W tym sezonie bez wątpienia angielska piłka Polakami stoi. Latem mieliśmy aż trzy transfery z Ekstraklasy do Championship. Najwięcej mówiło się o przeprowadzce Kamila Jóźwiaka do Derby County oraz Przemysława Płachety do Norwich City. Obaj piłkarze zresztą otrzymali swoje pierwsze powołanie do reprezentacji Polski. Trzeba jednak wtrącić tu fakt, że ani Jóźwiak, ani Płacheta, nie odnaleźli się na angielskim zapleczu tak dobrze, jak Michał Helik.
Nie dziwi mnie wcale, że Kamil Jóźwiak i Przemek Płacheta ściągnęli na siebie o wiele większą uwagę od Helika. Za obu polskich skrzydłowych zapłacono łącznie ponad sześć milionów funtów, a porównywany do nich obrońca Cracovii był wart grosze, bo mowa tu o niecałym milionie. Różnicę robią także statusy klubów, do których trafiali. Derby oraz Norwich to uznane marki, które miały od pierwszej kolejki bić się o awans — w przeciwieństwie do Barnsley, które sięgnęło po Helika. Mamy jednak grudzień i można śmiało pokusić się o pierwsze wnioski z występów naszych rodaków na Wyspach. Główny z nich jest taki, że mogliśmy się pomylić w ocenie potencjału tych trzech piłkarzy. Na ten moment to Michał Helik rozdaje karty i pod jego numer telefonu w pierwszej kolejności powinien zadzwonić Jerzy Brzęczek przed następnym zgrupowaniem kadry.
Mały klub z ambicjami
Gdybym był piłkarzem Ekstraklasy, moim marzeniem z pewnością byłaby gra w Premier League. Mateusz Klich pokazał, że można to wywalczyć nie bezpośrednim transferem, a ciężką pracą na zapleczu. Właśnie dlatego Championship staje się coraz popularniejszym kierunkiem dla zdolnych Polaków. Michał Helik jednak odrobinę zaryzykował, ponieważ Barnsley nie brzmi jak klub, z którego można się wybić na salony. Popularni The Reds (z Liverpoolem łączą ich tylko barwy i wspólny przydomek) kojarzą nam się głównie z balansowaniem pomiędzy Championship, a League One. O takich klubach mówi się, że są klubami jo-jo. Od 2014 roku spadali z Championship dwukrotnie i zawsze wracali bardzo prędko, bo nie dłużej niż po dwóch sezonach. Po latach spadków i awansów przy stadionie Oakwell celem numer jeden jest stabilizacja.
Aktualnie na zapleczu grają swój drugi sezon i jest on znacznie bardziej udany od poprzedniego. W lipcu wywalczyli utrzymanie, ale nie udałoby się to gdyby nie potężna kara nałożona na Wigan Athletic, zrzucająca tę drużynę z 13. miejsca na… przedostatnie, czyli 23. Zwycięstwem nad Brentford w ostatniej kolejce Barnsley wyszarpało ligowy byt na kolejny sezon, zostawiając za swoimi plecami Charlton Athletic, Hull City oraz obarczone ujemnymi punktami Wigan.
Obecna kampania ma już swoją historię. 15 października menedżer Gerhard Struber podjął decyzję o opuszczeniu klubu i przeniesieniu się do… MLS. Ofertę pracy zaproponowało mu New York Red Bulls. Koncern Red Bulla doskonale znał Strubera, ponieważ ten prowadził wcześniej młodzieżowe drużyny Salzburga. Nie jest to nic nadzwyczajnego. Barnsley uwielbia szukać piłkarzy oraz trenerów w tej części Europy.
Wcześniej prowadził ich inny Austriak – Daniel Stendel, a aktualnie pierwszym trenerem jest Valerien Ismael, który do Anglii trafił z drużyny LASK Linz. Francuski szkoleniowiec ma już w CV wpisane udane występy w Lidze Europy oraz przegrane decyzją związku mistrzostwo Austrii. Jego drużyna została ukarana ujemnymi punktami za nielegalne treningi podczas lockdownu i przerwy w rozgrywkach. To zaważyło o utracie pozycji lidera i Linz nie zdołał już wrócić na szczyt. Ismael stracił pracę, ale zrobił bardzo dobre wrażenie w austriackiej Bundeslidze. Jego przeprowadzka do Barnsley wywołała uzasadnione zdziwienie. Mogliśmy się dzięki temu zorientować, że klub z Oakwell nie jest pozbawiony ambicji i stawia na rozwój pod okiem fachowców.
Szef defensywy
Można powiedzieć, że to nie Michał Helik wybrał Barnsley, tylko to klub wybrał jego. W dniu podpisaniu kontraktu skończył 25 lat, a przedstawiciele klubowi chcieli za wszelką cenę nas przekonać, że wiedzą doskonale, kogo sprowadzają i obserwowali Michała w Ekstraklasie przez ponad pół roku. Klubowy skauting może rzeczywiście imponować jak na standardy Championship, a wynika to m.in. z tego, iż Barnsley należy do sieci klubów, których właścicielem jest Chien Lee. Amerykański biznesmen zarządza także francuską Niceą, belgijską Oostendą oraz szwajcarskim FC Thun.
To, co rzuca się w oczy w trakcie pierwszych miesięcy Helika w Barnsley, to ogromny kredyt zaufania, jaki dostał od klubu. Polak wejście do ligi miał bardzo mocne, ale w negatywnym tego słowa znaczeniu. W debiucie przeciwko Reading otrzymał czerwoną kartkę i zszedł z boiska jeszcze przed końcem pierwszej połowy. Zabrakło wówczas komunikacji z bramkarzem, który nieśmiało ruszał do piłki i Helik niepotrzebnie postanowił uporać się z wychodzącym sam na sam rywalem. W takiej sytuacji na pewno wielu kibiców pomyślało sobie, że ten facet nie umie bronić i po takiej głupocie prędko nie wróci do pierwszego składu. Barnsley zaskoczyło nas jednak nieprawdopodobną determinacją i wiarą w swojego piłkarza.
Po wypełnieniu zawieszenia Helik od razu wrócił na środek defensywy. Pod jego nieobecność Barnsley straciło sześć goli w starciu pucharowym z Chelsea, czyli tyle ile z Polakiem w defensywie przez cztery następne mecze. The Reds nie byli wówczas jeszcze tak pewni w defensywie, ponieważ Polak dopiero zgrywał się z Michaelem Sollbauerem oraz Madsem Andersenem. Wreszcie nadszedł mecz z Bristol, w którym trafił do siatki i pokazał, że jest nie tylko solidnym obrońcą, ale także stanowi ogromne zagrożenie pod bramką rywala.
W polu karnym jak w domu
Popis Helika w meczu z Bristol został pobity niedawnym występem przeciwko Huddersfield, w którym strzelił aż dwie bramki. Pierwsza z nich była trochę przypadkowa, ale druga to już znakomite zachowanie w polu karnym po udanie rozegranym rzucie z autu. Oglądając Helika można odnieść wrażenie, że ma to, co wyróżnia bramkostrzelnych obrońców. Kilkoma swoimi ruchami umie się odnaleźć w polu karnym. Wierci się wręcz i szarpie z rywalami tylko po to, by znaleźć się tam, gdzie spadnie piłka. Dało mu to jak na razie trzy bramki, ale możemy być pewni, że będzie ich więcej.
Wśród wszystkich środkowych obrońców Championship wyróżnia go łatwość dochodzenia do sytuacji podbramkowych. Oddał najwięcej strzałów z pola bramkowego i w statystyce strzelonych bramek dorównuje mu tylko Sean Morrison z Cardiff. W statystykach defensywnych również nie odstaje – znajduje się w czołówce piłkarzy wykonujących najwięcej przechwytów oraz bloków. Jego koledzy z defensywy również zaczęli się spisywać znacznie lepiej i pod wodzą Valeriena Ismaela Barnsley traci mniej bramek oraz wygrywa więcej meczów.
W taki sposób Helik i jego koledzy nie są już tylko drużyną walczącą o utrzymanie, a ligowym średniakiem, który pnie się w górę tabeli. Zostawili daleko w tyle chociażby Derby County, które z dwoma Polakami w składzie (Jóźwiakiem oraz Krystianem Bielikiem) i Wayne’em Rooneyem na ławce mozolnie wychodzi ze strefy spadkowej. Również Przemek Płacheta mierzy się z problemami, mimo że jego drużyna jest liderem w tabeli. Były skrzydłowy Śląska Wrocław nie ma szans w walce o pierwszy skład z Toddem Cantwellem oraz Emiliano Buendią, a na swoim koncie ma tylko jedną bramkę. Uśmiechający się w jego kierunku Michał Helik, choć grający w o wiele słabszym klubie, cieszy się bogatszym dorobkiem bramkowym oraz o wiele ważniejszą pozycją w swoim klubie.
Wesołych Świąt 🇵🇱 🎅 pic.twitter.com/YKfJKzU4TZ
— Barnsley FC (@BarnsleyFC) December 26, 2020