Nowe transfery to zawsze wielkie nadzieje. Presja wywierana na zawodników jest przecież ogromna, więc nie zawsze z nową falą nadchodzi upragniony sukces. W dodatku, skuteczność napastników odmierzamy liczbą zdobytych bramek, a żaden kibic nie lubi długo czekać. Gdy w czwartej kolejnej kolejce nad piłkarzem nadal wisi nieubłagane zero, widzowie zastanawiają się, czy aby na pewno piłkarz poradzi sobie z grą na błotnistych boiskach deszczowej Anglii. Siedząc przed telewizorem, zaczynamy wątpić, czy transfer miał sens, bo przecież, jak każdy kibic, jesteśmy ekspertem piłki nożnej.

Cierpliwość kibiców jest bardzo mała, a miłość zawsze miesza się z nienawiścią. Gdy patrzymy na Bruno Fernandesa wiemy, że był to jeden z lepszych zakupów Manchester United ostatnich lat. Wystarczy jednak, że Portugalczyk nie strzeli w dwóch kolejnych spotkaniach, aby zacząć dyskusję na temat jego formy. Czasem trzeba trochę poczekać na sukces. Historia pokazuje, że warto zachować trochę cierpliwości, by zobaczyć, jak na naszych oczach powstaje legenda.

Od zera do bohatera, czyli 7. wspaniałych, na których czekaliśmy:

1. Luis Suarez

Legenda Barcelony, a obecnie gracz Atletico Madryt. Od momentu pojawienia się zawodnika, klub zapewnił sobie pewne miejsce w tabeli La Liga. O jego początkowych wzlotach i upadkach, z naciskiem na upadki, można się rozpisywać, tak, jak i o tym, że częściej potrzebował wizyty u dentysty niż u ortopedy. Luis Suarez dołączył do ekipy Liverpoolu w 2011r. Mimo dość zadowalającego debiutu, gdzie w walce przeciw Stoke City strzelił swoją pierwszą bramkę, to finalnie w 44 meczach zaliczył zaledwie 15 bramek oraz zawieszenie na 8 meczów za rasistowskie komentarze w stosunku do Patrice’a Evry. Dopiero sezon 2012/2013 okazał się dla piłkarza przełomowym. W 33 rozegranych meczach, piłka do siatki trafiła 23 razy. Niechlubna końcówka sezonu z użyciem zębów poskutkowała zawieszeniem na dziesięć kolejnych spotkań.

Jednak mimo takich przygód okazało się, że na topową formę warto było czekać. Sezon 2013/14 był najlepszym rokiem spędzonym na Anfield. Statystyki do dziś robią piorunujące wrażenie: 31 goli i 17 asyst, z czego najlepiej zapamiętany zostanie hat-trick w meczu z West Bromwich Albion i Cardiff City oraz cztery bramki w pojedynku z Norwich. Suarez stał się pierwszym graczem w historii klubu, który zdobył więcej niż 30 bramek. Poprzedni wynik należał do Fernando Torresa z sezonu 2007/08. Nic dziwnego, że po takim sukcesie odezwała się FC Barcelona i wykupiła piłkarza za prawie 82 miliony euro. Reszta jak mówią, jest historią. Dziwi fakt, że Luis Suarez został sprzedany prawie za bezcen. W Atletico zdobył już 18 goli, a FC Barcelona dostała za to worek ziemniaków.

2. Thierry Henry

Choć Thierry Henry nie wpisał się jeszcze na listę najlepszych trenerów, to na zawsze pozostanie żywą legendą Arsenalu i piłkarskim dżentelmenem. Na stadionie pojawił się w 1999 roku za rekordowe wtedy 11 milionów euro, ale jego początki dalekie były od fascynujących. Po pierwszych ośmiu meczach nareszcie zdobył swoją pierwszą bramkę. Ostatecznie przez cały sezon 1999/00 piłka trafiła do bramki 17 razy w 31 spotkaniach. Swoją przygodę z klubem zakończył z wynikiem 175 goli w 258 spotkaniach. Legenda.

3. Dennis Bergkamp

Kolejny, niewątpliwy talent Arsenalu. Gwiazda została sprzedana z Interu Mediolan w 1995r. Kibice musieli czekać aż siedem kolejek, by w meczu przeciw Southampton Bergkamp strzelił swoją pierwszą bramkę. Nie myślcie, że kibice i media byli przychylni nowemu nabytkowi. Po pierwszych meczach w nagłówkach gazet pojawiało się hasło: “Bergy’s a waste of money”. Jak dobrze wiemy, było to dalekie od prawdy: w 315 meczach zaliczył 87 bramek. Pozostaje tylko powiedzieć: „Berger King”.

4. Patrick Bamford

Jest doskonałym przykładem na to, że systematyczna praca przynosi sukces. Na swojej drodze Bamford zaliczył kilka ślepych zaułków. Jako osiemnastolatek został graczem Chelsea, skąd od razu został wypożyczony. Najpierw kilka miesięcy straconych w Crystal Palace, nieudane wypożyczenie do Norwich i porażka w Burnley. Pierwszym światełkiem w tunelu okazało się być Middlesbrough, gdzie udało mu się zdobyć pierwszą bramkę w Premier League.

W 2017 roku sen o Chelsea upadł. Bamford przestał być graczem klubu, nie zaliczając przy tym ani jednego występu. Przełomowym wydarzeniem w jego karierze okazał się transfer do Leeds. Najpierw umiarkowany sukces w Championship, który następnie przerodził się w awans do Premier League. Jego wyniki już robią wrażenie: 28 występów i 13 goli, co w porównaniu do poprzedniego sezonu (45 meczów i 16 goli) pokazuje, jak wielki zrobił progres. Kariera Patricka Bamforda to nie sprint, tylko prawdziwy maraton.

5. Didier Drogba

Duma Chelsea, zwycięzca dwóch nagród „Golden Boot”. To, co przerodziło się w sukces, najpierw zakrawało o drobną masakrę. Iworyjczyka można opisać w kilku bliżej niezwiązanych liczbach: 0, 7, 0, 5 i 3, co podsumowuje jego statystki bramkowe w przeciągu pięciu lat. Po przejściu z Marsylii do Chelsea, w pierwszych ośmiu meczach strzelił zaledwie 2 gole. Następnie został wykluczony z sześciu spotkań z powodu kontuzji. Sezon 2004/05 zakończył co prawda z wynikiem 10 goli w 26 spotkaniach, ale pierwszy sukces przyszedł w 2006/07: przekroczył magiczną granicę dwudziestu bramek. Rekord padł w 2009/10, kiedy ukończył sezon z 29 bramkami na koncie.

6. Gareth Bale

Powrót Garetha Bale’a aż prosi się o wspomnienie jego początków w barwach Kogutów. Jako początkujący gracz był znany z tego, że w kolejnych 24 ligowych meczach nie strzelił ani jednej bramki. To wystarczyło, żeby Harry Redknapp stwierdził, że nawet jemu to przeszkadza, a sir Alex Ferguson doradzał przemyślenie decyzji o kontynuowaniu współpracy z Bale’em. Na domiar złego, w 2009r. Bale doznał kontuzji stawu kolanowego i przeszedł operację, co wykluczyło go z kilku spotkań. Nazwać to trudnym początkiem, to mało powiedziane. Pojawiły się wówczas plotki o rzekomych ofertach sprzedaży Bale’a z Tottenhamu, czemu Harry Redknapp zawsze stanowczo zaprzeczał. Mimo wielu wątpliwości, twierdził on, że Bale będzie tym, kim Cristiano Ronaldo był dla Manchesteru United.

Na pierwszą nagrodę gracza miesiąca Gareth Bale nie musiał długo czekać – statuetka wpadła mu w ręce w kwietniu 2010r., co dało początek lepszej passie. Finalnie wystąpił w 145 spotkaniach z 45 golami na koncie. Chociaż fani Kogutów w obecnym sezonie zgrzytają zębami, to może ostatnie spotkanie z Crystal Palace przekonało niedowiarków.

7. David Silva

„El mago”. Właściwie niewiele więcej trzeba dodać, żeby opisać dekadę piłkarza w błękitnych barwach. Jako absolutnemu fanowi Czerwonych Diabłów trudno przechodzi mi przez gardło taka pochwała, to jednak David Silva to ewenement. Chociaż w The Citizens początki należały do dosyć trudnych – po sezonie 2010/11 – w 35 spotkaniach zdobył zaledwie 4 gole. Po pierwszym meczu ze Spurs, Harry Redknapp, jak zawsze filozoficznie podszedł do sprawy i zastanawiał się, czy piłkarz wart jest tych milionów, które za niego zapłacono. Noel Gallagher nie miał takich wątpliwości, a dzień, w którym David Silva ostatni raz postawił stopę na The Etihad nazwał mrocznym dniem. Podsumowanie dekady w City jest imponujące: 4 obronione tytuły mistrza Premier League, 2 puchary FA Cup, pokaźny dorobek goli i asyst, a tylko jedna nagroda dla zawodnika miesiąca?

8. wspaniały? Jak długo przyjdzie nam czekać na Timo Wernera?

Pół sezonu mija, a dywagacje na temat słuszności wyboru niemieckiego piłkarza przybierają na sile. Cały zespół Chelsea zostaje wzięty pod lupę, Frank Lampard dostaje wolne, a my skupiamy się prawie całkowicie na braku bramek. Tylko jedno nazwisko spędza fanom Chelsea sen z powiek: Timo Werner. Niewątpliwy talent RB Leipzig i postrach Bundesligi. Jednak 5 goli w 28. meczach Chelsea to wciąż zbyt mało. Czy Tuchel ma szansę postawić tego piłkarza na piedestale? Pytanie, czy Timo Werner ma jeszcze wystarczająco dużo czasu, żeby zabłysnąć. Tik tok.