Ostatnio pisaliśmy o tych, którym poszło. No ale wszystkim pójść nie mogło, bo futbol byłby bez sensu. Jednakże w ostatnich dwóch intensywnych kolejkach poszło niektórym na tyle fatalnie, że aż zdecydowaliśmy się o nich napisać. Oto nasza łączona Antyjedenastka 13. i 14. kolejki Premier League. 

BRAMKARZ

VICENTE GUAITA

Mógłby się tu znaleźć pewnie też Meslier. Obaj stracili w ostatnich dwóch meczach po 8 bramek. Jednak klęska Crystal Palace u siebie z Liverpoolem była bardziej efektowna, a sam Guaita niewiele zrobił, by jej zapobiec. Przy bramkach Firmino wyszedł trochę za późno z bramki, czym ułatwił zadanie Brazylijczykowi. Przy golach Salaha czy Hendersona szans nie miał, ale jednak 8 bramek w dwóch meczach i niewiele udanych interwencji mówią za siebie.

OBROŃCY

SERGE AURIER

De Bruyne i piękna asysta, Fernandes i trafiony karny, Pulisic i efektowny drybling, Serge Aurier i głupi faul. To wszystko zawsze łączy się ze sobą. Nie inaczej było w ostatniej kolejce, gdy bezmyślny faul Auriera w totalnie niegroźnej sytuacji ustawił mecz Tottenhamu z Leicester. Iworyjczyk bez pardonu po prostu wleciał w plecy wybiegającego z pola karnego Fofany, a karnego strzelił Vardy. Lisy nastawiły się na kontry, a Spurs w ataku pozycyjnym jak zwykle cierpieli. Nie udało mu się wygrać żadnego pojedynku w defensywie przeciwko dobrze dysponowanym Barnesowi i Castagne, co skończyło się zmianą w 64. minucie. This is not football heritage.

GABRIEL MAGALHAES

To był kolejny ciężki do zniesienia tydzień dla fanów Arsenalu. Ale też dla Gabriela. Co prawda zagrał tylko w jednej z dwóch omawianych kolejek, lecz wszystko na własne życzenie. W meczu z Southampton zawinił przy bramce – nie wiadomo dlaczego dał się wyciągnąć Adamsowi aż na koło środkowe, pozwolił się napastnikowi obrócić i zagrać prostopadłą piłkę, z czego bezpośrednio skorzystał Walcott strzelając gola. Potem osłabił Arsenal stosując podwórkową zasadę „piłka może przejść, zawodnik nie”. Walcott wypuścił sobie piłkę na środku boiska obok Magalhaesa, a ten ściągnął go za koszulkę do ziemi, łapiąc drugą żółtą, w efekcie czerwoną kartkę. Zawodnicy Kanonierów ewidentnie mają problemy z dyscypliną.

TOBY ALDERWEIRELD

Trochę pech, a trochę brak koncentracji. To po prostu nie był tydzień Toby’ego. W meczu z Liverpoolem to on odpuścił krycie Firmino i pozwolił mu strzelić głową na 2:1 w końcówce. Natomiast w spotkaniu z Leicester zaliczył samobója, gdy po główce Vardy’ego lecącej poza światło bramki, nie zdążył cofnąć uda i wbił sobie sam piłkę do siatki. Bad ebenin.

NATHANIEL CLYNE

W trakcie meczu Crystal Palace z Liverpoolem, jeden z angielskich komentatorów wspomniał o przeszłości Clyne’a w Liverpoolu. Powiedział, że Anglik po kontuzji nadal mógłby grać, bo jest lepszy w defensywie (zwłaszcza 1 na 1) niż Alexander-Arnold, natomiast młody obrońca jest dużo groźniejszy w ataku. Jego słowa szybko zostały zweryfikowane, bo Mane, Robertson i Firmino robili z Clyne’a prawdziwy wiatrak, a obrońca Palace spokojnie może wrzucić na swoje konto kilka bramek, gdy nie nadążył za przeciwnikiem lub zgubił na chwilę krycie. Nie było to udane starcie z byłym pracodawcą.

POMOCNICY

JOHN LUNDSTRAM

Gdzie jest Lord, gdy go potrzebujemy? Zeszłoroczny ulubieniec graczy Fantasy i kibiców Sheffield nie przypomina obecnie tamtego piłkarza w żadnym aspekcie. Spotkanie z Brighton to podsumowanie jego dotychczasowego sezonu. Kompletnie niewidoczny w rozegraniu piłki, nic nie oferował w ofensywie. W 40. minucie beznadziejnie wypuścił sobie piłkę i próbując dopaść do niej pierwszy, wjechał wyprostowanymi nogami w kostkę Joela Veltmana, za co dostał czerwoną kartkę. No tak, jakby Sheffield w takiej sytuacji brakowało jeszcze gry w dziesiątkę.

MOUSSA SISSOKO

Nawet nie można zastosować klasycznego żartu o tym, że Sissoko za wysoko. Bo Francuz tak naprawdę niewiele zrobił w spotkaniu z Leicester. Gdy miał piłkę, wyglądał bardzo nerwowo, zawsze potrzebował 2-3 kontaktów, by odegrać koledze, co dramatycznie spowalniało akcje Spurs. Było też z tego kilka strat. Chociaż dwoił się i troił w odbiorze, niewiele z tego wynikało, nie potrafił przejąć kontroli w środku pola. Dodatkowo to on zgubił Vardy’ego przy drugim golu Lisów, pozwalając mu na główkę, co skończyło się golem samobójczym Alderweirelda. Mecz do zapomnienia.

KAI HAVERTZ

Kolejny raz. Wychodzimy z założenia, że talent i potencjał mają znaczenie przy ocenianiu zawodnika. A przecież Kai Havertz to „generational talent”, który był rozchwytywany przez pół Europy. Jego przejście obok meczu i niewidoczność zasługuje na krytykę bardziej niż np. takiego Josha Brownhilla. W meczu z Wolverhampton niemiecki duet Werner-Havertz był tragiczny. Kai nie oddał żadnego strzału na bramkę, nie podjął żadnej próby dryblingu, a także zaliczył 3 straty – najwięcej ze wszystkich piłkarzy obu drużyn. N’Golo Kante zaliczył więcej kluczowych podań od niego. I znów widać było tę ślamazarność, powolność na tle agresywnych piłkarzy Wolves. Skończyło się zmianą w 70. minucie i niesmakiem.

Spotkanie z West Hamem zaczął na ławce rezerwowych i chociaż grający w jego miejsce Jorginho wcale nie zaprezentował się dobrze, to jednak Chelsea funkcjonowała w pomocy jakoś lepiej. Havertz wszedł na plac gry w 84. minucie i zaliczył jedno ładne podanie w środku boiska. Trochę mało jak na dwa spotkania, dlatego kolejny raz Antyjedenastka go wita z otwartymi ramionami.

NAPASTNICY

TIMO WERNER

A taki ładny był, szybki, niemiecki. Powoli kredyt zaufania kibiców The Blues do Timo Wernera się wyczerpuje. Chociaż liczbowo nie wygląda to tragicznie (8 goli i 6 asyst we wszystkich rozgrywkach), to każdy widzi, jak to wygląda w rzeczywistości. Napastnik dochodzi do sytuacji nawet grając bliżej lewej flanki. Kreuje je innym. Dręczy przeciwników szybkością. Jednak gdy tylko ma przysłowiową „patelnię”, zamienia się w Torresa i Moratę z najgorszych okresów gry dla Chelsea. Werner po prostu nie może trafić do siatki. W meczu z Wolves był całkowicie bezproduktywny – 3 strzały, jeden niecelny, 2 zablokowane. Kilka niedokładnych przyjęć, irytujących strat.

W derbach z West Hamem jednak przeszedł samego siebie. Werner ma ogromnego farta, że Chelsea ten mecz wygrała, bo inaczej sypałyby się na niego gromy i lawina krytyki. Nie tylko w sytuacji sam na sam podał wprost w ręce Fabiańskiego, ale też w końcówce z 10 metrów przylutował w poprzeczkę, gdy nikt go nie atakował. Do tego kilka sprintów i dryblingów wprost w przeciwnika, niedokładne podania. Piłkarz ewidentnie potrzebuje odpoczynku, inaczej cierpienia młodego Wernera będą trwały.

JORDAN AYEW

Palace przegrało 0-7, ale to nie tak, że nie stworzyło sobie żadnych sytuacji. Ba, w pierwszej połowie mieli ich chyba tyle ile Liverpool, różnica leżała jednak w jakości wykończenia. I tutaj antybohaterem i sabotażystą okazał się Jordan Ayew. Przepuszczał piłkę do nikogo, gdy powinien uderzać. Wycofywał piłkę do obrońców, gdy mógł pójść z groźną kontrą. Podawał do przeciwnika, gdy miał przed sobą tylko bramkarza Liverpoolu. Tragedia, bo gdyby zachował zimną krew w pierwszej połowie, ten mecz mógłby potoczyć się inaczej.

NEAL MAUPAY

Tańcz z nami jak Maupay? Raczej pudłuj z nami jak Maupay. Wyślij tweeta.

A tak poważnie – co się dzieje z tym chłopakiem? Poprzedni sezon był jego pierwszym w Premier League i okazał się zabójczym napastnikiem. Brighton w tej kampanii nie gra źle, w każdym meczu osiąga współczynnik xG wyższy niż rywale, kreuje sytuacje i… napastnicy zawodzą. Za spotkanie z Sheffield na miejsce w Antyjedenastce zasłużyli zarówno Connolly, jak i Maupay. Do tego stopnia, że bramkę na wagę remisu z czerwoną latarnią ligi strzelił 100-letni Danny Welbeck.

Maupay miał dwie doskonałe okazje, które koncertowo zmarnował. Brakowało mu też decyzyjności, a w rozegraniu bardziej przeszkadzał, niż pomagał. Skończyło się to zmianą już w 66. minucie przez wspomnianego wcześniej Welbecka. W meczu z Fulham natomiast nie podniósł się nawet z ławki rezerwowych. I patrząc na dyspozycję przeciwko Sheffield – chyba z korzyścią dla Brighton.