Ostatnio pisaliśmy o tych, którym poszło. No ale wszystkim pójść nie mogło, bo futbol byłby bez sensu. Jednakże niektórym poszło w tej kolejce na tyle fatalnie, że aż zdecydowaliśmy się o nich napisać. Oto nasza Antyjedenastka 7. kolejki Premier League.
NICK POPE
Anglik słynie z dobrej gry na linii, odważnych wyjść do dośrodkowań. Niestety, nie w meczu z Chelsea. Pierwsza bramka całkowicie idzie na jego konto – po zgraniu Abrahama, Ziyech oddał strzał z 16 metrów. Można było spodziewać się rogala w długi róg, tak jak lubi to Marokańczyk. Tak pomyślał Nick Pope. Źle pomyślał. Zrobił krok w złą stronę, a Ziyech uderzył po ziemi w środek bramki. Kuriozalnie wyglądało, gdy futbolówka wpadała do siatki. Przy drugiej bramce Wernera mógł również odrobinę szybciej wyjść z bramki. Niemniej, żaden z bramkarzy w kolejce nie zawalił gola, więc miejsce w Antyjedenastce za ten otwierający strzał Ziyecha należy się właśnie popularnemu Papieżowi.
ARTHUR MASUAKU
Naprawdę niezły był wahadłowy West Hamu. Szkoda jedynie, że w ofensywie, bo w obronie wypadał fatalnie. Sprokurowany karny to jedno, lecz zupełne zawalanie obowiązków defensywnych jest jeszcze inną kwestią. 26-latek regularnie nie nadążał za skrzydłowymi, co zachęcało Liverpool do ataków właśnie stroną Masuaku. Zbyt bardzo lewa strona londyńczyków przeciekała, żeby Kongijczyka w antyjedenastce pominąć.
MATTY CASH
Matty nie nawiązał do swojego imiennika w meczu z Southampton. Nie błysnął (nawet zębami) jak Tommy Cash. Nie nadążał za schodzącym do boku Ingsem czy Adamsem, Walcott z jego skrzydła miał kilka okazji. A do tego jego piękne zagranie ręką, gdy minął się z piłką. Powiedzielibyśmy, że miał ogromnego farta przy tej ręce, że była tuż za linią pola karnego. Ale nie możemy, bo po niej z rzutu wolnego kolejnego gola strzelił Ward-Prowse. Taki występ skończył się zmianą w 67. minucie. I chyba dobrze dla Aston Villi, bo mogło się skończyć jeszcze gorzej.
ROBIN KOCH
XD. Zawalił gola numer jeden, wyłożył się mając Vardy’ego na plecach, kilkukrotnie podawał piłkę wprost pod nogi pomocników Leicester. Generalnie był tym Robinem Kochem, którego poznaliśmy na samym początku sezonu. A był to bardzo słaby Robin Koch.
YERRY MINA
Straszny młyn miał Kolumbijczyk w meczu z Newcastle United, naprawdę straszny. Raz jego powolny powrót z rzutu rożnego zdołał zabezpieczyć Robin Olsen. Szwed zdołał zresztą uchronić Everton przed stratą kolejnego gola, bo defensywę The Toffees zupełnie rozklepali piłkarze Srok. Był jednak bezradny przy drugim trafieniu Wilsona. Mina wykonał rozpaczliwy wślizg, piłka poszła wysokim lobem, a były zawodnik Bournemouth wpakował piłkę do pustej siatki.
LUKA MILIVOJEVIĆ
Dejta spokój. Serb nie daje Crystal Palace niemalże nic. No chyba, że frustrację, bo nie wiemy jak inaczej określić emocje, jakie mogły towarzyszyć fanom Orłów podczas oglądania starcia z Wolverhampton. Milivojević tracił piłkę, nie dawał rady wracać do defensywy, biegał trochę wszędzie i nigdzie, a na dodatek złapał czerwoną kartkę.
FRED
Największym atutem Freda jest chyba pracowitość, odbiór piłki i całkiem sensowna jej dystrybucja. W meczu z Arsenalem ani nie odbierał, ani przy piłce się nie utrzymywał. Szybka żółta kartka uniemożliwiła mu agresywne podejście do Parteya i Elnenego, w efekcie czego Fred był całkowicie bezużyteczny w tym meczu. Wygrał tylko 2 z 5 pojedynków i powędrował na ławkę rezerwowych już w 60. minucie. Parafrazując klasyka: chciałeś wystawić Freda, a Fred wystawił Ciebie, Ole.