Ole Gunnar Solskjaer. Dla mnie, jako sympatyka Manchesteru United, zawsze była to jedna z ikon klubu. Myślę, że każdy kibic chciałby, aby jego drużynę opisywano jako walczącą do końca, zostawiającą serce na murawie i nigdy się nie poddającą. Takie były Czerwone Diabły, a u Norwega te cechy były najbardziej widoczne. W życiu nie podejrzewałem jednak, że ten joker obejmie stery tak wielkiego projektu. Ba, szczerze mówiąc, martwiłem się nawet, że przez jego karierę trenerską sporo z nas zapomni, ile znaczył jako piłkarz.

Tak jak młodsi wielbiciele La Ligi zapamiętają Gary’ego Neville’a jako jednego z najgorszych szkoleniowców Valencii w historii. Albo tak jak inni, w przyszłości poszukując informacji na temat wielkiego Clarence’a Seedorfa znajdą ciekawostki o jego doświadczeniu z ławki – i tym, że zwolnił go AC Milan, a także siejąca postrach potęga Shenzhen Ruby. Z Deportivo La Coruna co prawda nikt go nie wyrzucił, ale zespół spadł z ligi, a Holender stwierdził, że Hiszpanie jakoś sobie poradzą, więc odszedł szukać przygód. Albo kiedy za kilka lat ciekawscy będą chcieli się przekonać, jak dobrym trenerem był Thierry Henry i odkryją, że jego pierwszy kontrakt został zerwany po dwudziestu meczach.

Trochę się zapędziłem, ale głównym tematem nadal jest OGS. Kiedy Manchester United ogłosił następcę Jose Mourinho, nie wiedziałem, jak zareagować. Z jednej strony dostałem klubową legendę, menedżera trafiającego do obecnych zawodników, kogoś, kto wie jak wygrywać. W pamięci nadal miałem jednak jego przygodę z Cardiff, gdzie w nieco ponad pół roku wykręcił genialny bilans 9-5-16.

Ponad dwa miesiące po zatrudnieniu 46-latka jestem więcej niż zadowolony. Mamy gościa, który dokładnie wie, jak działał nasz ostatni szkoleniowiec, o którym warto się rozpisywać. Tak jak sir Alex Ferguson, zdaje się on wiedzieć kiedy i kogo wpuścić na plac gry. Do tego tak jak za pięknych czasów Szkota, Czerwone Diabły strzelają sporo goli w końcówkach.

Już w swoim drugim meczu zmiana Solskjaera okazała się trafna. W wygranym starciu z Bournemouth (4:1) ostatnie dwadzieścia minut dostał Romelu Lukaku. Piłka po strzale Belga znalazła drogę do siatki po zaledwie dwóch minutach.

Kilka dni później, zaraz po sylwestrowej zabawie piłkarze United udali się na St. James’ Park, gdzie gościł ich oczywiście zespół Newcastle. Do 60. minuty na tablicy wyników widniało smutne 0:0. Pół godziny przed końcem spotkania na innej tablicy, tej od zmian, zaświeciły się numery „7” i „9”. Big Rom nie czekał na bramkę nawet minutę, wykorzystując błąd Dubravki przy strzale z rzutu wolnego. Piętnaście minut później drugi ze zmienników, Alexis Sanchez, zaliczył asystę.

Późniejszy wyjazd na Emirates Stadium miał być pierwszym prawdziwym testem Norwega w wymagającej roli. W zasadzie miał nim być pojedynek z Tottenhamem, ale Manchester United wygrał, więc wszyscy uznali, że to Arsenal jest cięższym przeciwnikiem. Tym razem Pogba i spółka znowu okazali się lepsi, a swoją cegiełkę w postaci bramki dołożył Anthony Martial, który murawę poczuł dopiero w 72. minucie.

Ostatni pojedynek z Southampton również wyeksponował nosa Ole do rezerwowych. Mecz, z którego piękne bramki starczyłyby na cały sezon Ekstraklasy. Albo i dwa. A w nim asystę zaliczył Diogo Dalot i nikogo chyba już nie zdziwi, że zrobił to ledwie minutę po zmianie rozgrzewkowego dresu na meczowy trykot. Przyznam, że kiedy zobaczyłem drugą zmianę lekko zrzedła mi mina. Nie jestem fanem Freda i byłem blisko wyłączenia meczu, nie rozumiejąc czemu akurat w tym momencie Norweg wpuszcza go na boisko. Inna sprawa, że obok Brazylijczyka siedziało dwóch obrońców, bramkarz oraz młodziutcy Tahith Chong i Angel Gomes. Dzielny mąż Wilmy Flintstone szybko jednak zamknął mi usta, bo już po siedmiu minutach wpisał się do meczowego protokołu asystą.

Co do końcówek spotkań – procent strzelonych bramek po 80. minucie w przypadku United kręci się w okolicach 20 procent. Co piąty gol padał więc w ostatnich minutach. Do tego raz takie trafienie dało trzy punkty, a w przypadku remisu z Burnley (2:2) zarówno gol kontaktowy, jak i ten oznaczający podział punktów miały miejsce zaraz przed ostatnim gwizdkiem. Oprócz zdemolowania Cardiff (5:1), reszta goli też nie była bez znaczenia – za każdym razem oznaczało to podwyższenie prowadzenia na dwubramkowe, co daje ogromny komfort podczas gry.

No i doszliśmy do miejsca, w którym drugi raz mam dylemat dotyczący Solskjaera. Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, że na OGS czeka wielka przyszłość na Old Trafford. No bo niby wyniki są genialne (będę udawał, że Liga Mistrzów nie istnieje), a zawodnicy zadowoleni, ale przecież nie może być żadnego ale. Ile w tym wszystkim jest pracy przy taktyce, rozpracowania rywali, ćwiczenia przeróżnych wariantów i rozmów? Nikt z zewnątrz tego nie wie, jednak można odnieść wrażenie, że Czerwonym Diabłom kopa dało bardziej zwolnienie toksycznego Jose Mourinho i zatrudnienie zaufanego, sympatycznego gościa, niżeli sam wkład Norwega. Oni po suszy odbytej z Portugalczykiem mogą być po prostu spragnieni gry.

Teraz zarząd może mieć zagwozdkę, bo zwolnienie obecnego menedżera na pewno rozwścieczy kibiców, którzy w większości ponownie zakochali się w „mordercy z twarzą dziecka”. Poza tym, jego następca wcale nie musi się sprawdzić i to jest największe ryzyko. Wtedy atmosfera na trybunach dopiero by się popsuła. Ale przecież takie było początkowe założenie – dać Ole dokończyć sezon, a kiedy punkty trzeba będzie zbierać od nowa, miejsce dostanie ktoś „poważniejszy”. Jeśli jednak nie zobaczymy zmian personalnych na ławce trenerskiej, oby się nie okazało, że baterie się wyczerpały i zespół nie pociągnie dalej na euforii. Problemu na pewno nie miałby sam Solskjaer – po tym co pokazał w ostatnim czasie, po rozstaniu z United jego telefon nie będzie przestawał dzwonić.