Harry Kane bramką w meczu z Burnley wdarł się do elitarnego grona piłkarzy, którzy w erze Premier League trafiali do siatki przynajmniej 150 razy. Był to również jego dwusetny gol dla klubu, w którym gra od 2010 roku. Przez te dziesięć lat zdobywał nagrody króla strzelców, najlepszego młodego zawodnika sezonu czy najlepszego piłkarza Tottenhamu w danym sezonie, ale czegoś ciągle mu brakuje. W całej karierze nie zdobył bowiem żadnego trofeum drużynowego.

Przez taki stan rzeczy fani, a także niektórzy eksperci dziwią się, że napastnik dalej przebywa w Londynie. Wielu było takich, którzy twierdzili, że jego umiejętności dawno przerosły już możliwości klubu i żeby wycisnąć maksimum ze swojej kariery, musi odejść. Łączono go Realem Madryt, Bayernem Monachium czy gigantami Premier League. On cierpliwie czeka na moment, w którym będzie mógł zaśmiać się tym wszystkim ludziom w twarz.

Od jakiegoś czasu głosy te jednak cichły, a dzisiaj nie słychać ich już wcale. Czy to oznacza, że Tottenham staje się w końcu drużyną, w której sukcesu nie będziemy szukać w awansie na czwarte miejsce w tabeli? Czy Harry Kane może grać dla Spurs do końca kariery, a jednocześnie uzupełnić słynną, nadal pustą gablotę?

Jose Mourinho lekiem na stagnację

Uważam Mauricio Pochettino za ścisłą czołówkę ostatnich sezonów Premier League. Tottenham za jego kadencji notował ciągły progres, ale w pewnym momencie drużyna się zatrzymała. Tak, jakby Argentyńczyk napotkał sufit, którego w tym klubie już nie przebije. Może chodziło o zbyt duże oszczędności właścicieli, może o zawodników. Wydaje się jednak, że pożegnanie się z 48-latkiem było ciężką, lecz słuszną decyzją.

Kiedy nowym trenerem ogłoszono Jose Mourinho, na portalach związanych z ligą angielską więcej było krytyki niż pochlebstwa. The Special One miał zrobić z tego zespołu „autobus”,  wygrywający spotkania najwyżej 1:0. Statystyki przeczą jednak temu, że w Londynie miałby preferować futbol defensywny. W trzydziestu czterech meczach ligowych pod wodzą Portugalczyka, Tottenham strzelił 65 goli (prawie 2 gole na spotkanie). Harry Kane pod jego skrzydłami zalicza imponujący okres – 26 goli i 12 asyst w 32 spotkaniach. Nie bez powodu w dokumencie Amazona mogliśmy z ust szkoleniowca usłyszeć „pomogę ci eksplodować”.

Choć znany z „mind games” menedżer przez ostatnie sezony nieco się uspokoił, nadal lubi powiedzieć swoje w pomeczowych wywiadach. Po zremisowanym 1:1 meczu z Newcastle powiedział, że nagrodę MOTM przeznaczyłby bramkarzowi Srok, Karlowi Darlowowi. No chyba, że można ją dać komuś, kto w spotkaniu nie grał. Miał oczywiście na myśli sędziego, czym zdjął nieco odpowiedzialności za wynik ze swoich podopiecznych.

Po inauguracyjnej porażce z Evertonem też to zrobił. Tym razem narzekając na brak przygotowania przedsezonowego i miejsce wykonania rzutu wolnego, po którym padł gol. Wtedy jednak przyznał też, że jego drużyna była leniwa i nie uskuteczniała wystarczającego pressingu. To ważne w kontekście tego, co dzieje się na boisku w dalszej części kampanii.

Do dużej liczby sytuacji, jak chociażby w spotkaniach z Southamtpon, Manchesterem United czy West Hamem, Tottenham dochodzi właśnie po pressingu i natychmiastowym wręcz przejściu do ataku. Po ostatnim starciu z WBA narracja The Special One była przeciwna do tej, którą prezentował po porażce z The Toffees. Mourinho widział błędy zespołu i teraz podsumował jego grę słowami „to było ciężkie starcie, ale naciskamy na przeciwnika i próbujemy, dopóki się nie uda”. Nie ma już mowy o lenistwie czy braku chęci odbioru piłki.

Tottenham dorósł do Harry’ego Kane’a…

Skoro już przy lenistwie jesteśmy, to warto wspomnieć o braku Dele Allego. Portugalczyk nie boi się rotować składem i odstawiać na boczny tor tych, którzy na to zasługują. Szczególnie, że do drużyny trafiło latem kilku ciekawych piłkarzy. Na przybycie Garetha Bale’a i Sergio Reguilona zapewne niemały wpływ miała właśnie osoba siedząca na stanowisku menedżera. Żeby nie polegać tylko na zawodnikach bez doświadczenia w lidze, szeregi obronne zasilił też Matt Doherty z Wolves. Do tej pory opuścił on tylko dwa spotkania ligowe.

W środek pola, który koniecznie potrzebował lidera i gościa wprowadzającego spokój, wrzucono Pierre’a-Emile’a Hojbjerga. Mourinho chwalił swojego podopiecznego już po drugim meczu z Southampton. Ma widoczny wpływ na zespół, co przełożyło się na liczby. Hojbjerg zaliczył komplet minut rozegranych w tym sezonie Premier League i największą liczbę podań spośród wszystkich zawodników ligi (659). Każdy z kupionych latem piłkarzy, oprócz Joe Rodona, który dalej czeka na swoją szansę, zaliczyli już przynajmniej jedną bramkę lub asystę. Wszyscy w odpowiednim dla siebie tempie wchodzą do pierwszej jedenastki.

Przede wszystkim Harry Kane nie musi wykorzystywać wszystkich dogodnych sytuacji. Oczywiście strzelanie goli nadal należy do jego najważniejszych obowiązków. Kiedy jednak twoja drużyna nie kreuje ci wielu sytuacji, a ty tę jedną jedyną marnujesz, cała wina i tak spadnie prawdopodobnie na ciebie. Teraz po nieudanym strzale Anglik może spokojnie czekać, bo Tottenham takich sytuacji tworzy mnóstwo. W tym sezonie Premier League piłkarze Mourinho wykreowali aż 21 „big chances”, co jest najlepszym wynikiem w lidze.

Za sprawą stylu gry oraz dobrej formy m.in. Hugo Llorisa, Erica Diera, Hojbjerga i Tanguya Ndombele, 27-latek nieszczególnie musi się też martwić o to, co dzieje się za jego plecami. Spurs znajdują się na pierwszym miejscu – ex aequo z Leicester, Aston Villą, Wolves i Manchesterem City – pod względem najmniejszej liczby straconych bramek (9).

Do tego dochodzi jeszcze wyśmienita dyspozycja strzelecka Heung-Min Sona. Koreańczyk bramkarzom na Wyspach strzelił w sezonie 2020/21 już 8 goli, czyli o 3 mniej, niż przez całą poprzednią kampanię. Między dwoma zawodnikami widać znakomitą współpracę już od początku kampanii. Trudno się dziwić, w końcu to ich szósty wspólny sezon.

Harry Kane nadal jest zapewne najważniejszą postacią w Tottenhamie. Kiedy jednak powinie mu się noga, może liczyć, że ktoś inny weźmie na swoje barki odpowiedzialność za wynik.

… a może Harry Kane dorósł do Tottenhamu

Harry Kane w obecnym sezonie wydaje się piłkarzem jeszcze lepszym i bardziej kompletnym niż wcześniej. Świetnie jego grę podsumował były piłkarz Manchesteru City, Micah Richards. Anglik powiedział w studiu Match of the Day, że rywale nie mogą przewidzieć, co w danym czasie zrobi jego rodak. Według niego gra na pozycji „9” i „10” w tym samym czasie, przez co broni się na niego bardzo ciężko.

Częstym obrazkiem jest teraz 27-latek walczący o piłkę na własnej połowie. Niejednokrotnie posyłał zresztą stamtąd długie piłki, dzięki czemu ma na koncie już 8 ligowych asyst. Jeszcze nigdy nie udało mu się dojść do takiego wyniku w pojedynczej kampanii. Popisowym zagraniem wydaje się obecnie przerzut futbolówki za linię obrony, co robi zaskakująco dokładnie. Wielokrotnie pomaga tym Sonowi w dochodzeniu do dogodnych sytuacji. Według WhoScored wykonuje 2,3 kluczowe podania na mecz.

27-latek mimo częstego cofania się po piłkę i tak jest jednym z groźniejszych napastników Premier League. Strzelał na bramkę przeciwnika najwięcej razy w całej lidze (38). Nie oglądając meczów, można byłoby wysnuć wniosek, że to tylko kolejny sezon, w którym Harry Kane strzeli dużo goli. Po meczu z Burnley mówił o tym również Mourinho: „ten gość robi dużo, dużo więcej niż zdobywanie bramek. W ostatnich minutach meczu grał na pozycji numer „6”. On jest od wszystkiego”.

Harry Kane został z drużyną, kiedy przechodziła ona kryzys, a sam był w niezłej formie i dużo mówiło się też o jego odejściu. Tym bardziej nie powinien odchodzić więc teraz. Teraz, kiedy na ławce ma Mourinho, a cała grupa gra przyjemny dla oka i skuteczny futbol. Jeżeli Portugalczyk przynajmniej wypełni swój kontrakt w Londynie, napastnik będzie miał 30 lat i niewykluczone, że cała poważną część kariery rozegra w Spurs.

Stawianie teraz Tottenhamu w roli faworyta wyścigu o koronę Premier League to głupota. Faktem jest jednak, że potykał się już i Liverpool, i Manchester City. W tym sezonie po prostu zwycięstwo Spurs nie mogłoby nikogo dziwić, a oni są w stanie to zrobić. Idealnie podsumuje to Jose Mourinho, który niejednokrotnie był już w tym tekście cytowany.

It is not couple of victories that put me on the moon, just like it is not couple of defeats that sends me down to hell.