Wiedzieliście, że okienko transferowe w Anglii już się zamknęło? Jeśli nie, to należycie pewnie do jednej z dwóch grup – nie interesujecie się piłką nożną (więc dlaczego tu jesteście?) lub sympatyzujecie z Tottenhamem. Na swój sposób współczuję zagorzałym kibicom Spurs. Codzienne plotki i mniejsze czy większe oficjalne ogłoszenia transferów, męczyły mnie przez całe wakacje, a nie wyobrażam sobie dołożyć do tego świadomość, że napływają one zewsząd, tylko nie ze strony mojego klubu. 

Racja, Tottenham od dawna skupia się na budowaniu siły obecnej kadry, a niekoniecznie na sprowadzaniu coraz to nowszych gwiazd. Na pierwszy rzut oka nic w tym dziwnego, mają młodą i solidną paczkę, w dodatku składającą się w dużej mierze z Anglików. W składzie jest przecież jeden z najlepszych snajperów w lidze, który co roku walczy o koronę króla strzelców. W pomocy biega świetnie grający bez piłki (tak, z futbolówką przy nodze też) młodzian i Duńczyk, którego wizja i kreatywność stoi na najwyższym światowym poziomie. Równo grająca obrona, która potrafi też pomóc w ofensywie, a za nimi bramkarz znajdujący się w ligowym topie. Brzmi świetnie, ale w każdym sezonie czegoś jednak brakuje.

Prawdą jest, że w ostatnich latach Koguty wychodzą z cienia innych londyńskich zespołów, ale nie bez powodu w mediach społecznościowych nadal popularny jest żart o gablocie na trofea Tottenhamu. W takich momentach największe kluby sprowadzają zazwyczaj kogoś, kto jest tym brakującym elementem w układance. Tymczasem ostatnim transferem Pochettino pozostaje Lucas Moura, który mimo że zawodnikiem jest świetnym, najprawdopodobniej nie da drużynie mistrzostwa kraju czy sukcesu w europejskich pucharach. Tego lata do klubu nie przyszedł nikt, a nie obyło się też bez spekulacji na temat odejścia największych gwiazd, a nawet trenera.

Żeby wprowadzić trochę pesymizmu, przypomnę że Heung-Min Son wyleciał do Indonezji, aby walczyć o złoto na Igrzyskach Azjatyckich. Impreza kończy się dopiero drugiego września i jeśli wszystko pójdzie po myśli Koreańczyka, ważnego dla klubu zawodnika ominą trzy mecze ligowe. Jeżeli coś jednak pójdzie nie tak, a jego reprezentacja nie odniesie sukcesu, no cóż… trzy spotkania Premier League to chyba nie tak dużo.

Powód nieobecności na rynku jest jednak bardzo prosty. To nie tak, że trener nie potrzebuje wzmocnień. To nie tak, że nikt do Tottenhamu nie chce dołączyć. Oczywiście chodzi tylko i wyłącznie o pieniądze. Londyński klub do najbiedniejszych nie należy, ale ogromne sumy z klubowej kasy odciąga budowa nowego stadionu, która niefortunnie przeciąga się jeszcze w czasie. Tottenham Hotspur Stadium (tak, wiem, kreatywna nazwa) powinien być już oddany do użytku, otwarcie zostało jednak przełożone.

Na nowym obiekcie piłkarze mieli zagrać już 15 września przy okazji starcia z Liverpoolem. Jak poinformowano nas jednak na początku tygodnia – nie ma takiej opcji. W prasie czytamy narzekania na zbyt małą liczbę pracowników, a Daniel Levy robi wszystko, żeby budowę przyspieszyć. Zatrudniani są nowi kontrahenci, a elektrykom proponuje się stawkę w wysokości 250 funtów dziennie. Do tej pory nie wiemy, czy Harry Kane i spółka zagrają na nowym stadionie w tym roku, bo możliwe że jego otwarcie przesunie się na styczeń. Przez ten czas domowe mecze będą prawdopodobnie rozgrywane na Wembley, tak jak wyglądało to dotychczas.

Mimo tym przeciwnościom losu w inauguracyjnej kolejce udało się pokonać Newcastle, choć na styl mógłbym trochę ponarzekać. Nie zrobię tego, bo nie to jest największym problemem Kogutów. Choćby pierwsze spotkanie przyniosło im dziesięć bramek, to i tak z tyłu głowy włącza się powoli czerwona lampka. Mauricio Pochettino ma świetny skład, ale kadra bez wzmocnień w końcu złapie zadyszkę. Wystarczy kontuzja jednego lub dwóch kluczowych zawodników, a może okazać się, że trener nie ma kim grać. Nie każdy jest Luką Modriciem, żeby rozegrać niezliczoną ilość spotkań na przestrzeni całego roku. Ba, nawet dwóch lat, bo przecież już w ubiegłym sezonie widać było po piłkarzach zmęczenie. Teraz doszedł jeszcze Mundial, na którym grała większość składu Tottenhamu. Ratowanie się Delle Allim na szpicy kolejny raz może już nie wyjść.

A może się jeszcze pogorszyć. Na niedawnej konferencji Pochettino wspomniał, że brak transferów nie uchroni klubu przed sprzedażą kilku zawodników. Możliwe więc, że kadra do końca sierpnia się uszczupli. Nie chcę wierzyć, że drużynę opuści któryś z kluczowych zawodników, ale zmiennicy w sytuacji Spurs też są na wagę złota.

Jest jednak coś, a raczej ktoś, kto sytuację może uratować. Argentyńczyk na ławce trenerskiej, który ma zaufanie zarządu, świetnie współpracuje z zawodnikami i przede wszystkim jest dobry w swoim fachu. Są tacy, którzy wytkną mu brak zdobytych trofeów, ale na tę chwilę to sprawa drugorzędna. Ważne jest, że Pochettino ma swój plan, a Daniel Levy w ten plan wierzy. Szkoleniowiec już teraz, w sierpniu, wspomina o najtrudniejszym sezonie w swojej karierze. Jest świadomy, że klubu nie było stać na transfery i czeka go ciężka kampania, ale ani myśli o ucieczce. I to właśnie przemawia za nim.

Rzekome oferty napływające z Chelsea i Realu Madryt były skrupulatnie odrzucane, co pokazuje tylko, że menedżer jest na odpowiednim miejscu. Podwyżka tygodniówki i większe możliwości transferowe na pewno go kusiły, ale on ma do zrealizowania misję. Argentyńczyk wydaje się człowiekiem, który nie odpuści, dopóki nie osiągnie postawionych sobie celów. A wygląda na to, że jest w okolicy półmetka. O Tottenhamie mówi się już w kontekście top4, ale żaden śmiałek nie wspomina jednak o mistrzostwie. Mimo dobrych występów w ubiegłorocznej edycji Ligi Mistrzów brakuje też odważnych głosów o sukcesie na tej arenie. Tottenham pewnie sobie poradzi, ale rozpoczęty dopiero sezon zanosi się na kolejny, który zostanie nazwany „przejściowym”. A szkoda, bo przez budowę stadionu marnuje się ogromny potencjał.