Manchester United potrzebował „dziewiątki” z prawdziwego zdarzenia w dobrej formie. Kimś takim wydaje się być Edinson Cavani, który zaczyna zamykać usta wszystkim, którzy wątpili w słuszność jego transferu na Old Trafford. W nieco ponad 130 minut w lidze strzelił już trzy bramki i dołożył do nich asystę. W ostatnim spotkaniu z Southamtpon tak naprawdę uratował zespół przed porażką.

Mimo bycia rasowym snajperem, Urugwajczyk w Anglii występuje z numerem „7”. A jest to numer, który waży całkiem sporo. Szczególnie jeśli chodzi o Manchester United. Od czasów Cristiano Ronaldo, żaden piłkarz w klubie nie udźwignął związanej z nim presji. Może i to przypadek, a wszyscy ci zawodnicy tak naprawdę nie odpowiadali umiejętnościami klubowi, ale niektórzy sympatycy mówią już o swego rodzaju klątwie. W końcu różne zabobony to stały element futbolu. Na pewno przywdzianie „siódemki” wiąże się z większymi oczekiwaniami, bo nosić ją mają największe gwiazdy.

Cavani przygodę na Wyspach zaczął świetnie, a fani już domagają się go w wyjściowej jedenastce na każde spotkanie. Nie możemy jeszcze ocenić jego transferu, gdyż rozegrał u 20-krotnych mistrzów kraju dopiero kilka meczów, ale jego przygoda zapowiada się ciekawie. Kto przed nim próbował przywrócić świetność numerowi, który wcześniej należał m.in. do Davida Beckhama, George’a Besta, Ronaldo i Erica Cantony?

Michael Owen

Tym, który przejął zaszczyt po późniejszej gwieździe Realu Madryt i Juventusu, był Michael Owen. Na Old Trafford był już jednak cieniem piłkarza, który w 2001 roku wygrał Złotą Piłkę. Jego kariera, i tak robiąca wrażenie, została mocno ograniczona przez liczne urazy. Przez 3 lata w klubie rozegrał 52 spotkania, a cała jego przygoda przeplatana była słabą formą i kontuzjami. Bywał przydatny i strzelił 17 bramek, ale ciężko w jakimikolwiek aspekcie porównać go do Ronaldo. W maju 2012 roku przekazał na Twitterze, że Manchester United nie zaproponuje mu nowej umowy, a chwilę potem przeniósł się do Stoke.

Jak się później okazało, był to ostatni przystanek w jego karierze. Szybko ogłosił jej zakończenie po sezonie, a po ledwie 8 występach w Premier League dla nowego pracodawcy, w meczu z Southampton, otrzymał owacje na stojąco od całego stadionu. Od odwieszenia butów na kołek został hodowcą koni, bywał komentatorem i telewizyjnym ekspertem.

Antonio Valencia

Ekwadorczyk spędził na Old Trafford blisko 10 lat i fani wspominają go raczej pozytywnie. Sympatię zyskał głównie dzięki ostrej i silnej grze, a także częstym zapędom pod bramkę rywala. Częstym w głównej mierze dlatego, że wcześniej występował jako boczny pomocnik, nie obrońca. Wtedy też nosił koszulkę z numerem 7, zamiast tej, w której występował dużo częściej, czyli 25.

Choć Manchester United i Antonio Valencia to historia całkiem udana, nie ma wątpliwości co do tego, że „siódemka” zbytnio mu ciążyła. Nie był gwiazdą, ciągnącą zespół własnymi możliwościami, a po prostu jednym z żołnierzy. Klub opuścił dopiero w 2019 roku i do teraz pozostaje zawodnikiem z największą liczbą występów w Premier League spośród wszystkich piłkarzy Południowej Ameryki. Wrócił do swojego kraju, aby grać w LDU Quito, a następnie jako wolny agent dołączył do Queretaro. Oficjalnie nie skończył jeszcze kariery.

Angel di Maria

Cóż to miał być za transfer. Świetny zawodnik sprowadzony z Realu Madryt, duże zarobki, no i numer na plecach. Wielu wskazywało Argentyńczyka jako zbawienie, równie wielu jako gościa, który do Premier League się nie nadaje. Start miał całkiem niezły – w pierwszych ośmiu meczach ligowych zaliczył 3 gole i 4 asysty – ale przyszłość pokazała, że nie był to najlepszy ruch ze strony Czerwonych Diabłów. Łapał urazy, a dobre występy przeplatał okresami, kiedy był zupełnie niewidoczny.

Po sezonie przeniósł się do PSG, gdzie gra do dzisiaj. Marcin Bułka w rozmowie z Footruckiem jakiś czas temu opisał to, co wszyscy podejrzewali od dawna. Angel di Maria wybrał Manchester United raczej ze względu na status klubu i pieniądze, nie chęć wyciągnięcia zespołu na wyżyny. Utrzymywał średnie kontakty z resztą składu i w deszczowym kraju czuł się po prostu źle. Nic dziwnego, że w żaden sposób nie nawiązał do jakości, jaką dawał Cristiano Ronaldo. W jednym z trzech meczów przeciwko byłemu angielskiemu pracodawcy od czasu wylotu do Francji, zaliczył dwie asysty.

Memphis Depay

Kibice Czerwonych Diabłów w większości niczego nie nauczyli się po lekcji z di Marią i kiedy do klubu trafił Depay, oczekiwania znowu były ogromne. W europejskiej piłce nic przedtem nie osiągnął, ale jako reprezentant PSV dał się poznać jako wielki, jeszcze nieoszlifowany diament. Przed transferem niektórzy liczyli już, ile zdobędzie w Anglii Złotych Piłek. Tymczasem okazało się, że trenerzy Manchesteru United nie byli tymi, przy których miał się najbardziej rozwinąć.

Na boisku był raczej indywidualistą niż graczem zespołowym. Często szukał samotnych rajdów i dryblingów, co po jakimś czasie zaczęło frustrować dużą rzeszę kibiców. Widać było, że chce zostać liderem, wyciągnąć ten zespół za uszy do wysokiej formy, ale zupełnie to nie wyszło. Albo reszta nie doganiała jego poziomu, albo nie umiał przystosować się do kolegów i ich pomysłu na grę.

Po 53 występach, 7 golach i 6 asystach, poleciał śladami di Marii do Francji. Tam został tym, kim miał być w Manchesterze. Liderem na boisku i poza nim. Kibice i koledzy z zespołu go uwielbiają. W 150 meczach dla Lyonu ma już 59 goli i 47 asyst. Niedługo zapewne przyjdzie czas na kolejny krok w karierze – od jakiegoś czasu media łączą go bowiem z Barceloną.

Alexis Sanchez

Trzeci z rzędu piłkarz, który miał odmienić grę w czerwonej części miasta. Sympatycy klubu piali z zachwytu, kiedy wymieniono go za Henrikha Mkhitaryana. Ogłoszenie jego transferu z grą na pianinie do dzisiaj siedzi w głowie niektórych z nich. Tymczasem jego pobyt w klubie jest wspominany zapewne najgorzej z całej piątki tego zestawienia. Miał być magikiem, który z wsparciem wcześniejszych, jakościowych wzmocnień nawiąże do wspaniałego sezonu 2016/17. Aj, jak bardzo rzeczywistość może różnić się od oczekiwań.

A rzeczywistość jest taka, że po 130 minutach w Premier League, Cavani już zrównał się z Chilijczykiem pod względem strzelonych goli. Na boisku wyglądało tak tak, jakby 10 zawodników grało razem, a Alexis Sanchez został dobrany w ostatniej chwili, bez znajomości taktyki czy gry kolegów. W Manchesterze był po prostu słaby. A rozgoryczenie fanów potęgowały pieniądze, bo ten zarabiał na Old Trafford ogromne kwoty. Podobno każdy jego kontakt z piłką kosztował Manchester United 28,800 funtów.

Po wypożyczeniu do Interu, w tym roku przeniósł się tam na stałe. Do tej pory uzbierał 6 goli i 13 asyst w 52 meczach. Nieznacznie przebija więc swój dorobek z czasów gry dla Czerwonych Diabłów.