Każdy zawodnik wzorował się na kimś w młodości, ale Tariq Lamptey swojego idola przypomina aż do bólu. Jego wzrost, szybkość i ofensywne rajdy zaczynające się z boku obrony, automatycznie przywołują obrazki Daniego Alvesa. Innym piłkarzem, którego uwielbiał, jest Ronaldinho. I choć zbliżenia kamer podczas meczów zazwyczaj pokazują go ze skupioną twarzą, byli nauczyciele Anglika twierdzą, że poza boiskiem uśmiech nigdy go nie opuszcza. Właśnie o to mu chodzi, gdy 20-latek zachwyca się legendarnym zawodnikiem m.in. Barcelony – o radość z gry, zabawę na boisku.

Choć dla Brighton zagrał tylko 17 spotkań, kibice już zaczynają się w nim rozkochiwać. Przemawia do nich jego pracowitość, zapędy pod bramkę rywala i ruch, jaki tworzy w zespole przebywając na boisku. Od momentu, w którym pierwszy raz na Amex Stadium dostał szansę gry w pełnym wymiarze czasowym, nie opuścił ani jednego meczu ligowego. Niech to oraz fakt, że w Brighton mało kto pamięta już o Martinie Montoyi i Ezequielu Schelotto świadczy o tym, jak bardzo Graham Potter wierzy w jego umiejętności. Tariq Lamptey to jednak nadal pewna zagadka, mieszanka wybuchowa, a może nawet i tykająca bomba. Na szczęście jego kariera dopiero się zaczyna i wystarczy wsparcie, które w barwach Mew wydaje się otrzymywać, aby tę wewnętrzną bombę rozbroić.

Najtrudniejszy, ale i najlepszy możliwy krok

Do akademii Chelsea Lamptey trafił już w wieku ośmiu lat, więc spędził tam ponad połowę swojego życia. Miał tam przyjaciół i dobrze znał zasady panujące w klubie, ale kariery nie tworzy się wygodą. W tak wielkiej marce jak The Blues nie przebija się każdy. Opowiedzieć mogą o tym Ruben Loftus-Cheek, Mohamed Salah czy Kevin de Bruyne.  20-latek zadebiutował w dorosłej drużynie pod koniec zeszłego roku. Mecz z Arsenalem pozostaje jednocześnie jego jedynym ligowym występem w londyńskim zespole. Do tego doszły dwa spotkania FA Cup, co dla zawodnika o takim potencjale nie może być wystarczające.

Jako chłopiec, Tariq Lamptey podziwiał Manchester United sir Alexa Fergusona za wieczną wolę walki, chęć rozwijania się i ciągłego dążenia do zwycięstwa. To właśnie te cechy sprawiły, że odszedł – wie, że w tym wieku potrzebuje regularnych występów, aby stale się rozwijać.

Nie można się jednak dziwić Frankowi Lampardowi, że choć chciałby zatrzymać go na Stamford Bridge, nie mógł zagwarantować mu minut. W Netfliksowym Dark można przenieść się w czasie o 33 lata, ale angielski menedżer nie miał takiej możliwości i potencjał swojego podopiecznego oceniał na bieżąco. A konkurencja nie była tam byle jaka. Na tej samej stronie defensywy w The Blues gra kapitan, Cesar Azpiliqueta. A może „gra” to obecnie za duże słowo. W świetnej dyspozycji od początku kampanii jest Reece James i to on pozostaje wyborem numer jeden.

Potencjał na wielkie granie

Od kiedy Potter objął Mewy, wystawia najmłodsze jedenastki w historii klubu. Nie tylko menedżer jest jednak powodem, dzięki któremu można stwierdzić, że Brighton było dla 20-latka dobrym kierunkiem. W jego sztabie gości Bruno, zawodnik ekipy z Amex Stadium w latach 2012-2019. Hiszpan grał na tej samej pozycji co Lamptey i młodzian twierdzi, że chłonie od niego wiedzę jak gąbka. Po każdym meczu daje mu rady i stara się w pewnym sensie prowadzić go przez przygodę w klubie. To nieoceniona wartość, mieć wśród trenerów byłego piłkarza, który miał w karierze te same zadania. O tym przekonał się chociażby Dominic Calvert-Lewin, który tak bardzo rozwinął się pod skrzydłami Duncana Fergusona.

Gdyby na stadionach byli kibice, pewnie już tworzyliby dla Lampteya przyśpiewki, a na sektorach obok jego miejsca na boisku byłoby najgłośniej. W tym sezonie wywalczył on już 22 faule, co pokazuje jak często swoimi rajdami przy linii bocznej wyprowadza przeciwników z równowagi. Po jednym z nich, przeciwko Newcastle, Brighton dostało rzut karny. Po meczu Steve Bruce mówił, że wiedzieli wszystko o młodym Angliku, ale to i tak nic nie dało. Byli drudzy w bramkach.

W pierwszym meczu sezonu z Chelsea, Lamptey przez długi czas był najlepszy na boisku. Po ograniu Srok zaliczył asystę w przegranym meczu z Manchesterem United. Potem też w większości spotkań prezentował się dobrze, ale w Brighton mogą ponarzekać na brak skuteczności swoich piłkarzy. Tej drużynie cały czas czegoś brakuje.

Patrząc na heatmapy 20-latka można odnieść wrażenie, że chodzi o bocznego pomocnika lub skrzydłowego. I nic dziwnego, że zainteresowanie jego usługami stale rośnie. Tylko że na kolejny krok do przodu jest chyba za wcześnie.

Wylot z gniazda

We wszechświecie nic nie ginie. Mewy potrafią się postawić lepszym zespołom – dla przykładu w starciu z Czerwonymi Diabłami powinni zdobyć chociażby punkt, ale obijali obramowanie bramki jakieś 70 razy. Później został podyktowany rzut karny w minucie, która sugeruje, że miejsce miała dogrywka. Pozycja w tabeli nie oddaje ich jakości, bo Lamptey i cała drużyna grają nieźle. Mają jednak problem z regularnym punktowaniem. Ostatni mecz był odwrotnością tej tezy, kiedy to podopieczni Grahama Pottera nie pokazali nic ciekawego, a jednak pokonali Aston Villę.

O tym, że faule na Jacku Grealishu oglądamy częściej niż świąteczne reklamy Coca-Coli w grudniu, dobrze wszyscy wiemy. Lamptey ewidentnie nie utrzymał jednak tempa narzucanego przez 25-latka. Ostro „wyciął” go już w 1. minucie, za co niejeden arbiter wyjąłby żółtą kartkę. Wtedy mu się upiekło, ale kolejne przewinienia ostatecznie skończyły się wyrzuceniem z boiska.

Młodzian jest piekielnie szybki, przez co nauczyciele w przeszłości musieli zabierać go do innych szkół na dodatkowe testy, aby udowodnić, że te wykonywane u nich nie są sfałszowane. Dzięki temu niweluje różnicę między rywalem, kiedy musi wracać po stracie piłki, ale zdarza mu się być elektrycznym. Ex aequo z Mateuszem Klichem zajmuje trzecie miejsce pod względem największej liczby popełnianych fauli w tym sezonie (19). O ile Polak najczęściej ląduje w protokole meczowym za przewinienia w środku pola, mające za zadanie szybkie zatrzymanie akcji rywali, o tyle młody Anglik operuje pod tym względem bliżej własnego pola karnego.

Mimo szybkości musi popracować nad grą obronną, bo samo dogonienie uciekającego z piłką przeciwnika nie wystarczy. Trzeba jeszcze zgodnie z przepisami odebrać mu piłkę, a to zadanie ma utrudnione. Przez swoje warunki fizyczne często trudno mu walczyć bark w bark, co niejednokrotnie prowadziło już do przewinienia (4 żółte kartki w tym sezonie).

Do tego dochodzą potencjalne kontuzje. Choć historia jego pauz nie sugeruje jeszcze, że spędzi dużo czasu w klubowym szpitalu, Lamptey leżący na murawie to częsty widok. Jest to oczywiście spowodowane dużą liczbą wykonywanych sprintów, odważną i kontaktową grą.

W Brighton pokazał już co potrafi, zna środowisko i ma zaufanie sztabu. Dlatego jego ewentualna nieobecność nie sprawi, że nagle przestanie grać na dłużej. Zupełnie inaczej sytuacja mogłaby wyglądać chociażby w Bayernie, o którym w jego kontekście mówiło się latem. Krótka nawet przerwa w grze mogłaby tam spowodować wygryzienie z jedenastki. A pamiętajmy, że mimo wywoływanych zachwytów, ten chłopak nie zagrał dla Mew nawet 20 spotkań.

Reprezentacja tak podobna do Chelsea

Łatwo znaleźć podobieństwa między sytuacją młodego Anglika w byłym klubie, a reprezentacji. Podobnie jak na Stamford Bridge, Tariq Lamptey ma za sobą występy w młodzieżowych zespołach. Koszulkę Synów Albionu zakładał już 19 razy, nie zapracował jeszcze jednak powołanie do kadry Garetha Southgate’a. I znowu ktoś chce go podebrać, a tym razem jest to ghańska federacja. Dzięki pochodzeniu dziadków, 20-latek może grać i dla tego kraju. Jej przedstawiciele latem kontaktowali się nawet z zawodnikiem Brighton. Znając jego wolę walki i przywiązanie do Wysp, w tym przypadku raczej nie zmieni on barw.

Tutaj zapewne debiut też miałby już za sobą, gdyby nie rywale na jego pozycji. A jest ich jeszcze więcej, niż na Stamford Bridge. Nie dość, że na prawej stronie defensywy może zagrać stary znajomy, Reece James, to walkę o skład wygrywa Trent Alexander-Arnold. A przecież jest jeszcze Aaron Wan-Bissaka. Wszyscy trzej mogą grać zarówno w 4-osobowym bloku obronnym, jak i w formacji z piątką defensorów. Biorąc pod uwagę ich styl gry, Lamptey niczym się nad nimi nie wyróżnia. To jednak gość, w którego ciężko wątpić. Jego czas jeszcze przyjdzie. To typ człowieka, który zapytany o to, czy kiedykolwiek przestanie walczyć, mógłby odpowiedzieć słowami kapitana Raymonda Holta: „Never” to nie tylko krater na Marsie.