Za wyniki zespołu w pierwszej kolejności zawsze odpowiada trener. Jednak nawet najlepszy szkoleniowiec nie będzie w stanie punktować na satysfakcjonującym poziomie w Premier League bez piłkarzy odpowiedniej jakości. Fatalna dyspozycja Southampton i kolejny trener, który opuścił St. Mary’s Stadium powoduje, że warto przyjrzeć się najgorszym menedżerom w historii Premier League.

Nieudana romantyczna przygoda

Przedsezonowym celem każdego beniaminka jest utrzymanie się w lidze. W tak wymagających rozgrywkach jak Premier League jest to jednak zadanie niezwykle trudne. Boleśnie przekonała się o tym drużyna Southampton, która już po 31 kolejkach straciła nawet matematyczne szanse na pozostanie w elicie. Święci pobili tym samym niechlubny rekord należący dotąd do Derby County z sezonu 2007/2008 – i na siedem kolejek przed końcem rozgrywek musieli pogodzić się z faktem, że w przyszłym sezonie będą występować na poziomie Championship.

To Russell Martin wprowadził Southampton do angielskiej elity. Szkocki menedżer niestety później stał się zakładnikiem własnego sukcesu oraz filozofii gry. Nie jest tajemnicą, że skład Southampton kompletnie nie nadawał się do rywalizacji na poziomie Premier League. Święci awansowali poprzez baraże, pokonując w finale 1:0 Leeds United.

Wielu ekspertów zastanawiało się, czy po awansie do najlepszej ligi świata Russell Martin zmieni styl gry swojego zespołu. Wszak jego drużyna w Championship starała się grać efektownie, skupiając się na ofensywie i posiadaniu piłki. Nauczony historią Burnley, które rok wcześniej pod wodzą Vincenta Kompany’ego przeszło podobną drogę, można było oczekiwać, że Martin dostosuje się do nowych realiów. Nic bardziej mylnego. Szkot nie zmienił swoich przekonań.

Southampton fatalnie rozpoczęło rozgrywki – po dziewięciu kolejkach miało na koncie zaledwie jeden punkt, zdobyty w meczu przeciwko Ipswich. Kolejne tygodnie również nie dawały nadziei na poprawę. Co prawda Święci wygrali spotkanie z Evertonem oraz zremisowali z Brighton, ale do 15 grudnia były to ich jedyne zdobycze punktowe. Kompromitująca porażka 0:5 z Tottenhamem na St. Mary’s Stadium przelała czarę goryczy – władze klubu zdecydowały się na zwolnienie Russella Martina.

Ta historia po raz kolejny udowadnia, jak brutalna i wymagająca jest Premier League oraz jak szybko zostaje zweryfikowany zespół, który nie posiada odpowiedniej jakości, ani nie potrafi dostosować się do panujących w niej warunków.

Zmiana nie przyniosła skutku

Miejsce Martina zajął Ivan Jurić. Jego kadencję rozpoczął bezbramkowy remis z Fulham, co – biorąc pod uwagę beznadziejną sytuację Southampton – można było uznać za delikatne światełko w tunelu. Później było jednak tylko gorzej. Grudniowo-styczniowy maraton przyniósł sześć porażek z rzędu, w tym kolejne 0:5 – tym razem od Brentford.

Stało się jasne, że Southampton pożegna się z elitą. W tej drużynie nie było widać nawet cienia nadziei na odwrócenie losów sezonu. Podobnie jak inny beniaminek – Leicester – im dalej w sezon, tym gra wyglądała coraz gorzej. Oczywistym jest, że Ivan Jurić „nie miał z czego lepić”. Nie można jednak pominąć faktu, że sam szkoleniowiec nie wniósł od siebie absolutnie nic – nie potrafił wykorzystać swoich umiejętności trenerskich, by poprawić grę zespołu i sprawić, że Southampton oglądałoby się z większą przyjemnością.

To, jak drużyna prezentuje się na boisku, jest lustrzanym odbiciem trenera. Piłkarze Southampton wyglądali na kompletnie zrezygnowanych – dokładnie tak samo jak ich trener. Niezależnie od tego, jakimi zasobami dysponował Jurić na St. Mary’s Stadium, nie poczynił żadnych postępów.

Najmniej strzelonych bramek (23), najwięcej straconych, zaledwie 10 punktów po 31 kolejkach i najszybszy spadek w historii Premier League – to wszystko mówi samo za siebie i nie wymaga dodatkowego komentarza.

Czy byli gorsi?

0,29 punktu na spotkanie – zatrważająca statystyka, która należy do Ivana Juricia. Jego poprzednik w Southampton nie był jednak dużo lepszy – Russell Martin punktował na poziomie 0,31, co stawia go na równi z Terrym Connorem, menedżerem Wolverhampton z sezonu 2011/2012. Niewiele lepiej poradził sobie Jan Siewert w Huddersfield Town – w kampanii 2018/19 osiągnął średnią 0,33 pkt/mecz.

Warto wspomnieć również o trenerach, którzy pracowali krócej, ale zdążyli się „wyróżnić” równie fatalnymi wynikami. Mark Hughes na początku sezonu 2012/13 prowadził Queens Park Rangers. W zachodnim Londynie radził sobie tak słabo, że pożegnał się z pracą już po 12 kolejkach. Jego zespół zdobył wtedy zaledwie cztery punkty, co daje zatrważającą średnią 0,11 pkt/mecz.

Kibice Premier League pamiętają też dramatyczną przygodę Franka de Boera z Crystal Palace, który pod tym względem pozostanie rekordzistą. Holender przegrał cztery pierwsze mecze sezonu 2017/18, nie zdobywając ani jednej bramki, a tracąc siedem. Pożegnał się z Selhurst Park szybciej, niż ktokolwiek się spodziewał. Tamte rozgrywki Orły ostatecznie zakończyły na 11. miejscu. Gdy londyński klub znalazł się w kryzysie, stery objął doskonale znany w angielskim futbolu Roy Hodgson. Doświadczony szkoleniowiec ustabilizował sytuację i poprowadził zespół do bezpiecznego miejsca w środku tabeli.

Szukamy nie tam gdzie trzeba?

Ciężko jednoznacznie wskazać najgorszego trenera w historii Premier League, jednak jednym z głównych kandydatów do tego miana z pewnością jest Ivan Jurić. Jego zatrważająco niska liczba zdobytych punktów stawia go w niechlubnym gronie najsłabszych szkoleniowców ligi. Warto jednak zauważyć, że objął on drużynę złożoną z zawodników, którzy zwyczajnie nie prezentowali poziomu wymaganego w Premier League. W takich warunkach trudno było oczekiwać satysfakcjonujących rezultatów. Być może bardziej sprawiedliwe byłoby spojrzenie w stronę trenerów, którzy mimo dużego potencjału swoich zespołów nie potrafili spełnić oczekiwań zarządu ani kibiców.

Dobrym przykładem jest tutaj Graham Potter i jego krótka, ale burzliwa przygoda z Chelsea. Po obiecującym okresie pracy w Brighton, angielski szkoleniowiec dostał szansę na prowadzenie zespołu z absolutnego topu. Niestety, na Stamford Bridge nie zdołał wykorzystać tego potencjału. W trakcie 31 spotkań pod jego wodzą, Chelsea zdobywała średnio zaledwie 1,42 punktu na mecz, co jak na klub tej klasy jest wynikiem daleko poniżej oczekiwań. Nic więc dziwnego, że nie dotrwał do końca sezonu i został zwolniony.

Takich przypadków w historii Premier League oczywiście było więcej – trenerów, którzy mimo szerokiego wachlarza możliwości, nie potrafili przełożyć potencjału na wyniki.