Od objęcia sterów w Manchesterze United przez Ole Gunnara Solskjæra minął już ponad rok. Mimo to norweski szkoleniowiec do tej pory szuka dla Czerwonych Diabłów najlepszego ustawienia i tożsamości drużyny. Na podstawie ostatnich meczów możemy założyć, że najbliżej mu do grania systemem 3-5-2/3-4-3. Początkowo były napastnik ustawiał tak swoich podopiecznych tylko na te najcięższe spotkania, lecz w kilku ostatnich kolejkach pokazał, że może to być nowy styl nowego United.

Ulga w obronie, czyli czas na środek pola

Granie trójką obrońców w dużej mierze zawdzięcza on swoim transferom. Przybycie do klubu Harry’ego Maguire’aAarona Wan-Bissaki nastąpiło bowiem już za kadencji „mordercy z twarzą dziecka”. Te nazwiska może i były już wcześniej wymieniane w kontekście gry na Old Trafford, lecz w końcowym rozrachunku to właśnie Ole ich tu sprowadził. Pierwszy z nich stanowi filar obrony i choć z diabełkiem na piersi występuje od niedawna, już teraz pokazuje, że może w przyszłości zostać jednym z liderów. Obrońca zakupiony z Crystal Palace świetnie prezentuje się za to w roli wahadłowego. W ofensywie dobrze radzi sobie w grze jeden na jednego, a do tego jest bardzo szybki. Ponadto jego wślizgi kojarzy już każdy zawodnik ligi – przy blisko stu próbach, jego skuteczność odbioru oscyluje w okolicach siedemdziesięciu procent. O kunszcie gry Anglika boleśnie przekonał się ostatnio Raheem Sterling.

Zresztą wszystkie nowe nabytki Solskjæra z mniejszym lub większym powodzeniem sprawdzają się w Manchesterze. Daniel James miał fenomenalny początek sezonu, a w ostatnich derbach pokazał, że nadal stać go na wiele. O Bruno Fernandesie i jego wpływie na grę wypadałoby napisać osobny tekst. Nawet wyśmiewane pozyskanie Odiona Ighalo okazało się trafne – Nigeryjczyk strzelił już cztery gole i zaliczył asystę.

A na te najbardziej ekscytujące zakupy dopiero przyjdzie czas. Bez względu na to, czy zobaczymy jeszcze Premier League w tym sezonie, latem otworzy się okno transferowe. Gwarantuję wam, że po wpisaniu w Google frazy „Manchester United plotki transferowe”, znajdziecie całodniową lekturę. Są jednak zawodnicy, którzy pierwsi przychodzą na myśl, jeśli mówimy o ekipie z Sir Matt Busby Way. Chodzi oczywiście o Jamesa MaddisonaJacka Grealisha. Sympatycy Czerwonych Diabłów są w zasadzie pewni, że któryś z nich zasili szeregi ich ukochanego klubu. A nawet jeżeli tak się nie stanie, w kontekście United i tak najczęściej przewijają się nazwiska związane z środkiem pola.

Wreszcie ze spokojem sympatycy Czerwonych Diabłów mogą wyczekiwać ofensywnych transferów. Jeszcze niedawno nie mieli takiego komfortu. Przez ostatnie kilka lat przez klub przewinęły się wielkie gwiazdy, takie jak Alexis Sanchez, Zlatan Ibrahimović czy Angel di Maria. Żaden z nich nie zagrzał tu miejsca na dłużeh, tymczasem kolejni menedżerowie zdawali się zapominać, że przyzwoity wynik straconych bramek to w ogromnej mierze zasługa Davida de Gei.

Podczas wielkich zakupów i milionów wydanych na pomocników i napastników, do klubu trafiali Matteo Darmian (już przez kibiców zapomniany), Luke Shaw (wtedy niedoświadczony dziewiętnastolatek), Marcos Rojo (ekhem), Daley Blind (no, tutaj potencjał był, ale trenerzy źle go wykorzystywali). Jedynie Jose Mourinho spisał się dobrze kupując Victora LindelofaErica Bailly’ego. Zakup Wan-Bissaki i Maguire’a był więc kluczowy dla trwającej odbudowy.

Najsłabsze ogniwo

W obecnej grze defensywnej United bardzo ważna jest asekuracja. Nadal nierzadko któremuś trójki obrońców zdarza się bowiem błąd. W większości przypadków obok znajduje się ktoś, kto ten błąd naprawi. Tercet świetnie ze sobą współpracuje, a każdy z nich dobrze czuje się z futbolówką przy nodze. Właśnie dlatego w ostatnim czasie David de Gea tak często stara się rozpoczynać akcje krótkim podaniem, nie wykopem na połowę rywala. W każdej taktyce jest jednak jakiś słaby punkt. W przypadku Czerwonych Diabłów jest to Brandon Williams.

Jestem jedną z tych osób, która uwielbia kiedy w składzie znajdują się wychowankowie, a Manchester United często na nich stawia. Oprócz Williamsa, tym sezonie na boiska Premier League wybiegali Mason Greenwood, Marcus Rashford, Scott McTominay, Angel Gomes, Tahith Chong, Andreas Pereira, Jesse LingardJames Garner. Trzeba jednak patrzeć na jakość, a młodziutki lewy obrońca nie daje jej jeszcze odpowiednio dużo. Zawsze śmieszą dziwne tłumaczenia klubów odpowiadające na pytania „dlaczego go nie ściągnęliście?” lub „dlaczego go sprzedaliście?” w stylu zbyt dużej głowy czy niskiego wzrostu. Brandon Williams jednak ma spory problem z fizycznością. Ciężko się patrzy na jego grę w obronie, kiedy najlżejszy dotyk przeciwnika wiąże się z upadkiem na murawę. Zdezorientowany Anglik patrzy tylko wściekle na sędziego. Nie ma jednak co oczekiwać dźwięku gwizdka, kiedy rywal nie poczuł nawet kontaktu, reszta Czerwonych Diabłów nie ma zamiaru protestować.

Do tego jak na wahadłowego daje zaskakująco mało w ataku. Po zbliżeniach na jego twarz w trakcie meczów można odnieść wrażenie, że po nieudanym dryblingu złość przysłania mu wizję gry. W starciu z City, za które chwaliłem już Wan-Bissakę, nastolatek wyglądał jak typowy jeździec bez głowy. Wbiegał między dwóch, trzech, a czasem i czterech obrońców, następnie tracił piłkę, a kilka minut później, bez lepszego pomysłu robił dokładnie to samo. I nie chodzi tu tylko ostatni mecz, takie wrażenie można odnieść za każdym razem, kiedy coś pójdzie nie po jego myśli. Próbuje dryblować, kiedy techniki do tych pojedynków po prostu mu brakuje.

Dla tych, którzy lubią opierać się na statystykach też coś się znajdzie. W dwunastu spotkaniach Premier League, Anglik nie zablokował żadnego strzału. Przechwytów, wybić czy odbiorów po stracie ma mniej niż Marcos Alonso – inny wahadłowy, który rozegrał podobną liczbę spotkań. Zawodnik Chelsea jest lepszy również pod względem piłek zebranych z powietrza, średniej liczby podań i pojedynków jeden na jednego. Do tego dochodzi jeszcze strona ofensywna, gdzie Hiszpan nie daje Williamsowi żadnych szans. Defensor United ma na koncie jedną bramkę, co w porównaniu do czterech trafień i dwóch asyst byłego gracza Realu Madryt wygląda biednie. Dziewiętnastolatek w tej kampanii Premier League nie stworzył swoim kolegom żadnej dobrej okazji do strzelenia bramki. Nie może więc nawet wybronić się ich nieskutecznością.

Co dalej?

Ostatnie kilka zdań może sugerować, że jestem antyfanem młodego piłkarza i chciałbym jego sprzedaży. Oczywiście tak nie jest, lecz daleko mi do wystawiania do składu gościa, który nie jest na to gotowy. Nie przy tak ważnym następnym sezonie. Brandon ma jeszcze czas, żeby wskoczyć do pierwszej jedenastki, na razie niech obserwuje swojego rodaka. Bo to właśnie Luke’a Shawa chciałbym oglądać w roli wahadłowego w Manchesterze. Nie trzeba mu się nadmiernie przyglądać, żeby zauważyć jego ciąg do bramki przeciwników. Jego szybkość, siła i niezła technika pozwoliłyby mu z powodzeniem radzić sobie w tej roli.

Nie bez powodu wspominałem wcześniej o letnich transferach – w takim wypadku najprawdopodobniej znowu należałoby zainwestować w defensywę. Eric Bailly nie jest z metalu, co udowadnia jego szeroka karta kontuzji. W podobnej sytuacji jest Phil Jones. Chris Smalling może już nie wrócić z Rzymu. Zresztą zdążyliśmy się już przyzwyczaić, że wahania formy to u Shawa norma. Na Old Trafford potrzebny jest więc ktoś, kto ze spokojem stanie obok Lindelofa i Maguire’a. Nie wykluczałbym też drugiej opcji, czyli sprowadzenie wahadłowego i pozostawienie ostatniej trójki w obecnej odsłonie. A rozwiązaniem-marzeniem byłby transfer piłkarza, który poradzi sobie w obu tych sytuacjach – kogoś takiego jak Ben Chilwell.  Oba te rozwiązania prowadzą jednak do jednego. Brandon Williams ma się uczyć i ogrywać, a nie wchodzić od razu do pierwszego składu.