkania między reprezentacją Polski a Anglii Kamil Jóźwiak mógłby podpytać Mounta jak to jest strzelić 9 ligowych bramek dla Derby. Anglik może już tego nawet nie pamiętać, bo po tamtym sezonie z marszu wskoczył do pierwszej drużyny Chelsea. Jóźwiakowi w aktualnej sytuacji to nie grozi.

Jego przyszłość będzie stała pod znakiem zapytania, bo w klubie na pewno szykują się zmiany. Nawet jeśli Morris nie znajdzie kupca, to w letnim oknie transferowym Derby podejmie próbę sprowadzenia nowych graczy w celu ożywienia formacji ofensywnej. To może oznaczać, że Jóźwiak nie będzie miał już takiej swobody jak teraz i będzie otrzymywał mniej minut. Może mu to jendak wyjść na dobre. Wartościowi rywale w walce o pierwszy skład także są w stanie zrobić z ciebie lepszego piłkarza. Póki co nie ma czym się pochwalić nowemu selekcjonerowi reprezentacji Polski. Tym bardziej, że w kontrakście do Kamila znakomitą karierę w Championship robi Michał Helik.