Ten sezon miał być dla Nottingham Forest przełomowy. W końcu po raz pierwszy od trzech dekad The Tricky Trees wrócili do europejskich pucharów, a po znakomitej kampanii 2024/25, w której przez długi czas walczyli o miejsce w Lidze Mistrzów, w klubie panowało przekonanie, że to dopiero początek lepszych czasów. Kibice z miasta nad rzeką Trent marzyli, że znów poczują namiastkę złotego okresu w historii, kiedy Forest dwukrotnie sięgało po Puchar Europy. Rzeczywistość okazała się jednak brutalna. Zamiast kolejnego kroku naprzód – przyszedł regres, chaos i frustracja. Skonfliktowany z władzami Nuno Espírito Santo został zwolniony, a jego następca, Ange Postecoglou, nie zdołał wygrać żadnego z siedmiu meczów, odkąd przejął zespół. W połowie października Forest znajduje się w kryzysie, zaledwie kilka miesięcy po tym, jak miało nawiązać do swojej europejskiej historii. Trudno się dziwić, że sobotnie starcie z Chelsea urasta do rangi meczu o wszystko.

Gdyby ktoś pod koniec ubiegłego sezonu powiedział kibicom Nottingham Forest, że kilka miesięcy później ich drużyna znajdzie się w tak rozczarowującym położeniu, uznaliby to za żart. Przecież obecny sezon miał być wyjątkowy — pierwszy od 30 lat udział w europejskich pucharach i szansa, by potwierdzić, że The Tricky Trees naprawdę wrócili do piłkarskiej elity. Po udanej kampanii 2024/25 oczekiwania były jasne: stabilizacja w lidze i kolejny krok w górę.

Tymczasem rzeczywistość okazała się brutalna. W tle sportowych problemów pojawił się konflikt między Nuno Espírito Santo, architektem ubiegłorocznych sukcesów, a dyrektorem Edu Gasparem. Spór między nimi doprowadził do ochłodzenia relacji z właścicielem klubu, Evangelosem Marinakisem, i ostatecznie do zwolnienia Portugalczyka. W jego miejsce błyskawicznie pojawił się Ange Postecoglou — świeżo upieczony triumfator Ligi Europy, którego Marinakis od dawna widział na ławce Forest.

Australijczyk, który wchodził w bardzo duże buty i od początku nie cieszył się wsparciem kibiców, na razie kompletnie sobie nie radzi. W siedmiu dotąd rozegranych spotkaniach pod jego wodzą Nottingham nie wygrał ani razu. Szczególnie bolesne były przegrane na City Ground z Sunderlandem w Premier League i Midtjylland w Lidze Europy. W meczu z Duńczykami Australijczyk słyszał z trybun „You’re getting sacked in the morning”. Ten sezon dla Nottingham Forest jest absolutnie wszystkim, czym nie miał być przed jego rozpoczęciem.

Kryzys, który miał się nie wydarzyć

Ange Postecoglou od dawna był trenerem, którego Evangelos Marinakis chciał zobaczyć na ławce Nottingham Forest. Obaj panowie znają się od lat — wielokrotnie mieli okazję spotykać się przy różnych okazjach, m.in. podczas gali wręczenia nagród w Grecji tego lata. Dla Marinakisa znanego z impulsywnych decyzji i niewielkiej cierpliwości wobec menedżerów, Postecoglou był od dawna kimś w rodzaju „projektu przyszłości”. Właściciel Forest wiedział, że prędzej czy później Australijczyk poprowadzi jego klub — nie spodziewał się jednak, że stanie się to tak szybko i w tak dramatycznych okolicznościach.

Zatrudnienie Edu Gaspara, byłego dyrektora sportowego Arsenalu, w roli Dyrektora ds. międzynarodowych miało być krokiem milowym w rozwoju siatki klubów Marinakisa. W praktyce okazało się początkiem serii niefortunnych zdarzeń. Do dziś nie do końca wiadomo, dlaczego relacje między Gasparem a Nuno Espírito Santo od początku były tak napięte — i dlaczego nie udało się ich naprawić. Faktem jest jednak, że gdyby nie Edu, Portugalczyk prawdopodobnie nadal pracowałby na City Ground. Ich wzajemna niechęć miała też inny skutek: ochłodziła relacje Nuno z Marinakisem, które dotąd uchodziły za bardzo bliskie.

– „Zawsze mieliśmy świetne relacje z właścicielem. W zeszłym sezonie były bardzo, bardzo bliskie, rozmawialiśmy niemal codziennie. Teraz nie jest już tak dobrze. Wierzę, że dialog i szczerość są kluczowe, bo zależy mi na drużynie i tym, co przed nami. Niestety, nasze relacje się zmieniły. Nie są już tak bliskie” – mówił Nuno na początku sezonu. Ta wypowiedź, połączona z wcześniejszą krytyką klubu za brak wzmocnień i wsparcia w obliczu gry na kilku frontach, przesądziła o jego losie. Portugalczyk, mimo ogromnych zasług i kapitalnych wyników, musiał odejść.

Marinakis wiedział, że traci człowieka, który zbudował kręgosłup drużyny i zdobył zaufanie kibiców oraz piłkarzy. Zastąpienie takiej postaci było zadaniem z gatunku trudnych. Właśnie dlatego uznał, że Ange Postecoglou jest idealnym następcą — zwycięzcą, który wszędzie, gdzie pracował, zdobywał trofea. Udało mu się nawet w Tottenhamie, gdzie gablota zawsze świeciła pustkami. Australijczyk przyszedł do Forest z jasno określoną misją: utrzymać wysoki poziom w Premier League, kontynuować rozwój drużyny, a przede wszystkim powalczyć o triumf w Lidze Europy. Taki był plan — przynajmniej na papierze.

Złe dobrego początki?

Ange Postecoglou to trener z zupełnie innej bajki niż Nuno Espírito Santo – nie tylko pod względem osobowości, ale przede wszystkim filozofii gry. Gdy Australijczyk pojawił się na City Ground, było jasne, że okres przejściowy nie będzie prosty. W rzeczywistości okazał się jednak bezlitosny. Siedem meczów, zero zwycięstw, a w tym najbardziej bolesna porażka – 2:3 z Midtjylland w Lidze Europy.

Spotkanie z Duńczykami miało być świętem. Po 30 latach przerwy kibice Nottingham Forest znów mogli zobaczyć swoją drużynę w europejskich pucharach na własnym stadionie. Panowała duża radość i ekscytacja  — aż do czasu ostatniego gwizdka. Gdy sędzia zakończył mecz, City Ground wypełniła grobowa cisza i ogromny zawód. Zamiast radości było rozczarowanie, a część fanów zaczęła domagać się natychmiastowego zwolnienia Postecoglou. Jednogłośnie obarczyli go winą za to, że zepsuł im długo wyczekiwaną imprezę. Ange regularnie starał się odpierać ogromną krytykę, jaka na niego spadała.

„Dlaczego chcemy, żeby wszystko było od razu pięknie zapakowane? Życie takie nie jest. Twoi rodzice też pewnie mieli trudności, a się nie poddali. Wydaje się, że dziś, gdy coś idzie nie tak, wszyscy od razu chcą to zburzyć i zacząć od nowa” — mówił zirytowany Postecoglou po kolejnej przegranej, odpowiadając na pytanie jednego z dziennikarzy.

I trzeba przyznać — miał trochę racji. Postecoglou nie przejął drużyny w łatwym momencie. Forest musiało rozegrać siedem meczów w 22 dni, z czego pięć na wyjeździe. Na otwarcie czekał ich wyjazd na Emirates Stadium, gdzie mierzyli się z Arsenalem. W wielu fragmentach spotkań widać było, że Nottingham potrafi grać dobrze. To wciąż zespół złożony z jakościowych piłkarzy, którzy próbują odnaleźć się w nowym systemie. Problem w tym, że piłka nożna nie jest konkursem na styl. Tu liczą się bramki. A Forest nie potrafiło wygrywać, nawet gdy wyglądało solidnie. W starciach z Betisem, Swansea i wspomnianym wcześniej Midtjylland zdobywało po dwie bramki – i za każdym razem schodziło z boiska bez zwycięstwa.

Najwyższy czas wygrać

Nottingham Forest znalazło się w samym epicentrum frustracji. Kibice na City Ground nie kryją rozczarowania — po sezonie pełnym stabilizacji i nadziei na coś więcej, znów wróciły demony niepewności, chaotycznych decyzji i poczucia, że nikt tak naprawdę nie wie, dokąd zmierza klub. Ange Postecoglou wciąż jednak wierzy, że potrafi to odwrócić. Jest urodzonym zwycięzcą — przynajmniej tak o sobie mówi — i jak podkreśla, „wszędzie, gdzie pracował, kończył ze zdobytym trofeum”. Teraz czeka go najważniejszy mecz od początku pracy w Forest. Na City Ground przyjedzie Chelsea — rywal wymagający, choć sam zmagający się z problemami kadrowymi. Po przerwie reprezentacyjnej, która dała drużynie chwilę oddechu i czas na spokojny trening, kibice mogą wreszcie oczekiwać reakcji.

Na konferencji przed meczem z The Blues Postecoglou w typowym dla siebie tonie przekonywał, że presja i krytyka go nie ruszają:

– „Jestem menedżerem, który jeśli tylko da mu się czas, zawsze kończy tak samo. We wszystkich moich klubach kończyło się tak samo: ja ze zdobytym trofeum”.

Australijczyk próbuje więc zmienić narrację wokół swojej osoby. Problem w tym, że obecny kryzys nie jest tylko jego winą — choć w dużej mierze to on jest jego twarzą. Trzeba pamiętać, że jego Tottenham zakończył poprzedni sezon na 17. miejscu, prezentując momentami futbol, który bardziej przypominał Sunday League niż Premier League. A więc mamy sytuację paradoksalną. Trenera, którego ostatni zespół niemal spadł z ligi. I właściciela, który zwolnił menedżera po sezonie zakończonym awansem do europejskich pucharów. Marinakis i Postecoglou od dawna chcieli razem pracować, ale dziś coraz częściej pojawia się pytanie: czy to duet, który ma szansę coś zbudować, czy raczej krótkotrwały eksperyment, o którym w Nottingham woleliby szybko zapomnieć?