Świetne jest to uczucie, gdy kurier zostawia u was paczuszkę, odpakowujecie ją, a w środku znajduje się koszulka klubowa. Jeszcze lepiej jest, gdy na plecach znajduje się nazwisko ulubionego piłkarza. Wyobraźcie sobie jednak, że jesteście kibicami Spurs i po udanym sezonie Kogutów, kupujecie sobie koszulkę Allego. Jakież zdziwienie i moment refleksji nachodzi Was, gdy na koszulce nie widnieje „Alli”, ale właśnie „Dele”. Takich piłkarzy, którzy grają bez nazwiska na koszulce, jest więcej. Dziś sprawdzimy, dlaczego podjęli taki wybór.
Virgil Van Dijk
Na pierwszy ogień idzie jeden z najlepszych obrońców świata w ostatnich latach. Holender jest obecnie filarem mistrzowskiego Liverpoolu, a od niego zaczyna się wymienianie najlepszych piłkarzy ligi. Zajął nawet 2. miejsce w plebiscycie Złotej Piłki 2019. Jednak wyróżnia się nie tylko niesamowitymi zdolnościami przywódczymi, obronnymi czy wzrostem. Virgil Van Dijk na Wyspy trafił już w 2013 roku, gdy zamienił holenderskie Groningen na Celtic. I wtedy, prócz zmiany otoczenia i rozwinięcia umiejętności, zmienił także jeden drobny element boiskowego image’u. Na jego koszulce zamiast „Van Dijk”, jak miało to miejsce w rodzimej Holandii, pojawiło się „Virgil”. Dlaczego obrońca zdecydował się na taki ruch?
Jak się okazało, wcale nie było to pozbawione głębszego sensu zachowanie czy po prostu zabieg estetyczny. Nie usuwa się nazwiska swojego ojca z koszulki bez powodu. Bo właśnie tym była podyktowana zmiana – Virgil chciał mieć jak najmniej wspólnego z nazwiskiem Van Dijk, które odziedziczył po ojcu. Życie wcale nie było usłane różami, zanim został profesjonalnym zawodnikiem. W wieku 12 lat jego ojciec Ron postanowił odejść od rodziny, czyli żony i trójki dzieci. Jeszcze przed tym nie był szczególnie obecny w życiu Virgila, ale tamto zdarzenie przelało czarę goryczy. Po prostu odszedł i ożenił się raz jeszcze. Nie dbał o to, jak matka poradzi sobie z trójką dzieci.
Mimo tego, że Virgil przeszedł długą drogę i został światowej sławy graczem, nadal w pamięci ma tamte zdarzenia. Jak twierdzi jego wujek Steven, Van Dijk nigdy nie wybaczył ojcu. Sam zainteresowany powiedział, że być może kiedyś jeszcze spotka się z ojcem – ale na pewno nie teraz, obecnie dla niego nie istnieje. Dlatego też na koszulce widzimy imię, a nie nazwisko Van Dijka.
Bryan Ruiz
Młodsi widzowie angielskiej piłki mogą go nie pamiętać, dlatego od razu zachęcamy do nadrobienia zaległości. Bryan Ruiz w Premier League reprezentował barwy Fulham w latach 2011-2015 i zdążył w nich rozegrać 97 spotkań. Najbardziej znany był ze swojej elegancji w grze. Dziś taka technika użytkowa jest na porządku dziennym nawet w bardziej topornych drużynach, ale kiedyś Bryan Ruiz był symbolem elegancji. Gaszenie piłki dowolną częścią ciała, pozorna leniwość w ruchach, doskonałe podcinki i nieuchwytne kółeczka. Wyróżniał się jednak nie tylko grą, ale też nazwiskiem na koszulce.
A właściwie jego brakiem, bo na koszulce Kostarykanina widniało „Bryan” a nie „Ruiz”. Jaka tajemnica stoi za tym wyborem? W 2013 piłkarz postanowił zaspokoić ciekawość kibiców i dziennikarzy. I po raz kolejny trochę ciężko zrobiło się na sercu, czytając o kiepskim przykładzie ojcostwa. Tata Bryana podobnie jak ojciec Van Dijka odszedł od rodziny. Z tą różnicą, że zrobił to dużo wcześniej, gdy Ruiz na chleb mówił „pep”. Pozostawiając Bryana oraz jego brata (z którym notabene występował w reprezentacji Kostaryki oraz przez 2 tygodnie w Alajuense) samych z matką, nie zapisał się w pamięci piłkarza w ogóle. I właśnie dlatego Ruiz woli biegać z imieniem na koszulce. „Po prostu znaczy dla mnie więcej niż moje nazwisko. To jedyne co dostałem od ojca i nie znaczy nic”.
Bryan to w ogóle bardzo ciekawy i łebski gość. Nie dość, że grał w piłkę na tak wysokim poziomie, to od 2011 do 2014 roku pisał artykuły do kostarykańskiego magazynu sportowego Al Dia.
Memphis Depay
Memphis Depay to piłkarz wyjątkowy. Pod wieloma względami. W swojej krótkiej karierze na Old Trafford udowodnił, że potrafi jednego dnia ośmieszyć przeciwnika dryblingiem rodem z Fify Street i załadować okienko z 30 metrów. Natomiast drugiego nie potrafił zrozumieć poleceń taktycznych, biegał bez sensu po boisku i tracił bezsensownie piłki. Dodajmy do tego całe plecy pokryte efektownym tatuażem Lwa i… „Memphis” na koszulce zamiast nazwiska.
Niestety, dzisiejsza seria stoi pod znakiem kiepskich przykładów rodzicielstwa. Jego ojciec, Denis Depay, porzucił swoją rodzinę, gdy Memphis był jeszcze dzieckiem. Piłkarz nigdy mu tego nie wybaczył, a pikanterii całej sytuacji dodaje fakt, że Denis całej sytuacji się wypiera. Można się wyprzeć zjedzenia pączka, który leżał na blacie. Ale porzucenia własnej rodziny? Właśnie dlatego Memphis nie chce mieć z nim nic wspólnego i od najmłodszych lat, już w PSV, na koszulce biegał z własnym imieniem.
Sokratis Papastathopulos i Stelios Giannakopulos
Odejdźmy trochę od przykrych rodzinnych tematów. Na tapet weźmiemy dwóch Greków – jednego z odmętów przeszłości i jednego wciąż biegającego po boiskach Premier League. Stelios Giannakopulos w Anglii grał od 2003 do 2009 roku, gdzie reprezentował Bolton i Hull. I miał także sporo szczęścia. Liga nieco zluzowała zasady dotyczące nazwisk widniejących na koszulkach w 2000 roku, przez co mógł występować z imieniem. Na Wyspach każdy znał go jako Steliosa i nikomu nie przychodziło do głowy, by łamać sobie język Giannakopulosem. Tak też tłumaczy się jego decyzję o naprasowaniu „Stelios” na jego koszulkach. Nie chciał robić kłopotu osobie odpowiedzialnej za przygotowywanie strojów meczowych. Tak naprawdę jedynym przegranym tego rozwiązania był… klubowy sklep Boltonu. Dlaczego? Przy personalizacji stroju za naprasowanie każdej litery trzeba było zapłacić. A jak łatwo zauważyć, „Stelios” jest znacznie krótsze niż „Giannakopulos”.
Sokratis dołączył do Arsenalu 2 lata temu i stał