W tym momencie mieli już stanowić o sile obecnego Manchesteru United. Przez chwilę byli na ustach wszystkich sympatyków Czerwonych Diabłów, aby za moment stać się tylko wspomnieniem, przy okazji rozmów pod tytułem „a pamiętasz tego?”. Przed wami zawodnicy, którzy przez ostatnie kilka lat mieli swoje pięć minut. Ale tylko pięć minut.
1. Ravel Morrison
Ach, gdyby oceniać piłkarzy tylko po wypowiedziach trenerów i kolegów, Ravel Morrison mógłby bez trudu zgarnąć Złotą Piłkę. Rio Ferdinand powiedział o nim kiedyś „najlepszy dzieciak, jakiego widziałem”. Sir Alex Ferguson opisał jego przypadek w swojej biografii jako najsmutniej zmarnowany talent. Futbol to jednak nie wszystko, w czym Morrison był dobry. Niestety oprócz kopania piłki, miał też talent do pakowania się w kłopoty. Wspomniany wcześniej Ferdinand oferował mu nawet wprowadzenie się do niego i rodziny, aby trzymać go z daleka od problemów. Nic nie pomagało, choć klub wspierał go nawet wtedy, gdy okazał się winny zarzutom zastraszania.
Jako siedemnastolatek zagrał w Pucharze Ligi całą minutę. Rok później wystąpił w tym pucharze jeszcze dwukrotnie (20 i 45 minut) i są to jego jedyne wspomnienia pierwszego zespołu Manchesteru United. W 2012 roku Ferguson uznał, że młodzian musi wynieść się z klubu, więc sprzedał go do West Hamu. W Londynie, z dala od szemranego towarzystwa, miał się odbudować. Nigdy nie zaistniał jednak jako jeden z Młotów, trzy lata po transferze opuszczając Wyspy. Wcześniej klub ze stolicy wysyłał go na wypożyczenia do Cardiff City, Birmingham City i Queens Park Rangers.
W żadnym z tych klubów nie spełnił oczekiwań, strzelając maksymalnie sześć goli w sezonie, aż niespodziewanie zainteresowanie 22-latkiem wykazało włoskie Lazio. Dlaczego? Nikt nie wie. W nieświadomości tkwili nawet Włosi, bo na boisku pojawił się tylko cztery razy. No i znowu skończyło się na wypożyczeniach – Morrison najpierw wrócił do QPR, gdzie z jego usług bardzo szybko zrezygnowano. Również pobyt w meksykańskim Atlasie nie potrwał długo, bo jedynie osiemnaście spotkań.
W ubiegłym roku Anglik znów dał o sobie znać dość zaskakującym transferem. Z Ameryki Środkowej przeniósł się bowiem do Skandynawii. A dokładniej do szwedzkiego Östersund. Mimo słodkich słów menedżera, po pół roku Ravel kolejny raz musiał szukać nowego domu. Tym razem wrócił do swojej ojczyzny, gdzie gra do dziś. Oficjalnie pozostaje zawodnikiem Sheffield United, ale nie martwcie się, jeśli nie kojarzycie go z tego sezonu Premier League. Do tej pory rozegrał u Chrisa Wildera 12 minut, ponieważ ostatnie miesiące spędził na wypożyczeniu w Middlesbrough. Na murawie pokazał się w tym czasie pięć razy. Ostatnią bramkę zdobył w sezonie 2018/19 jeszcze w barwach Östersund.
Chyba bez przesady można stwierdzić, że Morrison to piłkarski obieżyświat. W CV ma aż dziesięć klubów, ale dopiero co skończył 27 lat! Przy takiej konsekwencji, do emerytury zwiedzi jeszcze niejedno miasto.
2. Adnan Januzaj
Bez bicia przyznaję, że w całym zestawieniu to w tego chłopaka wierzyłem najbardziej. Może dlatego, że oglądałem go najczęściej i dzięki blisko 70 występom w barwach United, zdążył już przyzwyczaić do swojej obecności na boisku. Szczerze mówiąc byłem przekonany, że zrobi karierę na Old Trafford. Był jednym z niewielu pozytywów krótkiego panowania Davida Moyesa. Swój pierwszy występ w wyjściowej jedenastce skończył z dwoma golami w wygranym 2:1 meczu z Sunderlandem. Na początku swojej przygody z profesjonalną piłką wyglądał naprawdę świetnie – szukał pojedynków jeden na jeden (które często wygrywał), dominował dynamiką i szybkością, strzelał gole obiema nogami. No po prostu zawodnik kompletny. Niestety taki wygląd sytuacji nie utrzymał się zbyt długo.
Po świetnym początku sezonu i wejściu do zespołu, pewnego dnia pomocnik obudził się i coś mu przeskoczyło w głowie. Januzaj wyglądał na zagubionego, tracił piłkę, a po kilku nieudanych próbach wymuszenia faulu przypięto mu łatkę symulanta. W sezonie 2014/15 nosił na plecach „11”, numer Ryana Giggsa. Jeżeli miało być to okazanie wsparcia i wiary, nie podziałało. Jeżeli koszulka miała jakiekolwiek znaczenie, to raczej wywarła na 19-latku zbyt dużą presję – Belg nie strzelił żadnej bramki przez całą kampanię. Nie wrócił już do tego, co pokazywał na samym początku.
Po wypożyczeniach do Borussi Dortmund (bardzo szybko został ściągnięty z powrotem do Anglii) i Sunderlandu, zarząd postanowił przestać pokładać w nim jakiekolwiek nadzieje. Został więc sprzedany do Realu Sociedad, co dla wszystkich okazało się dobrą decyzją. Jego zespół znajduje się na czwartej pozycji tabeli La Liga, a sam 25-latek ma na koncie 6 goli i 4 asysty we wszystkich. Ogólnie w Hiszpanii rozegrał około dwudziestu spotkań więcej niż w United, a już z nawiązką podwoił zarówno swój dorobek bramkowy, jak i liczbę asyst.
3./4. Michael i Will Keane
Najlepszy dowód na to, że bliźniacy potrafią się znacząco różnić. Jeden to przymierzany do reprezentacji Anglii obrońca, drugi był ważnym napastnikiem rezerw, prowadzonych wtedy przez Solskjaer’a. Obaj byli notorycznie wysyłani do słabszych drużyn z Anglii na wypożyczenia, lecz nigdy nie przebili się na stałe do zespołu z Manchesteru.
Michael to jeden z niewielu „zmarnowanych” talentów Czerwonych Diabłów, który występuje dziś na wysokim poziomie. Wcześniej nie było tak kolorowo – mimo próśb kibiców spowodowanych posuchą w defensywie o wprowadzanie go do składu, nigdy nie odnalazł się na Old Trafford. Podczas swojej przygody w klubie zdążył zagrać dla Leicester City, Derby County, Blackburn Rovers i Burnley. Przy okazji każdego z tych przystanków występował w większości spotkań. Dobre noty nie dały mu jednak upragnionego miejsca w jedenastce United, a zadowolony z usług Anglika zarząd Burnley wreszcie postanowił go wykupić. Awans sportowy w Evertonie to dotychczas jego ostatnie miejsce pracy. W tym sezonie, z małymi wyjątkami, praw