Zanim zabrzmi pierwszy gwizdek, zanim usiądziemy wygodnie w fotelach, zapniemy pasy i wystartujemy, musimy zacząć przygotowania do meczu. Specjalny napój, specjalne jedzenie, zawsze ta sama, nieprzeprana koszulka z nazwiskiem ulubionego gracza, niezmienne miejsce w pokoju, trzy głębokie wdechy, brawa i ucałowanie psa – tak jak kibice, tak i piłkarze mają swoje własne rytuały przynoszące szczęście.

Przesądy od dawna bezsprzecznie towarzyszą piłce nożnej i są jej nieodzowną częścią. Racjonalne, czy nie – stanowią pewien rytuał. Kiedyś zapytałam mojego tatę, odwiecznego kibica Manchesteru United i właściciela oryginalnej koszulki klubu, czy wierzy w takie przesądne zachowania, na co odparł: „Albo dotyka ziemi, albo śle modły. Jak mnie to wkurza, że czasem tak robią. No bez przesady. Niektórzy piłkarze nie przejmują się takimi głupotami i grają piękny mecz”. Na pytanie, czemu od jakiegoś czasu nie nosi drogocennej czerwonej koszulki, okazało się, że gdy ją ubiera, Diabły przegrywają. No bez przesady!

Skarpetki, krawaty i nakolanniki – czyli jak szukać szczęścia

Przesądy towarzyszą właściwie każdej dziedzinie życia, trudno więc się dziwić, że tak bardzo związane są z dyscyplinami sportowymi. Piłkarz wchodzący na boisko uważa, że właśnie te działania pomogą mu bardziej skoncentrować się na grze, zmienią jej bieg i dadzą zwycięstwo. Nie trzeba daleko szukać, żeby zobaczyć, jak bardzo są powszechne. Phil Jones – obrońca Manchesteru Unitedprzyznał w jednym z wywiadów z 2011 roku, że zakłada skarpetki w określonej kolejności. Wszystko zależy od tego, czy United gra mecz u siebie, czy na wyjeździe. Jeżeli rozgrywali mecz na własnym stadionie, lewą skarpetkę zakładał jako pierwszą, a gdy byli na obcym podwórku, działo się odwrotnie. Sensowny rytuał? Obrońca Czerwonych Diabłów od dawna znajduje się poza kadrą, więc Phil – może pora zmienić skarpetki?

Jeśli mówić cokolwiek o przesądach, nie sposób zapomnieć o Johnie Terrym, który osiągnął w tej dziedzinie prawdziwe mistrzostwo. W Chelsea miał swoje zwyczaje: zawsze siedział na tym samym siedzeniu w klubowym autobusie, przed meczem słuchał albumu Ushera, parkował samochód w swoim jednym ulubionym miejscu, był właścicielem szczęśliwych nakolanników, które zakładał na każdą grę. Wiąże się z nim również historia toaletowa. Razem z Frankiem Lampardem i Ashleyem Cole’em ustawiali się w kolejce w tym samym momencie, żeby skorzystać z ubikacji przed meczem. Przed meczami reprezentacji Anglii, John Terry nigdy nie dotykał piłki nogami, a to ciekawe jak na piłkarza. Trzeba jednak przyznać, że kiedy podczas meczu już jej dosięgnął, stopa przekopała akcję w złoto.

Ponoć Harry Redknapp trenował więcej zespołów niż miał krawatów. Gdy prowadził Southampton, miał niezwykle surowe zasady ich noszenia: gdy jego drużyna wygrywała, uparcie zakładał dany krawat na każdy kolejny mecz. Kiedy jednak przegrywał, zamieniał rzeczony krawat na poprzedni pechowy, licząc, że los się odwróci. Co ciekawe, jeśli piłkarz wyśmiewał jego krawat, nieważne który, od tej chwili towarzyszył mu pech.

Płynne szczęście Jamiego Vardy’ego

Każdy z nas ma swój ulubiony meczowy drink, a Jamie Vardy ma nawet kilka. W sezonie 2015/2016 dzień przed meczem wypijał pół butelki porto, a trzy puszki red bulla chwilę przed rozpoczęciem gry. Całość dała efekt zdecydowanie dynamiczny – Vardy nie do zatrzymania, a Leicester na podium. Przy takiej dawce red bulla nawet nie mrugał, gdy zdobywał bramki. Trzeba się zastanowić, czy przypadkiem rytuał nie wrócił do łask, bo Leicester radzi sobie w tym sezonie fenomenalnie. Cóż, jak zawsze – Jamie Vardy is having a party.

Jednym z ciekawszych jest rytuał Adamy Traore. Przed każdym meczem sztab Wilków smaruje ramiona gracza olejkiem dla niemowląt. Jeżeli mamy jeszcze jakieś wątpliwości, że trudno zatrzymać Adamę Traore na boisku, to olejek definitywnie załatwia sprawę. I to jest przykład prawdziwej filmowej edukacji*. Jak śpiewał prawdziwy klasyk: „Grease is the word. It’s got a groove. It’s got a meaning. Grease is the time, is the place, is the motion”.

Przenieśmy się na chwilę do Birmingham. Mbwana Samatta zawsze dbał o to, żeby wkraczać na boisko, rozpoczynając od dotknięcia murawy prawą stopą, a kończąc na jej całowaniu. Tommy Elphick – obrońca The Villans – przed każdym meczem łapał słupek. W tym sezonie nie chwycił ani jednego. Jednak, gdy jesteśmy na Villa Park nie sposób wprost nie krzyknąć, żeby Jack Grealish podciągnął swoje skarpetki. Może jest jakaś moc w tym przesądzie, bo Anglik rozgrywa właśnie swój najlepszy sezon – póki co sześć goli i dziesięć asyst. Philu Jonesie – może miałeś niewłaściwe skarpetki?

Szczęście należy prać ręcznie

Ewidentnie moc leży w przedmiotach – Peter Crouch był dumnym posiadaczem szczęśliwych majtek, które były prezentem od żony. Jak wspomina w swojej książce – klasyczne zielone slipy z napisem „lucky pants” przyniosły mu bramki na Anfield. Jednak gwoździem do trumny okazała się pralka, która z każdym praniem zmywała ich magiczną moc.

Warto wspomnieć o prawdziwych angielskich wyjadaczach Premier League. Gary Lineker nie wykonywał nigdy żadnych uderzeń w czasie rozgrzewki w obawie przed ich zmarnowaniem. Wydaje się jednak, że bramki napastnika to był worek bez dna. Był on zdobywcą m.in. czterdziestu ośmiu bramek w narodowych pucharach oraz dwustu osiemdziesięciu dwóch w barwach klubowych. Jeżeli jakiś przesąd działał, to na pewno właśnie ten.

Jest też ciemna strona przesądów, a w tej działce pałeczkę przejął Aaron Ramsey – były pomocnik Arsenalu. Od jakiegoś czasu fani zwracają uwagę na pewną klątwę, która wiąże się z jego dobrą dyspozycją na boisku. Gdy strzelał bramkę, świat musiał wstrzymywać oddech i wypatrywać strasznych newsów. Przypadek chciał, że wraz z każdym golem, mniej więcej w tym samym czasie umierała jakaś osobistość. Lista Aarona Ramseya jest całkiem długa: Paul Walker, Robin Williams, Burt Reynolds, Steve Jobs, David Bowie… Dobrze, że jednak worek z golami tego piłkarza nie był bez dna.

Złoty bilet

Na koniec bardziej optymistyczny piłkarski rytuał, czyli Malvin Kamara i jego obsesja filmowa. Były gracz m.in. Cardiff City przed każdym meczem oglądał „Willy’ego Wonkę i fabrykę czekolady”. Ulubiony film z dzieciństwa, który przynosił mu szczęście. Złoty bilet, a może czysta wyobraźnia.

To, czy przesądy są rozsądne i racjonalne, nie ma specjalnie znaczenia. Ich zadanie jest całkiem jasne – ukoić nerwy i wzmocnić koncentrację. Większość ma swoje małe rytuały. Jeżeli piłkarzom to pomaga, a my możemy potem oglądać co tydzień wspaniałe widowiska, to czemu nie dać się porwać Willy’emu Wonce? Znacznie trudniejsze zadanie czeka nas, kibiców. Piłkarz ma przecież wpływ na grę przez całe dziewięćdziesiąt minut, a my możemy tylko wierzyć, że nasza stara, podniszczona koszulka z napisem Rooney odmieni dzisiejszy mecz. Gdy przypadkiem przegrają, możemy zmienić koszulką na inną – bardziej szczęśliwą, przynieść to samo piwo, które pijemy od dwudziestu lat, wmawiać sobie, że gdybyśmy usiedli na fotelu, a nie na kanapie, byłoby inaczej. Jednak gdy znowu włożymy tę starą, podniszczoną koszulkę, a dzisiaj piłkarz strzeli gola i jego palce wystrzelą w kierunku nieba, wierzymy, że to właśnie dla nas.

*film „Grease” z 1978r.