Niedawno pisaliśmy o tych, którym poszło. No ale wszystkim pójść nie mogło, bo futbol byłby bez sensu. Jednakże niektórym poszło w tej kolejce na tyle fatalnie, że aż zdecydowaliśmy się o nich napisać. Oto nasza Antyjedenastka 9. kolejki Premier League. 

BRAMKARZ

EDERSON

Trochę dlatego, że kogoś musieliśmy wybrać, ale też trochę dlatego, że w gruncie rzeczy wpuścił trzy bramki w tym jedną między nogami. Ederson zupełnie nie pomógł Manchesterowi City. Tottenham oddał na jego bramkę trzy strzały i wszystkie zatrzepotały w siatce. O ile co do ostatecznie nieuznanego trafienia Kane’a i gola Lo Celso nie ma się za bardzo jak przyczepić, o tyle w wypadku uderzenia Sona Brazylijczyk mógł i powinien zrobić więcej. Wyszedł z bramki bardzo daleko, nie złączył nóg i Sprus wcześnie objęli prowadzenie, które pozwoliło im przejąć kontrolę nad meczem.

OBROŃCY

TARIQ LAMPTEY

Każdy lubi Tariqa Lampteya. Miły chłopak, zawsze mówi dzień dobry, wyprzedzi Usaina Bolta w wyścigu do prostopadłej piłki, pomoże wnieść zakupy, zagra kombinacyjną klepkę i ładnie dorzuci w pole karne. Lubią go też piłkarze przeciwników, bo pozwala im na wjeżdżanie jak w masło ich lewą stroną. Tariq Lamptey to ogromny talent, co do tego nie ma wątpliwości. Jednak w meczu z Aston Villą po raz kolejny pokazał swoje słabości – grę w defensywie, ustawienie w obronie i dyscyplinę. To kolejna żółta, a w efekcie czerwona kartka dla młodego Anglika. Brighton końcówkę musiało grać w dziesiątkę, przez co prawie stracili 3 punkty, a przewinienia Lampteya nie miały żadnego logicznego usprawiedliwienia.

BEN GODFREY

Nie jest to dobre wejście do zespołu Bena Godfreya. Ancelotti nie chciał widzieć go na prawej obronie po wyczynach z Southampton, więc zmienił formację na taką z 3 środkowych defensorów (co wyszło na dobre głównie Alexowi Iwobiemu). Godfrey zaprezentował się nieco lepiej, ale wyglądał zdecydowanie najsłabiej z defensywnej 5 Evertonu. Non stop nękany przez Ademolę Lookman, Godfrey gubił się i nie nadążał za szybkimi nogami mikrego skrzydłowego. Do tego sprokurował także naprawdę niepotrzebnego karnego przez swój brak koncentracji – na szczęście dla niego, Cavaleiro okazał się jeszcze większym pechowcem.

FEDERICO FERNANDEZ

To nie był łatwy mecz dla Argentyńczyka. Zaczął go tragicznie, pakując na początku spotkania piłkę do własnej bramki. Każdy wie, że Fede mistrzem koordynacji i zwinności nie jest, ale w komiczny i nieudolny sposób wbił dośrodkowanie Mounta w światło bramki. I nic, że naciskany był przez Chilwella – kontakt nastąpił już po kiksie Fernandeza. Potem wcale nie było lepiej, bo Werner swoją ruchliwością oraz Chilwell wbiegnięciami na długi słupek sprawiali ogromny problem obrońcy Newcastle. To również on nie nadążył za Timo przy drugiej bramce dla Chelsea, a miał też sporo szczęścia, bo Niemiec zmarnował kilka dogodnych okazji. Słaby występ Fernandeza, chyba najsłabszy z całej ekipy przeciętnego Newcastle.

JONNY EVANS

Cała defensywa Leicester zawaliła spotkanie, ale Irlandczyk przerósł wszystkich. Doświadczony obrońca miał niebywały ciąg na bramkę i nieomal zakończył mecz z dubletem. Tyle że bramek samobójczych. Brakło niewiele, bo jednego swojaka strzelił, a przed drugim uchronił go słupek bramki Schmeichela. Do tego Evans regularnie gubił krycie, przede wszystkim przy stałych fragmentach gry, po których Liverpool strzelił dwie bramki. Tyle tych dwójek w opisie Evansa, że w sumie można go ze spokojem ocenić właśnie na dwa.

KYLE WALKER

Trochę nas to zaskoczyło, bo chociaż Walker często robi głupie błędy i nie do końca ogarnia rozegranie, to jednak ustrzega się od zupełnego odpuszczania krycia. A to się Anglikowi zdarzyło w meczu ze Spurs aż dwa razy. Najpierw samym przyjęciem piłki ograł go Bergwijn, który podał do Sona, a Koreańczyk wyłożył patelnię Kane’owi. Wtedy obrońcę Manchesteru City uratował spalony napastnika Tottenhamu, ale nic nie uratowało go przy drugim golu Spurs. Walker zapuścił się do przodu tak daleko, że nie był w stanie pomóc swoim kolegom w defensywie. W efekcie, Lo Celso gonił, gonił i gonił Kevin De Bruyne. Nie dogonił.

POMOCNICY

NAMPALYS MENDY

Trochę nam zniknął defensywny pomocnik Leicester w meczu z Liverpoolem i to nie dlatego, że jest skromnego wzrostu. Nie zaliczył ani jednego odbioru, ani jednego przechwytu, ani jednego wybicia. Eksperymentalny środek pola The Reds zupełnie zdominował piłkarzy Brendana Rodgersa, którzy nie byli gotowi do walki ze zdeterminowanym rywalem. Mendy dostał jeszcze żółtą kartkę i wylądował w naszej antyjedenastce jako symbol niemocy w drugiej linii Lisów.

HARVEY BARNES

Co robił Harvey Barnes w meczu z Liverpoolem? Tego nie wie nikt. Anglik nie potrafił złapać rytmu i pozostał poza nim przez cały swój pobyt na boisku. Dwie zmarnowane okazje, fatalna skuteczność podań (65%), zero wykreowanych okazji. 22-latek nijak nie wsparł swoich kolegów z zespołu, chowając się za piłkarzami The Reds. Istnieją podejrzenia, ze z kieszeni wypadł nie jednemu zawodnikowi gospodarzy, ale co najmniej kilku. Nie potrafił poradzić sobie z żadnym z podopiecznych Jurgena Kloppa.

NICOLAS PEPE

Przychodzi Marcin Najman do głowy Pepe w meczu z Leeds United i mówi: „Ludzie, przecież tu nikogo nie ma”. Tyle.

NAPASTNICY

IVAN CAVALEIRO

Miałeś, chamie, złoty róg. Zresztą kolejną kolejkę z rzędu Ful(c)ham miał złoty róg w postaci rzutu karnego. Z Sheffield mogli wygrać (pudło Mitrovicia), z West Hamem zremisować (pudło Lookmana, za które trafił do Antyjedenastki), a w ostatni weekend mieli szansę na remis z Evertonem. Tym razem spudłował Ivan Cavaleiro – w stylu nie mniej widowiskowym od Lookmana. Portugalczyk poślizgnął się, piłka poleciała nad bramką kuriozalnym lobem, a dodatkowo sędzia odgwizdał rzut wolny dla Evertonu, bo piłka była dotknięta dwa razy. To jednak nie wszystko, co kwalifikuje Cavaleiro do naszej Antyjedenastki. Był po prostu najsłabszy z ofensywnej trójki, a w pamięć zapadł tylko zmarnowany rzut karny i jeden zablokowany strzał w dobrej sytuacji.

TREZEGUET

Niestety nie nawiązał nam Trezeguet (znany również jako Mahmud Hassan) do swojego imiennika, Davida. Aston Villa miała okazję, by wyrównać, prowadzić, a nawet „położyć ten mecz do łóżka”. Jedną, a nawet dwie takie okazje w jednej akcji miał właśnie Trezeguet. W wybornej sytuacji z 5 metrów najpierw trafił w piłkarza stojącego w bramce, a dobitkę z jeszcze bliższej odległości posłał obok słupka. Mógł też być bohaterem, gdy sędzia podyktował na nim rzut karny w samej końcówce. Po konsultacji z VAR-em jednak go anulował – być może słusznie. March lekko dotknął nogą Trezegueta, ale Egipcjanin nie pomógł sobie, zaczynając upadać i rozkładając ramiona jeszcze przed kontaktem. Mógł mieć wszystko, został z niczym.