Tottenham Hotspur katastrofalnie zaczął mecz z Wolverhampton Wanderers, a pod koniec pierwszej połowy jeszcze utrudnił sobie zadanie. Koguty strzeliły sobie kuriozalnego samobója, po którym przegrywają 0:2.

Tottenham Hotspur mógł zdenerwować kibiców już na samym starcie spotkania z Wolverhampton Wanderers. Rayan Aït-Nouri strzelił im gola już w drugiej minucie. W dalszej części spotkania podopieczni Ange’a Postecoglou powoli przejmowali inicjatywę, ale ostatecznie sami włożyli sobie kij w szprychy. W 38. minucie ich fani mogli załamać ręce, bo wpakowali sobie kuriozalnego samobója.

Pechowcem okazał się Djed Spence. To on bowiem zostanie zapisany w protokole sędziowskim jako strzelec swojaka. Większość winy należy jednak zrzucić na barki stojącego w bramce Guglielmo Vicario. Włoch interweniował po niezbyt udanym strzale głową Marshalla Munetsiego. We wszystko próbował jeszcze wciąć się Jørgen Strand Larsen, ale ostatecznie piłka nie zmieniła toru lotu. Golkiper Tottenhamu tymczasem… pchnął ją prosto w Spence’a, a ta, po odbiciu się od bezradnego Anglika, wylądowała w siatce.

Przy stanie 2:0 dla Wolves trybuny Molineux zaczęły już śpiewać znane nam dobrze „sacked in the morning”, sugerując, że niedługo wyleci z pracy. Koguty wygrały tylko jedno z ostatnich pięciu ligowych spotkań, pokonując Southampton. Porażka z Wilkami stanowiłaby kolejny dowód tego, jak bardzo rozczarowują w tych rozgrywkach. Ekipa Vitora Pereiry jeszcze niedawno była zamieszana w walkę o utrzymanie. Tymczasem przy obecnym rezultacie plasowałaby się zaledwie dwa oczka za 15. w tabeli Spurs.