Ostatnio pisaliśmy o tych, którym poszło. No ale wszystkim pójść nie mogło, bo futbol byłby bez sensu. Jednakże niektórym poszło w tej kolejce na tyle fatalnie, że aż zdecydowaliśmy się o nich napisać. Oto nasza Antyjedenastka 10. kolejki Premier League. 

BRAMKARZ

BAILEY PEACOCK-FARRELL

Debiutant w Premier League nie miał łatwego zadania – od pierwszych minut musiał wyjmować piłkę z siatki. Jednak trzeba uczciwie przyznać, że niespecjalnie przyczyniał się do zmniejszenia rozmiarów porażki. Do bramek nie można się zbytnio przyczepić – może przy golu Torresa mógł więcej zrobić, bo strzał z bliskiej odległości leciał praktycznie w niego. Niemniej, VAR uratował go od dwóch kuriozalnie wpuszczonych bramek. Raz wypuścił główkę Ferrana, a raz sam wrzucił sobie piłkę do bramki po interwencji. Oba gole na jego szczęście zostały anulowane przez spalonego, więc obyło się bez kompromitacji i porażki 0-7.

OBROŃCY

NECO WILLIAMS

Gdyby zamiast młodego obrońcy Liverpoolu na prawej stronie w meczu z Brighton wystąpiłaby Claire Williams, pewnie nikt nie odczułby różnicy. Walijczyk nie stwarzał żadnego zagrożenia, poza tym, które prokurował pod swoją bramką. Daleko tym popisom było od przyzwoitości. Williams zawiódł na całej linii i został ściągnięty już w przerwie, chociaż i tak zdołał do tego czasu sprokurować rzut karny. Z Ajaxem 19-latek zagrał znacznie lepiej, ale my rozliczamy go za popisy w starciu z Mewami.

CHARLIE TAYLOR

Tak naprawdę można by tu wrzucić całą obronę Burnley, bo jedynym pozytywnym punktem w drużynie Dyche’a był debiutujący w lidze Benson. Taylor jednak wyglądał najmizerniej z linii defensywy, a wszystko za sprawą Riyada Mahreza. Algierczyk raz po raz ośmieszał Charliego dryblingiem, podaniami i w końcu strzałami. Mahrez strzelił 3 gole, a i tak nie był jedynym orającym Taylorem boisko na Etihad – równie śmiało po tej stronie hasał Kyle Walker. Występ do wymazania z pamięci.

BEN GODFREY

XDDDDDD

POMOCNICY

STEVEN BERGWIJN

Holender potrafi być niebywale irytujący albo olśniewający. No i tak się złożyło, że na te pierwszą opcję wypadło mu w derbach z Chelsea. Nie był w stanie zrobić sztycha przeciwko ekipie The Blues. Sporadycznie wychodził do kontry, stracił futbolówkę aż 10 razy, nie oddał ani jednego celnego strzału, nie wygrał pojedynku, popełnił trzy faule i dostał żółtą kartkę. Zmęczyła nas trochę ta wyliczanka, podobnie jak i męczył nas Bergwijn, który jakimś cudem wytrwał na boisku aż do 89. minuty.

TAKUMI MINAMINO

To była ta szansa. Ten moment. Kontuzje kluczowych zawodników, okrojona kadra, rywalami do składu juniorzy. To była szansa Minamino, którą, mówiąc kolokwialnie, spieprzył. Japończyk nie wyróżnił się absolutnie niczym pozytywnym, notując głupie straty, nie mogąc znaleźć sobie miejsca na boisku. Aż trudno uwierzyć, że on jest w tej drużynie prawie rok – okres ulgowy chyba się kończy i można zacząć rozważać nazwanie go niewypałem. Dziwimy się, że rozegrał pełne 90 minut.

DANI CEBALLOS

E? Co to był za mecz hiszpańskiego pomocnika! Czego to on nie potrafił zrobić! Czym to on nas nie zachwycił w meczu z Wolverhampton! No dobra, dość szydery. Ceballos był bez-na-dziej-ny. Zupełnie niewidoczny, pozbawiony zmysłu kreacyjnego, snuł się tylko po boisku, niczym pacjenci szpitala w „Locie nad kukułczym gniazdem”. Irytował swoją bezproduktywnością, rozpalał ogień w oczach fanów Kanonierów, którzy modlili się, by pomocnik w końcu zszedł. No i zszedł. Razem z kolegami, dopiero po końcowym gwizdku arbitra. Dlaczego? Tego nie wie nikt, wszak naprawdę można by za niego wpuścić Elneny’ego, który wirtuozem nie jest, lecz znacznie wsparłby kolegów w defensywie. Albo i nawet samego Artetę desygnować do gry. No kogokolwiek no.

TREZEGUET

Z zawodnikiem Aston Villi jest trochę tak, że właściwie co kolejkę możemy sobie zarezerwować wolny slot na jego osobę. W meczu z West Hamem United skrzydłowy ponownie dał o sobie znać i to w negatywnym sensie. Jeszcze przed tym, jak rozcięto mu głowę, zmarnował 100% okazję, która mogła znacznie wpłynąć na losy meczu. Nie trafił, The Villans przegrali, tyle. Daleko mu póki co do poziomu, który prezentował inny Trezeguet – ten z Juventusu.

NAPASTNICY

TAMMY ABRAHAM

To nie był tragiczny mecz Abrahama. Znów był bardzo aktywny w atakach The Blues, próbując schodzić do odegrań na ścianę, przytrzymując piłkę, wygrywając pojedynki powietrzne. Jak zapewne powiedziałby któryś z ekspertów telewizyjnych podczas Kuchni Mistrzów – napastnika rozlicza się z goli. A Abraham miał kilka fenomenalnych okazji, by położyć Koguty do łóżeczka i zaśpiewać im kołysankę. Zmarnował kilka perfekcyjnych dośrodkowań Reece’a Jamesa czy Hakima Ziyecha, a to w takim meczu niewybaczalne.

NEAL MAUPAY

Nil Mopę, czyli taki chłopak – słuchajcie, to jest niesamowita historia – chłopak, który miał karnego z Liverpoolem i nie trafił w bramkę. A potem zszedł z boiska z wątpliwą kontuzją tuż po pudle. I właściwie to podsumowuje mecz Maupaya. Nie zrobił zbyt wiele, na początku spotkania fatalnie przestrzelił karnego, którym mógł dać prowadzenie Brighton. A tuż po nim zszedł z boiska, zupełnie jakby przy tym strzale coś naciągnął. W efekcie Potter musiał kombinować z ustawieniem, bo jedynym nominalnym napastnikiem w kadrze pozostał Danny Welbeck.