Sobotniego popołudnia Manchester City na własnym podwórku podejmował rozpędzoną ekipę Crystal Palace. Obywatele szukali okazji, by przynajmniej na jeden dzień wskoczyć do TOP 5 i wywrzeć presję na Chelsea i Newcastle United wobec ich jutrzejszych spotkań. Z kolei piłkarze Olivera Glasnera chcieli podtrzymać dobrą passę, bowiem w ostatnich pięciu kolejkach zgarnęli aż 13 punktów. Ostatecznie na Etihad Stadium z tarczą z murawy zeszli gospodarze, wygrywając aż 5:2. Jakie wnioski możemy wyciągnąć po tym meczu?

Gracze Crystal Palace nie wykorzystali wyśmienitego początku

Zespół Orłów spotkanie na Etihad Stadium zaczęli doprawdy idealnie. Piłkarze Olivera Glasnera wiedzieli, czego chcieli, i z jakim planem przyjechali. Wciągali Manchester City na własną połowę, i dwoma-trzema szybkimi podaniami umiejętnie potrafili ominąć pressing, wyprowadzając skrzydłami groźne kontrataki. Już w siódmej minucie na listę strzelców wpisał się Eberechi Eze, który z bliskiej odległości skierował piłkę do pustej bramki. Jednak sama akcja rozpoczęła się od szarży Ismaïli Sarra, bo z doskokiem spóźnili się Nico O’Reilly oraz Joško Gvardiol, Rúben Dias przesunął się w szesnastce do Jeana-Philippe’a Matety, a Rico Lewis nawet nie spróbował wrócić pod własną bramkę.

Dwadzieścia minut później było już z perspektywy gospodarzy 0:2. Po dośrodkowaniu z rzutu rożnego gracze Obywateli wyblokowali nie swoich przeciwników a Edersona, uniemożliwiając brazylijskiemu golkiperowi szansę na jakąkolwiek interwencję. Dzięki temu Chris Richards bez problemu z główki zaliczył swoje pierwsze trafienie w Premier League. Manchester City miał swoje okazje, ale to goście robili szum.

Tyle że gdy kilka minut później sędzia (słusznie) podniósł chorągiewkę przy golu Eze, anulując trzecią bramkę dla gości (a wcześniej jeszcze jedną sytuację miał Sarr), mecz odwrócił się o 180 stopni. Kontrolę przejęli gracze Pepa Guardioli pod batutą Kevina De Bruyne. W trzy minuty zrobiło się 2:2 za sprawą Belga i Omara Marmousha, a ten pierwszy jeszcze w doliczonym czasie gry mógł wyprowadzić zespół na prowadzenie. Po zmianie stron nie minęło 120 sekund, a Obywatele byli już na prowadzeniu za sprawą Mateo Kovačicia. W ten sposób przewaga wypracowana na początku nie znaczyła już nic.

Pan Piłkarz De Bruyne dał sygnał do comebacku

Środkowy pomocnik gospodarzy po nieudanych w jego wykonaniu Derbach Manchesteru dziś dał kolejny (i niestety jeden z ostatnich swoich koncertów) na Etihad Stadium. Belg na początku wypracował świetną sytuację Marmoushowi, ale ten lekko pociągany przez Richardsa przegrał pojedynek z Deanem Hendersonem. Jednak dopiero po anulowanym golu Eze, Belg na dobre wsiadł za kierownicę zespołu Obywateli i zapoczątkował fantastyczny comeback.

Najpierw wykorzystał rzut wolny sprokurowany przez Daichiego Kamadę. Przy strzale kompletnie oszukał Hendersona, bo uderzył przy lewym słupku czyli tam, gdzie stał Anglik. Piłka jeszcze odbiła się od słupka i wpadła do bramki – tym samym De Bruyne zrównał się z Erikiem Cantoną pod względem liczby trafień w Premier League (obaj mają po 70).

Za chwilę, odchylając się, umiejętnie zgrał piłkę głową do stojącego na środku szesnastki İlkaya Gündoğana, gdy wysokie dośrodkowanie posłał mu James McAtee. Co prawda, Niemiec nie trafił w piłkę, ale do tej po odbiciu od murawy dopadł Marmoush i z całej siły trafił do siatki na 2:2. De Bruyne jeszcze przed przerwą mógł wpisać na listę strzelców drugi raz, gdy swoim przyjęciem piłki zgubił dwóch defensorów, ale strzelił jedynie nad poprzeczką.

Ledwo rozpoczęła się druga połowa, 33-latek zaliczył asystę przy golu Kovačicia. Przyjął płaskie zagranie od lewego obrońcy na jedenastym metrze, obrócił się z piłką i podał przed pole karne do zupełnie niekrytego Chorwata. Nie minęło 10 minut, a mógł zapisać na swoim koncie kolejne ostatnie podanie, na tacy wykładając futbolówkę ze skrzydła Marmoushowi, ale Egipcjanin tym razem się pomylił. De Bruyne zakończył mecz z golem, asystą oraz czterema kluczowymi podaniami. Po prostu KLASA.

Pep dziś postawił na młodzież i się nie przeliczył

Ostatnio Katalończyk zaczął regularnie stawiać na Nico O’Reilly’ego, jednak dziś w podstawowej jedenastki umieścił jeszcze i Rico Lewisa, ale również Jamesa McAtee. O’Reilly, choć początek jak cała defensywa miał koszmarny – spóźnił się z reakcją przy pierwszym golu do spółki z Gvardiolem. Natomiast czym dłużej trwał mecz, tym coraz lepiej sobie radził. Zwłaszcza w ofensywie, bo Palace już za bardzo nie zdołali zagrozić bramce najpierw Edersona, a później Stefana Ortegi.

20-latek najpierw popisał się świetną szarżą i podaniem do De Bruyne przy trzeciej bramce dla Obywateli, a póżniej sam wpisał się na listę strzelców podwyższając na 5:2 (choć tu trochę pomógł mu rykoszet od pleców Nathyniela Clyne’a). To na pewno ogromny zastrzyk pewności siebie dla wychowanka Manchesteru City. Lewa obrona to nie jego specjalność, jest raczej ofensywnym pomocnikiem, więc wobec odejścia Belga jego rola w drugiej linii powinna stać się bardziej znacząca.

Z kolei McAtee nieco zaskakująco wyszedł od pierwszej minuty kosztem choćby Savinho czy Jacka Grealisha. Urodzony w Salford 22-latek miał dobrą okazję na początku, ale uderzył jedynie do „koszyczka” Hendersona. Jednak, od kiedy De Bruyne dał sygnał do comebacku, to McAtee również znacząco włączył się do gry ofensywnej. Posłał dośrodkowanie (właściwie taką „zawiesinę”) do Belga przy bramce na 2:2. Po zmianie stron wykorzystał długi wykop ze strony Edersona, przyjął piłkę, obrócił z bramkarzem i podwyższył na 4:2. Ogólnie, jego współpraca z 33-latkiem i Marmoushem naprawdę wyglądała bardzo owocnie. Można się spodziewać, że być może Guardiola da mu pograć nieco więcej w najbliższych tygodniach, bowiem do pierwszego gwizdka w Premier League miał ledwie 135 minut na koncie.