Rzeczy wręcz nieprawdopodobne dzieją się w tej chwili w Barcelonie. Wielokrotny triumfator Ligi Mistrzów z tym klubem, rekordzista pod względem strzelonych bramek i zdobytych Złotych Piłek ogłosił swoje odejście. Leo Messi chcąc opuścić Blaugranę wywołał prawdziwe piłkarskie trzęsienie ziemi.

W tym momencie Barcelona jest jak elektrownia jądrowa w Czarnobylu tuż po wybuchu. Alarmy dudnią i piszczą, diody na konsolecie migają we wszystkich kolorach tęczy, a będący tam pracownicy wiedzą już, że stało się coś bardzo złego. W rolę Anatolija Diatłowa wcielił się Josep Maria Bartomeu, który nakazuje swoim podwładnym własnymi rękoma naprawić reaktor, który właśnie eksplodował. To wszystko doprowadziło do chaosu i jest wynikiem prawdziwej bomby, jaką zrzucił nie kto inny, a Leo Messi.

Zdanie Messiego okazało się gwoździem do trumny. Największa gwiazda Dumy Katalonii. Alfa i omega. Lider i nieformalny szef tego klubu, zirytowany już niemal wszystkim, co dzieje się przy Camp Nou. Na kryzys piłkarski i organizacyjny Barcelona pracowała od dawna. Cierpliwość Argentyńczyka była nadszarpywana wielokrotnie, aż w końcu po kolejnym żałosnym występie w Lidze Mistrzów Messi powiedział „dość”. Piłkarz Barcelony postanowił skorzystać z klauzuli w kontrakcie, która umożliwia mu natychmiastowe odejście z klubu. Sagę transferową z jednym z najlepszych piłkarzy w historii futbolu ogłaszam za rozpoczętą. Może ona jednak zakończyć się bardzo prędko. Według założeń kontraktowych Messi ma tylko kilka dni na znalezienie sobie nowego klubu.

Barcelono, jak do tego doszło?

Kontrowersji związanych z tym ruchem oczywiście nie brakuje. Zaczniemy od tego, czy Leo Messi w ogóle może opuścić klub, bo i z tą kwestią zrobił się galimatias. Klauzula zawarta w kontrakcie 33-latka, która wywołała tę lawinę, mówi o możliwym rozwiązaniu go 10 dni po tegorocznym finale Ligi Mistrzów. Problem w tym, że finał miał planowo odbyć się 30 maja i według władz Barcelony zapis ten wygasł 10 czerwca. Nikt jednak nie spodziewał się, że pandemia koronawirusa przesunie zakończenie wszystkich rozgrywek o prawie trzy miesiące. O tym czy klauzula jest ważna, mogą decydować prawnicy. Odejście żywej legendy Blaugrany z rozprawami sądowymi w tle może być przykrym i zarazem bulwersującym fanów końcem jego przygody z katalońskim klubem. Wszystko jednak wskazuje, że tak czy inaczej miło nie będzie.

W tym wszystkim musimy ustalić jedno. Niezależnie od tego czy zapis o rozwiązaniu kontraktu w umowie Messiego jest ważny czy też nie – Argentyńczyk wysłał bardzo jasny sygnał, że nie chce już grać dla Barcelony. Jeśli nie pozwolą mu odejść w ten sposób, wymusi transfer w innej postaci. Odejściem groził już od dawna, a sam fakt wpisania w kontrakt możliwości odejścia z klubu za darmo mówi niemal wszystko. Messiemu nie podobało się zarządzanie klubem i komunikacja na linii piłkarze – dyrekcja. Z gabinetów szefów Blaugruany wychodziły kolejne afery. Pomysły Leo, mogące w jakiś sposób poprawić sytuację klubu, jak sprowadzenie Neymara, spotykały się z odmową, bo albo nie ma pieniędzy, albo po prostu jest inny plan na przyszłość.

Dano sobie jednak jeszcze jedną szansę. To miał być sezon, w którym kataloński klub poprawi się i sprosta oczekiwaniom swojej gwiazdy. Wszystko poszło zupełnie na odwrót. Bartomeu znów zatrudnił niewłaściwych ludzi, kłótni wewnątrz klubu nie było końca, a sportowo Barcelona przegrała wszystko, co było tylko możliwe. Porażka 2-8 z Bayernem w ćwierćfinale Ligi Mistrzów może przejść do historii jako ostatni mecz Messiego w koszulce Dumy Katalonii. Mecz, który zadecydował o jego odejściu.

Sam sposób, w jaki Leo zakomunikował swoje odejście jest wielce wymowny. Do klubu przyszedł faks z pismem, które miało aktywować przytaczaną klauzulę. Mógłby równie dobrze w tym piśmie napisać „pocałujcie mnie w d…, odchodzę” i to oznaczałoby jedno i to samo. Barcelona chyli się ku upadkowi, ale przecież temu wszystkiemu można było zapobiec. Nawet ostatnie upokarzające wyniki nie musiałyby oznaczać utraty największych gwiazd. Wystarczyła natychmiastowa dymisja Bartomeu i przyspieszone wybory na prezydenta klubu. Messi prędko dogadałby się z nowym szefem i razem spróbowaliby przywrócić status największego klubu na świecie. W klubie nie byłoby świeżo zatrudnionego nowego trenera, który również jest nie w smak Argentyńczykowi.

Dyrekcja Barcelony naprawdę do złudzenia przypomina mi radziecką, komunistyczną ekipę, odpowiedzialną za katastrofę w Czarnobylu. Ramon Planes, dyrektor sportowy Dumy Katalonii, zapewnia, że wszystko jest w porządku i klub zamierza dalej budować zespół wokół Leo Messiego. Bartomeu również nie zamierza ustąpić i chyba tylko on sam wierzy w to, że pod koniec roku, po wyborach na prezydenta Barcelony, będzie jeszcze w tym klubie sprawował jakąkolwiek funkcję. Jednym słowem – władze uważają, że przecież nic złego się nie dzieje. Gdyby mi ktoś tak bezczelnie próbował mydlić oczy, pewnie też bez żalu wysłałbym faks z wypowiedzeniem.

Kto jest w grze?

Zostawiając już bajzel na Camp Nou, skupmy się na tym, co interesuje fanów niezwiązanych z Barceloną najbardziej. Gdzie może trafić sześciokrotny triumfator plebiscytu Złotej Piłki? Mówi się o trzech możliwych kierunkach. Pierwszym z nich, najciekawszym dla fanów Premier League, jest dołączenie do drużyny Pepa Guardioli, czyli Manchesteru City. Druga opcja to Paris Saint Germain, a trzecim klubem jest Inter Mediolan. Szczerze nie wiem jak Nerazzurri znaleźli się w gronie kandydatów do zatrudnienia Messiego, ale ten kierunek wydaje się być naprawdę ekscytujący. Na samą myśl o powrocie rywalizacji Ronaldo z Messim na włoskim gruncie mam gęsią skórkę.

Nie ukrywam jednak, że najbardziej klei mi się ruch w kierunku Etihad Stadium i powrót do współpracy z Guardiolą. Przejście do PSG z kolei jest logiczne ze względu na obecność Neymara w paryskiej drużynie i możliwości finansowe Katarczyków. Właśnie z tych względów wykluczyłbym chociażby Juventus. Stara Dama nie dałaby rady pomieścić w drużynie dwóch największych gwiazd światowej piłki, nie tyle ze względu na ich charakter, co wymagania płacowe. Manchester City za to jest przecież, tak jak PSG, zarządzane przez bardzo bogatych właścicieli. Sytuacja jest zawiła, ale w tych rozterkach pomaga nam Marcelo Bechler. Dziennikarz bardzo dobrze orientujący się w Barcelonie twierdzi, że Leo podjął już decyzję i wybrał… właśnie Manchester City.

Transfer na Etihad Stadium ma oczywiście swoje warunki. Inni hiszpańscy dziennikarze donoszą, że napastnik Barcelony chciałby podpisać dwuletnią umowę. Problem w tym, że Guardiola, dla którego Leo Messi miałby przenieść się do Anglii, ma kontrakt obowiązujący tylko do końca przyszłego sezonu. Jeszcze tydzień temu zastanawialiśmy się czy Pep w ogóle będzie w stanie jeszcze coś wycisnąć z drużyny, która ponownie nie dotarła nawet do półfinału Ligi Mistrzów. Menedżer The Citizens był krytykowany nawet przez własnych piłkarzy, a teraz może być największym wabikiem na najlepszego piłkarza na świecie. Nie oszukujmy się, z Argentyńczykiem w składzie City byliby faworytami we wszystkich rozgrywkach, do których by przystąpili.

To przełomowy moment nie tylko dla Messiego i Barcelony, ale też tego jak wygląda aktualnie europejska piłka. Liga hiszpańska boleśnie odczuła utratę Cristiano Ronaldo, a teraz miałaby stracić drugą supergwiazdę, dla której miliony fanów na całym świecie włączały mecze La Liga. Wszyscy dobrze wiemy, że tam gdzie jeden traci, drugi korzysta. Tak byłoby i w tym przypadku. Przejście Leo do Premier League zamknęłoby dyskusję o tym która liga na świecie jest najpopularniejsza, najbardziej ekskluzywna i zwyczajnie najsilniejsza. Dylematy o tym czy Argentyńczyk poradziłby sobie w Anglii odkładam oczywiście między bajki. Nawet grając na pół gwizdka byłby w stanie wykręcić wyniki, o których przytłaczająca większość piłkarzy mogłaby sobie pomarzyć.

Leo Messi stoi zatem w miejscu, które przez blisko dwie dekady wydawało się dla nas niemożliwe. Przez tyle lat rozstanie największej gwiazdy z Barceloną wydawało się absurdalne i surrealistyczne. Wielu kibiców i ekspertów wciąż nie wierzy w taki rozwój spraw, nerwowo odświeżając strony hiszpańskich gigantów prasowych. Przyjście prawdopodobnie najlepszego piłkarza w historii piłki nożnej do Premier League wywróci piłkarski świat do góry nogami. A my, sympatycy brytyjskiego futbolu, tylko zacieramy rączki by do tego doszło.