Gloria victis? To nie tutaj, do jedenastki tych, którym poszło zapraszamy do okienka numer 1. Tutaj mamy nasz mały kącik wstydu z zawodnikami notującymi fatalne spotkanie. Niektórym poszło w tej kolejce na tyle fatalnie, że aż zdecydowaliśmy się o nich napisać. Oto nasza Antyjedenastka 32. kolejki Premier League. 

BRAMKARZ

GUGLIELMO VICARIO

Mecz przeciwko Wolverhampton należał do najgorszych w wykonaniu Vicario, odkąd przybył do Tottenhamu. Wyglądał niepewnie od początku spotkania, a dwie pierwsze stracone bramki należy zapisać na jego konto. Przy sytuacji z drugiej minuty za słabo wybił piłkę, co wykorzystał Rayan Ait-Nouri, natomiast przy drugiej popchnął piłkę prosto w Djeda Spence’a, co poskutkowało bramką samobójczą. Bramkarz Spurs przez większość spotkania był niepewny z piłką przy nodze i po raz kolejny pokazał, że obrona stałych fragmentów gry nadal stanowi dla niego ogromny problem.

OBROŃCY

NOUSSAIR MAZRAOUI

Marokańczyk zagrał dwie różne połowy – w pierwszej bronił dobrze, jednak w drugiej jego gra zaczęła wyglądać po prostu źle. Szczególnym problemem dla Mazraouiego okazało się pilnowanie Harveya Barnesa. Obrońca Czerwonych Diabłów popełnił również błąd, który doprowadził do zdobycia przez Newcastle bramki na 3:1. Wtedy Mazraoui poślizgnął się i podarował piłkę właśnie Barnesowi.

CRISTIAN ROMERO

Argentyńczyk jest jednym z liderów Tottenhamu, jednak podczas spotkania z Wolverhampton zupełnie nie było tego widać. Zabrakło go w obronie przy akcji gospodarzy, która skończyła się dla nich drugą bramką. To błąd Romero doprowadził do straty trzeciego gola – wtedy defensor Spurs właściwie podarował Ait-Nouriemu piłkę. Oprócz bardzo słabej gry, kibiców Kogutów zdenerwował również fakt, że noszący w niedzielnym meczu opaskę Argentyńczyk po ostatnim gwizdku udał się prosto do szatni.

VICTOR LINDELÖF

Szwed dostał szansę od pierwszej minuty na St’ James Park, ale niestety poprzedniej nocy chyba się nie wyspał, bowiem jego reakcje były za każdym razem spóźnione. Przy pierwszej bramce dla Newcastle United nie zdążył z doskokiem do Alexandra Isaka, zupełnie nie utrudniając życia szwedzkiemu snajperowi, gdy ten zagrywał do Sandro Tonaliego.

Przy drugiej nie kwapił się, by przeciąć podanie wzdłuż bramki ze strony Tino Livramento, a Jacob Murphy ponownie wyprowadził Sroki na prowadzenie. Przy trzeciej bramce, gdy rażący błąd popełnił Noussair Mazraoui, ani nie przeszkodził w żaden sposób Harveyowi Barnesowi, ani nie pokrył Isaka przy kontrataku.

LUKE THOMAS

Thomas miał spore ciężary podczas spotkania z Brightonem. Dał się zdominować przy górnych piłkach i w pojedynkach na murawie. Mewy często wybierały atak jego stronę, ponieważ zupełnie sobie nie radził. Duży minus dopisujemy mu też za sprowokowanie rzutu karnego w sytuacji, w której faulował Matta O’Rileya.

OLLIE SCARLES

Przeszedł prawdziwy obóz przetrwania, walcząc z Mohamedem Salahem. Egipcjanin raz po raz udowadniał wychowankowi West Hamu, jak to jest mierzyć się z piłkarzem jego klasy. W jednej z akcji Curtis Jones oddając mu piłkę, aż krzyknął, żeby „zabił” Scarlesa, bo widział, że można wykorzystać jego słabość. Graham Potter zlitował się nad 19-latkiem i zdjął go jeszcze przed upływem godziny.

POMOCNICY

MARCO ASENSIO

W przypadku Hiszpana podstawa to dwa niewykorzystane rzuty karne, które obronił mu Aaron Ramsdale. Generalnie jednak zaliczył nie najlepszy występ. Co próbował czegoś trudniejszego, to mu nie wychodziło. Ani razu skutecznie nie przedryblował przeciwnika. Udało się tylko jedno z ośmiu długich podań. No ale najbardziej kłują w oczy te zmarnowane jedenastki.

LUCAS BERGVALL

Młody Szwed zastąpił w 55. minucie Pape Matar Sarra. I chociaż brał udział w akcji bramkowej Tottenhamu na 2:1, to jednak przez niego Wilki zdobyły decydującą, czwartą bramkę. Bergvall próbował przedryblować Matheusa Cunhę, jednak Brazylijczyk przejął piłkę, pobiegł w kierunku bramki Vicario i bezproblemowo pokonał bramkarza Spurs. Ten jeden błąd Szweda zabił jakiekolwiek nadzieje na próbę wyrównania spotkania przez jego kolegów.

CHRISTIAN ERIKSEN

Druga linia Manchester United na tle silnej, fizycznej i wybieganej pomocy gospodarzy z Newcastle wyglądała fatalnie, a Eriksen był jednym z głównych powodów takiego stanu rzeczy. To w sumie był jego klasyczny występ z tego sezonu – niby miał jakieś pomysły w głowie na rozgrywanie akcji, ale gdy zabierał się do ich realizacji, to wszystko legło w gruzach. Zero strzałów, kluczowych podań, udanych dryblingów czy celnych dośrodkowań. W defensywie też nie pomagał, jak choćby przy trzeciej bramce, gdy mógł taktycznie sfaulować Barnesa, a puścił rozpędzonego Anglika na bramkę United. Duńczyk już zwyczajnie nie dojeżdża.

DAICHI KAMADA

Gdy na początku spotkania partnerzy z ofensywy nękali Manchester City kolejnymi szybkimi atakami, Kamady prawie nie było widać na boisku. Pracował bez piłki, ale nie miał znaczącego wpływu na postawę Orłów, a gdy Obywatele przejęli inicjatywę, nie potrafił się im przeciwstawić. Wygrał zaledwie dwa z sześciu pojedynków z rywalami, nie udało mu się zaliczyć ani jednego udanego dryblingu i ani razu odebrać futbolówki przeciwnikom.

NAPASTNICY

JAMIE VARDY

Leicester City w końcu udało się zdobyć jakiś punkt. Ba, nawet strzelić dwie bramki na The Amex. Vardy jednak nie partycypował jako główny lub choćby drugoplanowy bohater w ekipie Ruuda van Nistelrooya. Anglik został umiejętnie pokryty przez Lewisa Dunka i Carlosa Balebę, w zasadzie w żaden sposób nie zagrażając bramce Barta Verbruggena. Nie pomógł mu też fakt, że Stephy Madvidi i Bilal El Khannouss świetnie ze sobą współpracowali, co zmniejszyło liczbę prostopadłych podań zagrywanych w kierunku doświadczonego Anglika. Zaliczył ledwie siedem kontaktów z piłką i nie oddał ani jednego strzału. Zdjęty już po godzinie gry.