Każdy, kto swojego zainteresowania futbolem nie ogranicza do pojedynczych meczy reprezentacji wie, jaką zmorą dla piłkarzy są kontuzje. Przez urazy mogą stracić miejsce w składzie, czasami nawet w klubie. Te poważniejsze kontuzje nierzadko prowadzą do przedwczesnego zakończenia kariery. Poza medialnym światem istnieje jednak piłkarz, któremu urazy przez całą przygodę z profesjonalną piłką rzucały kłody pod nogi. Jednak Giuseppe Rossi nadal się nie poddaje.

Dla mniej wtajemniczonych, którzy Włocha nie kojarzą z angielskimi boiskami przypomnijmy, że swoją przygodę na Wyspach zaczął w 2004 roku. Z młodzieżówki Parmy trafił wtedy do Manchesteru United i wszystko wskazywało na to, że przed siedemnastolatkiem otwierają się drzwi do wielkiego świata. Na dowód tego, jakie nadzieje pokładano w nim na Old Trafford niech stanowi fakt, że Nemanja Vidić oddał mu swój medal za zwycięstwo w Pucharze Ligi w 2006 roku. Takie gesty zawsze trafiają do serca młodych zawodników i dają im świadomość, że tutaj jest ich miejsce.

Właśnie w trykocie Czerwonych Diabłów Rossi poznał klubowych magików – Paula Scholesa i Ryana Giggsa. Do dzisiaj urodzony w Stanach Zjednoczonych piłkarz twierdzi, że to najlepsi zawodnicy z jakimi miał do czynienia w całej swojej sportowej przygodzie. Jeszcze nieletni wtedy piłkarz, jak większość z nas, nie miał wtedy w głowie tego, co może być skutkiem poważnej kontuzji. Był młody, dobry i myślał raczej o tym, żeby zasuwać na boisku, a potem spotkać się ze znajomymi.

Teraz sam przyznaje, że był to jego wielki błąd. W Manchesterze często obserwował, jak Scholes i Giggs trenują jogę, lecz wtedy tego nie rozumiał. W rozmowie z dziennikarzem BBC Włoch wyznaje, że pierwszy raz w życiu widział takie ćwiczenia i nie zdawał sobie sprawy, po co bardziej doświadczeni koledzy je wykonują. Mieli przecież zapewnione szkolenie przygotowane przez trenerów. Ale teraz już wie, że te małe rzeczy mają ogromne znaczenie. Wielokrotny reprezentant swojego kraju codziennie uprawia obecnie jogę, lecz po tylu urazach nie daje mu już to tyle, ile powinno.

Rossiemu nie udało się przebić do pierwszego składu sir Alexa Fergusona i po dwóch wypożyczeniach został sprzedany do Villarealu. Co prawda Szkot nie chciał pozbywać się młodego piłkarza, lecz ten był głodny gry w pierwszym składzie, więc ostatecznie wyjechał do Hiszpanii. Właśnie tam zaczął się jego osobisty koszmar. Uraz więzadła krzyżowego po przyjeździe do nowego pracodawcy wyłączył go z gry na pół roku. Z powrotu na boisko nie mógł cieszyć się długo, gdyż kontuzja się odnowiła. Tym razem pożegnał się z występami na dziesięć miesięcy.

Dalej też nie było kolorowo, w końcu obecny uraz 31-latka to już jego piąta poważna kontuzja. Trzy razy miało to związek z więzadłami krzyżowymi. W swojej czternastoletniej karierze z powodu problemów ze zdrowiem pauzował łącznie prawie trzy i pół roku. Sam zawodnik, jak sam mówi, już się w tym wszystkim pogubił. Przy rozmowie o swoich problemach opowiada żartobliwie:

Straciłem już rachubę. To chyba moja czwarta kontuzja. A może piąta?

Każda z kontuzji oddalała go od postawienia tego najważniejszego kroku, który pozwoliłby mu wzbić się na wyżyny. Ominięcie Mistrzostw Świata, Mistrzostw Europy, potencjalnych transferów po dobrych występach. Z tego wszystkiego okradły go rehabilitacje i leczenia. Za każdym razem, gdy Rossiemu udawało się zaliczyć kilka udanych występów z rzędu i wszystko wskazywało no to, że wszystko się ułoży, problemy powracały. Wielu już dawno zdecydowałoby się na zakończenie toksycznego związku z piłką nożną, ale na pewno nie on. Były piłkarz między innymi Fiorentiny mówi przecież, że kocha ten sport za bardzo, by odejść. Uważa, że poświęcił już za dużo, aby teraz zrezygnować i nic nie jest w stanie rozłączyć go z boiskiem. Futbol traktuje jak dziecko, jak swoją największą miłość.

Obecnie Rossi pozostaje wolnym agentem, gdyż jego kontrakt z Genoą wygasł razem z końcem ubiegłego sezonu. Klub z oczywistego powodu nie zdecydował się na przedłużenie umowy. Na razie chętnych na napastnika brak, zapewne ze względu dużego ryzyka powrotu problemów zdrowotnych. Włoch nie zamierza się jednak poddawać. Z jego ust nadal padają motywacyjne sentencje mówiące o tym, że marzenia nigdy się nie kończą i zawsze trzeba za nimi podążać. A jego marzeniem jest ciągła gra i powrót na boisko. Bez klubu pozostaje przecież dopiero od końca maja, a zanim podpisał kontrakt z ostatnim zespołem, czekał na ofertę aż pięć miesięcy.

Obecnie wszystkie oczy fanów piłki nożnej skierowane są na piękny powrót do gry Santiego Cazorli oraz osobistą porażkę Alexa Oxlade-Chamberlaina, którego prawdopodobnie ominie cały sezon. Determinacja i kręta droga Giuseppe Rossiego nie pozwala mi jednak nie skupić się na jego dalszych poczynaniach jeszcze bardziej. Sprawia on wrażenie człowieka, który w ogóle nie zwraca uwagi na przeciwności losu. Kiedy tylko jest w stanie, robi wszystko aby pokazać swoje największe atuty. Teraz jego głównym celem jest znalezienie nowego klubu i powiększenie liczby występów w reprezentacji (do tej pory 30 meczów jako senior). Trzymam kciuki, Pepito!