Czasem zdarzają się mecze, przy których przecieramy oczy ze zdziwienia na widok wyniku. W ostatni weekend widzieliśmy jeden z nich – wygrana Liverpoolu z Bournemouth aż 9:0 wyrównała rekord Premier League. W związku z tym przypominamy najwyższe zwycięstwa w jej historii.

Sobotni pogrom Bournemouth stanowił pokaz siły Liverpoolu. The Reds całkowicie zdeklasowali beniaminka z południowego wybrzeża. Przy odrobinę lepszej skuteczności mogliby nawet pokusić się o dwucyfrową zdobycz bramkową. Pomimo tego zwycięstwo 9:0 i tak pozwoliło im zapisać się w historii. Na liście najwyższych wygranych w historii naszej ukochanej ligi pojawił się nowy wpis.

8:1 – 2 mecze:

Nottingham Forest 1:8 Manchester United (Alan Rogers 6’ – Dwight Yorke 2’, 67’, Andy Cole 7’, 50’, Ole Gunnar Solskjær 80′, 88′, 90+1′, 90+3′), 6 lutego 1999

Przez ponad 20 lat była to najwyższa wyjazdowa wygrana w historii Premier League. W rocznicę katastrofy w Monachium piłkarze przewodzącego w tabeli Manchesteru United zrobili wszystko, aby godnie upamiętnić jej ofiary. Rozgromili szorujące po dnie Forest.

Chociaż gospodarze szybko odpowiedzieli na gola, który otworzył wynik spotkania, to zaledwie minutę później znowu przegrywali. Do przerwy na tablicy wyników widniał wynik 1:2, więc wszystko wydawało się otwarte. Podopieczni Sir Alexa Fergusona mieli jednak dopiero wrzucić wyższy bieg. W 71. minucie, przy prowadzeniu 4:1 na murawie pojawił się Ole Gunnar Solskjær. Norweg po niespełna dziesięciu minutach spędzonych na boisku strzelił swojego pierwszego gola, którym rozpoczął 11-minutowego hattricka. Na tym się jednak nie zatrzymał – w trzeciej minucie doliczonego czasu dorzucił czwartą bramkę, tym samym ustanawiając rekord liczby goli zdobytych przez rezerwowego w jednym meczu.




Middlesbrough 8:1 Manchester City (Stewart Downing 16′ (k.), 58′, Afonso Alves 37′, 60, 90′, Adam Johnson 70′, Fábio Rochemback 80′, Jérémie Aliadière 85′ – Elano 87′, cz. k. Richard Dunne 15’), 11 maja 2008

Chyba nikt nie spodziewał się takiego wyniku w ostatniej serii gier sezonu 2007/08. 14. w tabeli Boro gościło 9. Manchester City i urządziło sobie prawdziwą rzeź, wykorzystując fakt, że już po kwadransie gry goście musieli grać w osłabieniu. Z boiska wyrzucono wtedy za faul ratunkowy Richarda Dunne’a. Podobnie jak w poprzednim przypadku, do przerwy sytuacja nie wyglądała tragicznie, bo było jedynie 2:0. W ciągu ostatnich 30-kilku minut zobaczyliśmy jednak aż siedem goli.

Zaledwie jeden z nich był dziełem drużyny goniącej wynik. Ozdobą meczu był piękny rzut wolny Fábio Rochembacka z 30 metrów. Nawet przecudnej urody honorowe trafienie Elano nie miało prawa poprawić humorów kibicom i graczom Obywateli. Na pocieszenie pozostał im fakt, że zakwalifikowali się do Pucharu UEFA. Nie, nie dzięki miejscu w tabeli, ale ligowej klasyfikacji fair play.




8:0 – 5 meczów:

Newcastle United 8:0 Sheffield Wednesday (Aaron Hughes 11′, Alan Shearer 30′, 33′ (k.), 42′, 81′, 84′ (k.), Kieron Dyer 48′, Gary Speed 78′), 19 września 1999

Sir Bobby Robson z pewnością do końca swojego życia miło wspominał swój domowy debiut w roli trenera Srok. Przejął zespół po zwolnieniu Ruuda Gullita. Jego podopieczni nie wygrali od kwietnia, a na St James’ Park nie zdobyli trzech punktów od lutego. Obie serie zakończyli właśnie tego dnia. I to nie z przytupem, a z hukiem!

W pierwszych dziesięciu minutach to goście mieli przewagę i byli zdecydowanie lepsi. Andy Booth wpakował nawet futbolówkę do siatki, ale sędzia odgwizdał spalonego. Sowy posypały się po tym, jak Aaron Hughes otworzył wynik spotkania. Potem w 12 minut hattricka skompletował Alan Shearer. A w drugiej części gry… dorzucił do niego dwa gole, stając się drugim graczem w historii Premier League, który zdobył pięć goli w jednym meczu. Do tego możemy dodać jeszcze bramki Dyera i Speeda, no i mamy. Osiem do zera!

Chelsea 8:0 Wigan Athletic (Nicolas Anelka 6′, 56′, Frank Lampard 32′ (k.), Salomon Kalou 54′, Didier Drogba 63′, 68′ (k.), 80′, Ashley Cole 90′ – cz. k. Gary Caldwell 31’), 9 maja 2010

Ostatnia kolejka sezonu 2009/10 miała rozstrzygnąć losy mistrzostwa Anglii. Chelsea miała zaledwie punkt przewagi nad Manchesterem United, który gościł u siebie Stoke City. Na Stamford Bridge przyjechało z kolei Wigan. Jak można było się zatem spodziewać, obie drużyny celowały w zwycięstwo. Ekipa Carlo Ancelottiego postanowiła jednak przypieczętować tytuł z hukiem.

Szybkie otwarcie wyniku przez Nicolasa Anelkę pozwoliło na uspokojenie gry. Po 31 minutach z boiska wyleciał Gary Caldwell. Chwilę później z rzutu karnego trafił Frank Lampard. Wtedy w zasadzie wszyscy już wiedzieli, że The Blues nie stracą prowadzenia w tabeli. Na drugą połowę wyszli już pewni swego i… urządzili sobie mistrzowską fetę z fajerwerkami. Hattrick Didiera Drogby, wraz z trafieniami Kalou, Anelki i Ashleya Cole’a, sprawiły, że The Latics schodzili z murawy nie tylko pokonani, ale rozjechani przez walec z napisem „Mistrz Anglii sezonu 2009/10”.

A… Chelsea dwa tygodnie wcześniej rozgromiła Stoke 7:0. Cóż to była za drużyna!

Chelsea 8:0 Aston Villa (Fernando Torres 3′, David Luiz 29′, Branislav Ivanović 34′, Frank Lampard 59′, Ramires 75′, 90+1′, Oscar 79′ (k.), Hazard 83′), 23 grudnia 2012

Stamford Bridge było sceną kolejnego pogromu w przeddzień Wigilii 2012 roku. Podopieczni Rafy Beniteza zniszczyli wówczas święta piłkarzom Aston Villi, pokonując Brada Guzana aż ośmiokrotnie. On jednak, chociaż przepuścił piłkę tyleż razy, kilkukrotnie uratował drużynę od jeszcze większego blamażu.

Na liście strzelców po stronie wygranych widniało aż siedem nazwisk zawodników Chelsea, co stanowi rekord ligi. Kibice The Blues mogli jednak czuć lekki niedosyt. Zdobywców goli mogło być ośmiu, a wygrana mogła być jeszcze wyższa, gdyby Lucas Piazon wykorzystał rzut karny w 90. minucie. Wtedy Chelsea zapisałaby się w annałach historii. Najwyższa wygrana w historii Premier League mogła zostać wyrównana.

Southampton 8:0 Sunderland (Santiago Vergini 12′ (sam.), Graziano Pellè 18′, 69′, Jack Cork 37′, Liam Bridcutt 63′ (sam.), Dušan Tadić 78′, Victor Wanyama 79′, Sadio Mané 86′), 18 października 2014

Skrót tego meczu warto zobaczyć dla samego samobója Santiago Verginiego. Serio. Istnieje spora szansa, że czegoś takiego jeszcze nie widzieliście. Zresztą, to spotkanie było naprawdę nietypowe. A wszyscy kibice gości, którzy pomyśleli po wpadce swojego defensora, że już gorzej być nie może, z pewnością wypluli swoje słowa po ostatnim gwizdku. Czy ktokolwiek z was postawiłby, że Święci aż tak zgromią Czarne Koty? Na pewno nie ja. Do dziś pamiętam, jak nie mogłem uwierzyć w informacje z innych stadionów, które wyświetlane były podczas sobotniej transmisji o 16:00. No ale przecież nie mogły się mylić!

Jakby efektowny samobój Argentyńczyka nie wystarczył, to reszta listy strzelców również wygląda bardzo nietypowo. Gole strzelali Jack Cork i Victor Wanyama. Jakie były szanse, że trafią w tym samym spotkaniu? Z pewnością bliskie zeru, bo zdarza im się to bardzo rzadko. Mieliśmy siedmiu zdobywców goli dla Świętych (w tym dwóch samobójczych, chociaż niektóre źródła również ostatnią bramkę uznają za swojaka van Aanholta). To był pokaz tragedii ekipy z północy. Od „popisu” Verginiego, poprzez niesamowitego pecha Bridcutta, po tragiczną pomyłkę Vito Mannone przy golu na 6:0.




Manchester City 8:0 Watford (David Silva 1′, Sergio Agüero 7′ (k.), Riyad Mahrez 12′, Bernardo Silva 15′, 48′, 60, Nicolás Otamendi 18′, Kevin De Bruyne 85′), 21 września 2019

Gdy padł ten wynik, to chyba nikt nie spodziewał się, że nie będzie to najwyższa wygrana w Premier League w sezonie 2019/20. I o ile wielu z nas będzie wspominać starcie Obywateli z Szerszeniami jako ogromną ciekawostkę, to kibice drużyny z Vicarage Road bez dwóch zdań będą chcieli zapomnieć o tym, co się stało. Zwłaszcza o pierwszych osiemnastu minutach, po których było już 5:0!

Jedynym pozytywem dla gości było chyba to, że nie dostali dwucyfrówki. City mogło ich zlać zdecydowanie wyżej. Agüero dwa razy trafił w słupek, Mahrez pocelował w poprzeczkę, de Bruyne pomylił się w sytuacji sam na sam… Było bardzo blisko wyrównania najwyższej wygranej po reformie angielskiej ekstraklasy. To był manifest siły Manchesteru City. Drużyny, która musi dać z siebie wszystko w każdym meczu, aby odrobić straty do Liverpoolu.




9:1 – 1 mecz:

Tottenham Hotspur 9:1 Wigan Athletic (Peter Crouch 9′, Jermaine Defoe 51′, 54′, 58′, 69′, 87′, Aaron Lennon 64′, David Bentley 88′, Niko Kranjčar 90′ – Paul Scharner 57′), 22 listopada 2009

Zanim Wigan zebrało bęcki od Chelsea w ostatniej kolejce sezonu 2009/10, to zdołało przegrać różnicą ośmiu goli w 13. serii gier. I to również w Londynie, na White Hart Lane. The Latics są jedną z trzech drużyn w historii Premier League, które w jednym meczu straciły dziewięć goli. Z tym, że spotkanie z 22 listopada 2009 roku zaczęło się w sposób kompletnie niewyjątkowy. Po 45 minutach mieliśmy wynik 1:0. Worek z bramkami otworzył się w drugiej części meczu.

A w niej zobaczyliśmy aż dziewięć trafień (rekord, jeśli chodzi o liczbę goli w jednej części meczu Premier League), z tego aż osiem autorstwa gospodarzy! Co więcej, pięć z nich strzelił Jermaine Defoe. I to również rekord, jeśli chodzi o gole jednego zawodnika w jednej połowie. Jego siedmiominutowy hattrick złożony z trzech pierwszych bramek jest trzecim najszybszym w historii ligi. Uff… trochę rekordów tu padło. Ale najwyższa wygrana w Premier League? To jeszcze nie to.




9:0 – 4 mecze:

Manchester United 9:0 Ipswich Town (Roy Keane 15′, Andy Cole 19′, 37′, 53′, 65′, 87′, Mark Hughes 55′, 59′, Paul Ince 72′), 4 marca 1995

No i mamy to – doszliśmy do najwyższych zwycięstw w historii Premier League. Dziewięć, tak, dziewięć do zera! Przez ponad 24 lata nikt nie zdołał nawet wyrównać tego, co zrobiła drużyna Sir Alexa Fergusona z Ipswich. Tego typu mecze zdarzają się naprawdę rzadko, tym bardziej, że The Tractor Boys kończyli mecz w komplecie, nie było żadnych czerwonych kartek.

Różnica jakości od początku była oczywista, w końcu było to starcie drugiej z przedostatnią drużyną w tabeli. United nie wygrało meczu dziewięcioma bramkami od 103 lat, a Andy Cole został pierwszym graczem, który zdobył pięć goli w pojedynczym spotkaniu Premier League. Tego wyczynu również nikt nie pobił, chociaż czterokrotnie go powtórzono. Zrobił to między innymi Alan Shearer, we wspomnianym wcześniej starciu z Sheffield Wednesday.

Southampton 0:9 Leicester City (cz. k. Ryan Bertrand 12′ – Ben Chilwell 10′, Youri Tielemans 17′, Ayoze Perez 19′, 39′, 57′, Jamie Vardy 45′, 58′, 90+4′ (k.), James Maddison 85′), 25 października 2019

Tego nie spodziewał się chyba nikt, kto zasiadał w piątkowy wieczór na stadionie, przed telewizorem czy jakąkolwiek inną relacją. To, co stało się na St Mary’s, na zawsze zapisze się w historii Premier League. Lisy wyrównały rekord, jeśli chodzi o wysokość zwycięstwa w obecnej formie angielskiej ekstraklasy. To również najwyższa wygrana w delegacji nie tylko w Premier League – w całej, 131-letniej historii 1. ligi w Anglii.

Mecz został ustawiony bardzo szybko – z boiska przy stanie 0:1 za chamskie wejście w nogi Ayoze Pereza wyleciał Ryan Bertrand. Od tamtej pory trwała rzeź. Święci byli bezradni. Do przerwy przegrywali 0:5, a niedługo po niej hattricka skompletował wcześniej wspomniany Perez. Piękny gol Jamesa Maddisona dał prowadzenie 8:0. Przy takim wyniku Leicester zmierzało po najwyższą wygraną na wyjeździe. W doliczonym czasie gry Jan Bednarek sprokurował jednak rzut karny, który ostatecznie wykorzystał Jamie Vardy, stając się drugim zawodnikiem z trzema golami na koncie w tym starciu. Tym samym na St Mary’s padł wynik 9:0. Podopieczni Brendana Rodgersa sprawili Southampton najwyższą porażkę w ich historii. I to zaledwie dwa dni przed pierwszą rocznicą śmierci pana Vichaia Srivaddhanaprabhy.




Manchester United 9:0 Southampton (Aaron Wan-Bissaka 18′, Marcus Rashford 25′, Jan Bednarek 34′ (sam.), Edinson Cavani 39′, Anthony Martial 69′, 90′, Scott McTominay 71′, Bruno Fernandes 87′ (k.), Daniel James 90+3′ – cz. k. Alexandre Jankewitz 2′, Jan Bednarek 86′) , 2 lutego 2021

To niebywałe, ale Southampton w ciągu niespełna półtora roku doznało dwóch porażek 0:9. Za drugim razem ekipa z St Mary’s przyjechała na Old Trafford w mocno osłabionym składzie. No i, jak na złość, rozpoczęło się w najgorszy możliwy sposób – od brutalnego wejścia Alexandre’a Jankewitza w nogi Scotta McTominaya już w 2. minucie spotkania. Dla 19-latka był to ligowy debiut w podstawowym składzie. Na pewno nie będzie go miło wspominać, zresztą podobnie jak Jan Bednarek. Polak zaliczył niechlubnego hattricka: samobója, sprokurowanego karnego i czerwoną kartkę (za mocno wątpliwy faul w szesnastce na Anthonym Martialu).

Ekipa Ralpha Hasenhüttla do przerwy przegrywała 0:4 z zespołem Ole Gunnara Solskjæra, bohatera znajdującego się na 10. miejscu naszego zestawienia pogromu Nottingham Forest. Przed drugą czerwoną kartką miała sześć straconych goli. W dziewiątkę Święci stracili jeszcze trzy. Jedno trafienie, jeszcze przy stanie 4:0, odebrała im analiza VAR – dopatrzono się minimalnego spalonego Che Adamsa. Gole dla United strzeliło siedmiu graczy Czerwonych Diabłów – tym samym został wyrównany rekord Chelsea ze spotkania z Aston Villą. Jeśli jednak doliczymy swojaka Bednarka, to na liście będzie osiem nazwisk. Takiego wyniku jeszcze nigdy nie było!




A, no i jakby niechlubnych rekordów było mało… Polski defensor ustanowił najgorszy wynik zawodnika w pojedynczym spotkaniu Fantasy Premier League. -7 punktów. Boli od samego patrzenia.

Liverpool 9:0 Bournemouth (Luis Díaz 3′, 85′, Harvey Elliott 6′, Trent Alexander-Arnold 28′, Roberto Firmino 31′, 62′, Virgil van Dijk 45′, Chris Mepham 46′ (sam.), Fabio Carvalho 80′), 27 października 2022

Liverpool nie zdołał odnieść zwycięstwa w żadnym z trzech pierwszych ligowych meczów sezonu 2022/23. Gdy jednak wyczekiwana wygrana w Premier League wreszcie nadeszła, to oglądaliśmy prawdziwe fajerwerki. The Reds kompletnie zdeklasowali beniaminka z Bournemouth i przejechali się po nim niczym walec. Strzelaninę zaczęli bardzo szybko, a do przerwy mieli już na koncie pięć trafień. Dwucyfrówka była w zasięgu, gdyby popisali się trochę lepszą skutecznością. Co zaskakujące, najbardziej pod tym względem zawiódł Mohamed Salah. Choć trudno w to uwierzyć, przy tak wysokim wyniku Egipcjanin nie zaliczył bezpośredniego udziału przy żadnym z trafień.

Najbardziej błyszczał za to rozczarowujący na starcie rozgrywek Firmino. Brazylijczyk zdobył dwie bramki i zaliczył trzy asysty, a więc maczał palce w ponad połowie goli zespołu Jürgena Kloppa. Blisko hattricka był z kolei Díaz. Kolumbijczyk wpakował piłkę do siatki dwukrotnie, a przy samobóju Mephama zapewne zrobiłby to samo. Walijczyk uprzedził go jednak w ostatniej chwili, strzelając „swojaka”. Jeśli można tak wygrywać z nieskutecznym Salahem, to tylko pokazuje to, jaką moc mają The Reds. Wisienki nie miały najmniejszych szans.