Po dziewięciu kolejkach ubiegłego sezonu Wolves prawie szorowali po dnie ligowej tabeli. Na swoim koncie zgromadzili jedynie dwa oczka, remisując z Nottingham Forest oraz Brighton i przegrywając aż siedem razy. Wyprzedzali jedynie katastrofalne Southampton. Na pierwsze czyste konto przyszło im czekać do listopada, gdy udało im się ograć samych Świętych 2:0. Od tej wiktorii minął niemalże rok, natomiast na Molineux historia się powtarza. Powoli kończymy październik, a zespół wciąż nie wygrał ani jednego meczu w Premier League i nie zagrał „na zero” z tyłu. A gdyby tego było mało, to w dodatku latem klub sprzedał najlepszych graczy w talii Vítora Pereiry.

Wolves i ich wątpliwa strategia transferowa

Tydzień temu, gdy wydawało się, że Wolves w końcu mają idealną szansę na odkucie się i zgarnięcie tak wypatrywanych przez kibiców i zarząd trzech oczek, piłkarze 57-letniego menedżera znowu schodzili z boiska na tarczy. Dziennikarze The Athletic wyłapali w przerwie meczu na Stadium of Light prezesa klubu, Jeffa Shi. Ten schodząc do loży dyrektorskiej, starannie przecierał swoje okulary, tak jakby nie dowierzając w to, co właśnie zobaczył. Niestety, w głównej mierze ten bałagan stworzył on sam, choć w jego mniemaniu ekipa z Molineux miała całkiem udane okienko transferowe.

Myślę, że to dobre okno transferowe. Naszym pierwszorzędnym celem była pomoc trenerowi. Staraliśmy się zbudować skład w oparciu o poglądy Vitora, jego filozofię i sposób, w jaki starał się dostosować do ligi. Oczywiście nie jesteśmy w 100% pewni, że udało nam się pozyskać wszystkich zawodników, których chcieliśmy. Aczkolwiek, myślę, że w 90% wykonaliśmy zakładany plan” – mówił Shi w specjalnym wywiadzie dla klubowych mediów kilka dni po Deadline Day.

Trudno się tutaj z prezesem nie zgodzić. W końcu sprzedaż Matheusa Cunhi, Rayana Aït-Nouriego, Goncalo Guedesa, Pablo Sarabii czy Nélsona Semedo– kluczowych graczy przy wyborze pierwszej jedenastki – i sprowadzenie piłkarzy młodszych, ale nie tej samej klasy jak Fer López, David Møller Wolfe czy Jackson Tchatchoua to strzał w samą dziesiątkę. Za Lopeza klub zapłacił ponad 20 milionów funtów, mimo że ten rozegrał w swojej karierze ledwie 600 minut w La Liga. Zeszłego weekendu ten efekt kilkuletniej, wątpliwej i niejednokrotnie konsultowanej z Jorge Mendesem polityki rekrutacyjnej dał o sobie znać w dobitny sposób.

Spośród sześciu letnich nabytków tylko dwóch graczy (Ladislav Krejcí oraz Jhon Arias) wybiegło od pierwszej minuty. Na ławce rezerwowych Pereira miał do dyspozycji bramkarza, trzech środkowych obrońców oraz również trzech bocznych defensorów. Dwóch pozostałych piłkarzy, których można podpiąć pod kategorię „na tyle ofensywni, ż mogą coś zdziałać w końcówce” (wspomniany wyżej López oraz Tolu Arokodare) mieli łącznie mniej niż 280 minut na koncie w Premier League. Obaj pojawili się na murawie dopiero w ostatnim kwadransie, co pokazuje, jakie zaufanie ma do nich portugalski menedżer. Z drugiej strony, jeśli dział rekrutacji faktycznie konsultował te ruchy ze szkoleniowcem, to nie wystawia mu to najlepszej noty.

Beniaminkowie z kompletem oczek

O ile w zeszłym roku Gary O’Neil, którego Pereira zastąpił w grudniu na stanowisku, miał naprawdę ciężki terminarz, o tyle były opiekun Al-Shabab czy Olympiakosu w tej kwestii nie mógł za bardzo narzekać. W pierwszych trzech miesiącach ominął Arsenal, Liverpool czy Chelsea, grając ze ścisłego topu jedynie z Manchesterem City (0:4 na inaugurację). Ok, musiał przyjąć porażkę z Bournemouth (0:1) czy Newcastle (0:1). Tyle że w pozostałych meczach mierzył się z ekipami, z którymi Wolverhampton Wanderers musi inkasować jakieś oczka. Tymczasem Wolves przegrali z Evertonem (2:3), Leeds (1:3), Sunderlandem (2:0) oraz Burnley (2:3).

Na beniaminkach, którzy nie są tak żałośni, jak Southampton, Leicester oraz Ipswich w zeszłym roku, zdobywasz okrągłe zero oczek. Przeciwko The Clarets kolejny raz wyszło, jak fatalnie Pereira zarządza meczami i jak jego zespół daje się złapać w końcówkach spotkań. Rozstrzygający gol Lyle’a Fostera w ostatniej minucie doliczonego czasu wpisuje się w tę tezę, a przecież wcześniej tuż przed gwizdkiem sędziego tracili bramkę ze Spurs (João Palhinha na 1:1 w 94’), a także Brighton (Jan Paul van Hecke na 1:1 w 86’).

Akcję Bunrley można było przerwać przynajmniej dwa razy, zanim Hannibal wymierzył podanie za plecy środkowych obrońców. W północnym Londynie kompletnie dali się zepchnąć do defensywy, broniąc wyniku, ale tu jeszcze można zrozumieć. Natomiast remis z Mewami już nie za bardzo, ponieważ w końcówce prowokowali kolejne sytuacje pod własną bramką, co skończyło się błędem w kryciu Wolffa i golem po stałym fragmencie van Hecke.

Spójrzcie na poniższy wykres dotyczący „momentum” w meczu (liczone jako szansa każdej drużyny na zdobycie gola na podstawie kombinacji procentu posiadania piłki i wykreowanych oczekiwanych bramek w trzyminutowych odstępach). Wolves obudzili się dopiero po straconej bramce. Po godzinie grę prowadziła tylko ekipa Fabiana Hürzelera.

Wykres „momentum” w trzyminutowych przedziałach czasowych w trakcie starcia Wolves i Brighton z początku października. Widać, że po 60. minucie ekipa Pereiry wręcz usnęła i nie stwarzała żadnych dogodnych sytuacji. Żródło: The Athletic.

Zmień formację, nawet jak nie masz do niej zawodników

57-latek po pięciu kolejnych ligowych porażkach przeszedł z formacji 3-4-2-1 (lub 3-4-3), której trzymał się od początku pobytu na Molineux, na 4-3-3 (jedno spotkanie rozpoczęli w 4-2-3-1) tuż przed starciem z piłkarzami Thomasa Franka. Ta zmiana dała pierwsze punkty w sezonie i początkowo nieco poprawiła sytuację w defensywie. Jednak ofensywa wciąż pozostała statyczna, a taktyczny chaos wyszedł przeciwko Czarnym Kotom, czego dowodem była pierwsza bramka Nordiego Mukiele. „Zmieniliśmy nasz system. W tej chwili mamy wielu zawodników – odpowiednich do gry w formacji 3-4-3, ale brakuje nam skrzydłowych. Teraz staramy się znaleźć rozwiązania w składzie, aby mieć więcej graczy na flankach”.

Podsumowując, dwa miesiące po zamknięciu okienka, w którym starano się pozyskać graczy (o ich jakości można dyskutować) pod taktykę opartą na grze trójką z tyłu, następuje zwrot o 180 stopni. Pereira przestawia zespół na 4-3-3, nie mając do dyspozycji odpowiedniej kadry. Dodając do tego kontuzjowanego Hwang Hee-chana i niedostępnego na razie Jeana-Ricnera Bellegarde’a, można się zastanawiać, o co właściwie chodzi Portugalczykowi.

Jeśli spojrzy się w statystyki, również nie jest kolorowo. Wolves na ten moment zanotowali zaledwie siedem trafień przy xG wynoszącym 9,23. Tylko Nottingham Forest ma gorszą konwersję strzałów na strzelone bramki (5%) niż ekipa z hrabstwa Birmingham (7,22%). Podopieczni Pereiry szczycą się również drugim najniższym średnim xG w przeliczeniu na jeden strzał w Premier League (0,1 xG), co idealnie obrazuje, jakiej jakości szanse sobie kreują. Nawet pod względem zagrożenia ze stałych fragmentów plasują się w na dnie ligi. Ledwie 24 strzały i tylko 1,86 oczekiwanych bramek (rezultat wyższy jedynie od Aston Villi).

Defensywa w dziewięciu meczach straciła 19 bramek, co daje ponad dwie na mecz. Choć liczba oczekiwanych bramek przeciwników jest zdecydowanie niższa (11,6 xG), co może świadczyć o pewnych pechu, to trzeba pamiętać, że Wolves popełnili już trzy błędy bezpośrednio prowadzące do gola. Również aż 17,76% strzałów rywali wpada do ich siatki, co jest najwyższym współczynnikiem w stawce. José Sá, który stał pomiędzy słupkami w pierwszych czterech kolejkach, miał nad wyraz wysoki współczynnik obronionych strzałów (31,3%).

Cztery porażki i… nowy kontrakt

Vítor rozpoczął aktualny sezon ze sporym kredytem zaufania po tym, jak wyciągnął z dna zespół i spokojnie dojechał z nim do końca rozgrywek. Po drodze Wolves nawet potrafili popisać się historyczną serią, w której czasie odnieśli aż sześć kolejnych wiktorii na przestrzeni marca i kwietnia. Trzeba jednak oddać, że ofensywę nosił na barkach fenomenalny Matheus Cunha. Brazylijczyk momentami dokonywał cudów, kończąc kampanię z 15 bramkami i sześcioma ostatnimi podaniami. Sumiennie wspierał go Jørgen Strand Larsen, który dołożył 14 goli i cztery asysty.

Dziś jednak Cunha jest twarzą nowej linii ataku na Old Trafford, a Norweg, mimo że pozostał w klubie mimo zainteresowania ze strony Newcastle United, nie umie znaleźć odpowiedniej dyspozycji po niedawnym urazie. Wykorzystany karny z Burnley był jego pierwszym trafieniem w tym sezonie Premier League. Wolves potrzebują jego bramek jak tlenu, by odwrócić sytuację, bowiem, licząc od końca ubiegłego sezonu, nie zdołali wygrać w kolejnych 13 spotkaniach. Co prawda, triumfowali z West Hamem (3:2) oraz Evertonem (2:0) w ramach Carabao Cup, ale to nie krajowe puchary powinny stanowić tutaj priorytet.

Fakt, że 57-latek otrzymał w połowie września nową, trzyletnią umowę jest dosyć abstrakcyjny. Przegrywasz cztery pierwsze spotkania i w ramach podniesienia na duchu otrzymujesz pod nos lepszy kontrakt. Niemalże przesądzone jest, że Pereira do czerwca 2028 roku wyleci ze swojego stanowiska. Przy dłużej serii bez zwycięstwa i marszu w górę tabeli nawet w tym roku (choć jak podaje BBC Sport na razie nie jest zagrożony natychmiastowym zwolnieniem). A zaległe pieniądze klub będzie musiał mu wypłacić. Po odejściu Nuno Espirito Santo nikt na Molineux nie pracował dłużej niż 18 miesięcy. Ani Bruno Lage, ani Julen Lopetegui, ani Gary O’Neil.

Tylko raz Wolves mieli tyle samo punktów na tym etapie sezonu (dwa) i dłużej czekali na premierowy triumf (do 11. serii gier) – dokładnie rok temu. Jest więc cień nadziei, że sytuacja wyglądała jeszcze gorzej, gdy Portugalczyk przybył na Molineux, a mimo to udało się spokojnie utrzymać w gronie elity. Jednak jak wspomniałem wyżej, O’Neil miał trudniejszy terminarz – mierzył się z Arsenalem, Chelsea, świetnym Forest, Liverpoolem i Manchesterem City w pierwszych dziewięciu kolejkach.

W składzie miał do dyspozycji Cunhę, Aït-Nouriego czy Sarabię, którzy potrafili dać tę szczyptę magii. Hiszpan wszedł na Old Trafford i po minucie pokonał golkipera gospodarzy pięknym strzałem w samo okienko z rzutu wolnego. W dodatku beniaminkowie punktowali najgorzej w historii, zdobywając łącznie 66 punków. Teraz Leeds i Burnley mają już trzy wiktorie, a Sunderland jest na ten moment w pierwszej czwórce.

Patrząc przez różowe okulary

Szkoleniowiec określił ostatnią potyczkę jako tę „obowiązkową do wygrania”. Tyle że popularni The Clarets po dwóch kwadransach prowadzili już 2:0 za sprawą duetu Quilindschy Hartman – Zian Flemming. Defensywa, próbując zatrzymać Flemminga przy drugim trafieniu, wyglądała tak, jakby już im się zupełnie nic nie chciało. Choć w końcówce pierwszej połowy udało się nawet wyrównać, to cios ze strony Fostera zniweczył cały wysiłek.

Nie mam żadnych wątpliwości (że się odbudujemy). Jeśli będę miał ze sobą zawodników, nie mam wątpliwości, że podniesiemy nasz poziom, taktyczny i mentalny. Nie wierzę, że można być mistrzem w październiku, a spadnięcie w październiku jest niemożliwe. Ale wiemy, że każdy mecz to kolejna szansa. (Gracze) Chcą coś zmienić, chcą walczyć, chcą rywalizować, robią wszystko, aby rozwijać się jako zespół” – w taki dosyć optymistyczny sposób Pereira wypowiedział się na konferencji prasowej przed potyczką z beniaminkiem z Turf Moor.

Natomiast występ jego piłkarzy to raczej gorzka łyżka dziegciu do sytuacji w klubie. Jeśli ktoś spoglądał na mecz Wolves z Burnley, to mógł widzieć pełno pustych siedzeń na arenie gospodarzy. To efekt nie tylko fatalnych wyników, ale także znaczącego podniesienia cen biletów, jakiego dokonano przed startem sezonu. Po meczu piłkarze niczym w naszej rodzimej Ekstraklasie zostali wezwani pod płot na rozmowę motywacyjną. Tylko czy faktycznie są tam gracze, którzy na tle równych sobie (lub często lepszych od siebie) rywali są w stanie skutecznie zawalczyć o ligowy byt.

Kto ma ciągnąć ofensywę, gdy bez formy jest Larsen, a poza boiskiem pozostaje Hwang? Kto obok João Gomes jest w stanie zapewnić spokój w środkowej części boiska? Jak ustawić defensywę, gdy sprowadzasz podstawowego stopera Granady w postaci Krejčíego, a ten lepiej gra pod bramką przeciwników niż swoją? José Sá puszczał więcej strzałów, niż bronił, wprowadzasz w jego miejsce Sama Johnsotne’a, a ten w meczu z beniaminkiem puszcza gola pomiędzy nogami. Pereira ma na ten moment milion problemów, podobnie jak Nuno Espirito Santo na London Stadium.

Tyle że o ile w przypadku Nuno łatwiej jest w stanie uwierzyć w scenariusz, że ta maszyna w końcu ruszy, o tyle na Molineux panuje grobowa atmosfera i w zasadzie nie ma z czego rzeźbić. A może wcale nie jest tak źle, tylko trzeba jak Jeff Shi przetrzeć swoje różowe okulary, schodząc w przyszłym sezonie na przerwę starcia ze Swansea w Championship…