Kiedy Manchester City zdobył pierwszego gola we wtorkowym meczu z Leicester City, na trybunach Etihad Stadium obecna była garstka fanów. Złośliwi powiedzą, że tak mała frekwencja jest czymś normalnym podczas meczów obecnych mistrzów Anglii. Nic bardziej mylnego. Większość kibiców The Citizens pojawiła się na trybunach dopiero po 9.minucie meczu na znak protestu przeciwko polityce klubu w sposobie dystrybuowania biletów i narastającej liczbie turystów na meczach. To najnowszy akt buntu ze strony angielskich kibiców, którzy w ostatnich miesiącach coraz intensywniej i odważniej protestują. Skąd to niezadowolenie i dlaczego kibice najczęściej decydują się na tak radykalne środki?
Może się wydawać, że w takim klubie, jak Manchester City, który w ostatnich latach zdobył cztery mistrzostwa Anglii z rzędu, Ligę Mistrzów oraz Klubowe Mistrzostwo Świata, kibice nie mają powodów do narzekań. Występy zespołu w trwającym sezonie są znacznie gorsze od oczekiwań, ale to nie generuje niezadowolenia kibiców. Coraz mocniej natomiast zaczynają ich irytować sprawy pozasportowe. Przed wtorkowym meczem z Leicester City grupa „1894” zachęciła wszystkich kibiców do udziału w zorganizowanym proteście. Fani mieli wejść na trybuny dopiero w 9. minucie spotkania, co ma być symbolem dziewięciu platform biletowych, które oficjalnie współpracują z klubem w zakresie sprzedaży biletów. Najnowsza współpraca z firmą Viagogo rozwścieczyła fanów, którzy czują się ignorowani przez władze klubu.
Sympatycy Manchesteru City są najnowszym przykładem narastającego buntu na angielskich stadionach. Kibice klubów Premier League oraz tych z niższych lig coraz odważniej wyrażają swoje niezadowolenie z działań ich właścicieli. Złe zarządzanie, brak ambicji, niesatysfakcjonujące wyniki sportowe, ale też wzrosty cen karnetów i biletów coraz częściej wzniecają w fanach gniew i popychają do aktywnych działań.
Fani Manchesteru City dali wyraz swojej frustracji
Dla wielu postronnych kibiców szokującym może być, jak kibice takiego klubu, jak Manchester City mogą być niezadowoleni z działań zarządu. Często przyrównując ich sytuację do kibiców klubów walczących o przetrwanie lub użerających się z beznadziejnym właścicielem. Źródła frustracji kibiców The Citizens nie pochodzą z boiska, a spoza niego. Podjęcie współpracy z 9. firmą, która zajmuje się sprzedażą biletów na wydarzenia, w tym mecze piłkarskie, wywołała ogromne oburzenie oraz wściekłość. Fani dostrzegają niepokojące trendy na trybunach Etihad Stadium: duża liczba turystów, kibice gości w sektorach fanów City, czy też odsprzedawanie biletów z drugiej ręki po zawyżonych cenach. W ten sposób lokalni sympatycy zaczynają czuć, że klub staje się „Disneylandem”.
— „Podpisanie dziewiątej umowy partnerskiej z platformą odsprzedaży biletów jest niesamowicie głuche na nasz ton, biorąc pod uwagę skalę naszych obaw. To nie odnosi się do uzasadnionych problemów dotyczących zawyżania cen i partnerstwa z tym konkretnym operatorem — powiedział w rozmowie z BBC prezes ugrupowania „City Matters” Alex Howell. Fani City, dzięki ogromnym sukcesom drużyny, mogli w ostatnich latach przeżywać najlepszy okres w swoim kibicowskim życiu. Z jednej strony więc czują ogromną radość, ale ostatnie wydarzenia generują też niezadowolenie.
Globalny wymiar marki Manchesteru City sprawił, że klub zaczął mocno oddalać się od lokalnej społeczności. Tak przynajmniej twierdzą przedstawiciele „1894”, która zorganizowała wtorkowy protest. — „Soriano [dyrektor generalny Manchesteru City] powiedział 10 lat temu, że chce, aby City było „lokalne i globalne”. Wszyscy to kupiliśmy, aby pozyskać nowych fanów, ale jednocześnie mieć sprawiedliwy system biletów. City stało się to jednak „globalne i globalne”. Klub nie dotrzymuje swojej części umowy. Kibice tak.” — czytamy na ich oficjalnym profilu w serwisie X.
7-800 at the demo & 7-8000 stayed on concourse. A warning shot to the board of the club we all love. Wolves at home could be big if no progress. Thanks to the media for helping City fans. Full statement from all groups involved to come later. Football without fans is nothing. pic.twitter.com/SeXjV6hwLP
— 1894 (@WeAre1894) April 3, 2025
U sąsiadów jest jeszcze gorzej
Jeśli władze Manchesteru City nie osiągną szybko porozumienia z kibicami w sprawie polityki biletowej klubu, to protesty mogą narastać. Pamiętajmy, że klub z Etihad Stadium nie ogłosił jeszcze cen karnetów na przyszłą kampanię. Jest to kolejny element, który potencjalnie może wywołać niezadowolenie sympatyków Obywateli. Mecz z Leicester City pokazał, że sytuacja w niebieskiej części Manchesteru jest napięta. Nie może się ona jednak pod żadnym stopniem równać temu, co dzieje się u nielubianych sąsiadów. Manchester United w ostatnich sezonach stał się symbolem złego zarządzania klubem piłkarskim na każdej płaszczyźnie. Fani Czerwonych Diabłów, widząc jak ich ukochany klub niszczeje w ich oczach, również decydują się na radykalne działania.
Przyjście do United Sir Jima Ratcliffe’a miał uzdrowić sytuację i pomóc wrócić na należyte miejsce. Fatalna sytuacja finansowa i kilka nietrafionych decyzji sprawiły, że drużyna wciąż nie gra na miarę oczekiwać, a głównym tematem w klubie są masowe zwolnienia pracowników. Destrukcja Manchesteru United nie jest jednak winą Ratcliffe’a, a rodziny Glazerów, która od przejęcia klubu w 2005 roku zrobiła z niego pośmiewisko. Narastające zadłużenie, ogromna suma przepalonych pieniędzy na nieudane transfery i brak satysfakcjonujących wyników.
Wszystkie te aspekty popchnęły kibiców do intensywnych protestów. Na początku marca przed pucharowym meczem z Fulham grupy kibiców United protestowały przed stadionem przeciwko Glazerom. Była to jednocześnie zapowiedź większego protestu, który miał miejsce kilka dni później przed ligowym starciem z Arsenalem. Co ciekawe przed spotkaniem z Fulham, byliśmy świadkami momentu, w którym kibice obu klubów stanęli wspólnie w ramach wyrażenia niezadowolenia przeciwko wzrastającym cenom biletów w kampanii „Stop Exploiting Loyalty”. W tę kampanię w tym sezonie byli też zaangażowani m.in. kibice Manchesteru City.
Czas powiedzieć „dość”
— „Nastrój jest przygnębiający. To, co dzieje się na boisku, jest do bani, ale widzieliśmy to już wcześniej i możemy sobie z tym poradzić. Natomiast naprawdę szkodliwe jest to, jak klub traktuje kibiców. Nie zrozumcie mnie źle, zawsze istniała dziwna relacja między klubem a kibicami. Narzekania były obecne, odkąd zacząłem chodzić na mecze, ale to, co dzieje się teraz z Ratcliffe’em i biletami za 66 funtów, jest niezwykłe. To prawie tak, jakby klub próbował zrazić do siebie kibiców” — mówi fan Manchesteru United Anthony Murphy. Decyzja o podwyżce cen biletów z 40 na 66 funtów wywołała ogromne oburzenie w środowisku kibiców Czerwonych Diabłów.
Lokalni fani takich klubów jak Manchester City, Manchester United, ale też innych drużyn Premier League realnie obawiają się, że dojdzie do momentu, kiedy będą zmuszeni przestać chodzić na mecze z powodu zbyt wygórowanych cen za wejściówki. — „Doszło do tego, że ludzie, których znam, którzy od lat chodzą na Fulham, nie zabierają swoich dzieci, bo ich na to nie stać. Obawą jest to, że nie rozwijamy i nie utrzymujemy przyszłej bazy fanów” — mówił w rozmowie z „The Athletic” kibic Fulham Tom Greatrex. Warto tu nadmienić, że The Cottagers są w czołówce klubów z najdroższymi biletami na mecze. Na najbardziej prestiżowe spotkania wejściówka na nowo wyremontowaną trybunę Riverside Stand kosztuje około 800 zł.
Wzrastające ceny wejściówek, przy jednocześnie słabych występach niektórych drużyn powoduje niespotykane trendy. W środowisku kibiców United coraz więcej fanów nie chce chodzić na mecze, widząc rozczarowującą dyspozycję drużyny. Oferują więc bilety znajomym po śmiesznych cenach, jednocześnie nie chcąc stracić karnetu, który wymaga obecności na danej liczbie spotkań. Ceny karnetów w ostatnich sezonach w większości klubów idą do góry. Taki wzrost potwierdziły już m.in. Arsenal oraz Newcastle United. Dla kontrastu Brentford ogłosiło, że cena karnetu na przyszłą kampanię się nie zmieni. Jak można się spodziewać — spotkało się to z dużym szacunkiem oraz radością kibiców nie tylko tych sympatyzujących z The Bees.
Thousands of Man United fans are protesting against the ownership outside Old Trafford this afternoon 🧨 pic.twitter.com/HkI9vgXzQi
— Football on TNT Sports (@footballontnt) March 9, 2025
W Londynie nie jest lepiej
Jeśli jest baza kibiców, która doskonale rozumie problemy i rozczarowanie kibiców Manchesteru United, to są nimi fani Tottenhamu. Klub z północnego Londynu pod rządami ENIC na czele z Danielem Levym stał się fantastycznie zarządzaną firmą, z ładnym stadionem i świetnym ośrodkiem treningowym. Niestety dla władz Kogutów zielone tabelki w Excelu nie do końca przekładają się na to, co na boisku. Spurs kolejny sezon mogą wyrzucić do śmietnika. 14. miejsce w ligowej tabeli i prawdopodobnie kolejny sezon bez zdobytego trofeum — chyba że wygrają rozgrywki Ligi Europy. Ostatnie kilka lat Tottenhamu to ciągła zmiana trenerów, kierunków, w którym podąża zespół i fala rozczarowujących wyników sportowych. Komercyjna strona klubu już dawno temu zdominowała tę sportową. Kibice Kogutów w ostatnich miesiącach zaczęli głośno wyrażać swoje niezadowolenie z tego faktu, protestując przed meczami, ale też w ich trakcie.
Zorganizowane protesty mogliśmy też oglądać w zachodniej części stolicy. Od kiedy Todd Boehly i spółka przejęli Chelsea, nie można im odmówić chęci inwestycji w drużynę. The Blues szastają pieniędzmi na prawo i lewo, często wydając duże sumy na młodych piłkarzy, którzy nie są sprawdzeni na najwyższym poziomie. Ogromne wydatki nie są jednak do końca równoległe z wynikami sportowymi. Co prawda Chelsea wciąż bardzo mocno liczy się w walkę o awans do Ligi Mistrzów, ale ambicje kibiców na Stamford Bridge są znacznie wyższe. Do tego dochodzą sprawy pozasportowe, które nurtują fanów. Przede wszystkim mowa tu o rozbudowie stadionu lub postawieniu nowego. „Brak sponsora na przodzie koszulki, brak planów dotyczących stadionu, brak Ligi Mistrzów, przeciętny skład, obsesja na punkcie kupowania zawodników” — brzmiał napis na jednym z banerów podczas protestu.
Fani Chelsea widocznie doszli do punktu, o którym wielu może tylko pomarzyć (czyt. Liverpool). Chodzi tu o zbyt dużą liczbę transferów. Raczej w futbolu słyszymy narzekania kibiców na małą liczbę nowych graczy w drużynie. Boehly i spółka nawet tutaj potrafili wprowadzić nowy trend. Właściciel Chelsea z resztą odniósł się do ostatnich wydarzeń. — „To jest normalne [protesty]. Prawda jest taka, że im szybciej zdasz sobie sprawę, że nie uszczęśliwisz wszystkich cały czas, tym lepiej”.
#THFC fans holding up a banner at the Tottenham Hotspur Stadium today to protest against the ownership of the club. pic.twitter.com/RhiDzL4Z33
— The Spurs Express (@TheSpursExpress) January 26, 2025
Każdy ma swoje problemy
Można się spierać, czy problemy artykułowane przez kibiców Chelsea naprawdę są ważne i nadają się na protest. Duża część kibiców innych klubów może się zastanawiać, jak można narzekać na dużą liczbę transferów lub to, że nie masz sponsora na koszulce. Finanse na Stamford Bridge raczej i tak drastycznie na tym nie cierpią, patrząc, ile pieniędzy co okienko idzie na nowych zawodników. Fani takich klubów jak Southampton i Leicester City mogą tylko z „zazdrością” spoglądać, jakie sprawy nurtują kibiców The Blues. Sympatycy Świętych oraz Lisów operują jednak w trochę innej skali. W tym sezonie bowiem protestowali oni przeciwko właścicielom klubów i ich decyzjom, które nieuchronnie doprowadzą oba zespoły do Championship po zaledwie jednym roku w angielskiej elicie.
Widzimy, że kibice coraz częściej odważnie dają wyraz temu, co wewnętrznie czują. Z jednej strony chcą, aby ich kluby wydawały dużo pieniędzy na nowych piłkarzy, były globalne i osiągały sukcesy. Ciężko ich jednak zadowolić w stu procentach. Właściciele często chcąc, by komercyjna część zarządzania była na zdrowym poziomie, podpisują niemoralne umowy sponsorskie lub podnoszą ceny biletów. A ta część rządzenia już się kibicom nie podoba. Punkt widzenia właściciela jest jednak taki, że to on tam rządzi i może robić, co chce. No właśnie, czy tak rzeczywiście jest? Sporą burzę w tej kwestii wywołała wypowiedź byłego bramkarza Tima Howarda.
— „Kiedy wydajesz miliardy na posiadanie klubu, masz prawo prowadzić go w dowolny sposób” – powiedział Howard. Z pewnością duża część osób patrząca przez pryzmat prowadzenia biznesu, zgodziłaby się z wypowiedzią byłego reprezentanta USA. Niestety dla dużej większości kibiców piłkarskich, szczególnie w Anglii, taka wypowiedź jest oburzająca. W tym miejscu można bezpośrednio przywołać rodzinę Glazerów, która co prawda wydała fortunę na Manchester United, ale jednocześnie wyciągnęła z klubu masę pieniędzy i doprowadziła go do sportowego upadku. Gdyby przez taki stan rzeczy ucierpieli tylko oni, to nie ma problemu. Ale jest jeszcze grupa milionów kibiców na całym świecie i kilkudziesięciu tysięcy, którzy co weekend przychodzą na stadion i ich też to w bardzo mocny sposób dotyka, czy to się właścicielom podoba czy nie.
About 200 Chelsea fans protesting Clearlake-Boehly’s ownership before the Southampton game.
Some throwing dollar bills and chanting against Todd Boehly. Others targeting BlueCo. Some just singing Roman Abramovich’s name. pic.twitter.com/RzHKR023oB
— Ben Jacobs (@JacobsBen) February 25, 2025
Jak sprawić, by im zależało?
Coraz trudniej znaleźć więc właściciela, któremu naprawdę zależy. Jak sprawić, żeby bogaty człowiek, najczęściej z drugiej części świata, zrozumiał lokalną kulturę, ich ludzi i starał się rozumieć ich problemy i na nie odpowiadać? Może właśnie dlatego, tak dobrze zarządzane są takie drużyny jak Brentford i Brighton? Właściciele, którzy są przede wszystkim kibicami i oprócz odpowiedniego prowadzenia biznesowej strony, po prostu w głębi serca zależy im na jak najlepszych wynikach ich ukochanych zespołów. W Premier League są jednak też właściciele, którzy przyszli z zewnątrz i wkupili się w kulturę klubu. Idealnym przykładem jest amerykański właściciel Bournemouth Bill Foley. Wybudował nowy ośrodek treningowy, planuje budowę nowego stadionu, ale przede wszystkim głośno sprzeciwia się meczom Premier League rozgrywanym w Stanach Zjednoczonych. Foley pokazuje, że jak się chce, to naprawdę można być szanowanym, mimo że pochodzi z kraju, któremu Glazerowie nie zrobili w Anglii renomy wśród zarządzających drużynami piłkarskimi.
Kluby to nie zabawki, z którymi można robić, co się chce. To reprezentacje lokalnych społeczności, z ogromną historią i wartościami. Komercjalizacja i globalny wymiar futbolu znacząco ten proces zmodyfikowały. Kibice wciąż jednak mają głos, a rozwój mediów społecznościowych powiększył ich platformę do wyrażania opinii do gigantycznej skali. Niezależnie czy problemy jednych są większe, czy mniejsze angielscy kibice coraz odważniej dają wyraz swojemu niezadowoleniu.
Nikt nie chce skończyć jak Bury, Reading, Bolton, Morecambe czy Oldham Athletic. Protesty przeciwko absurdalnym decyzjom właścicieli klubów są potrzebne. Nie ważne, czy wydali tysiąc, czy 500 milionów funtów. Milioner z Teksasu czy z szejk z Arabii Saudyjskiej nie może bawić się w Football Managera na żywym organizmie. Angielscy kibice są w trybie buntu. Zobaczymy, czy to tylko chwilowy trend, czy zapowiedź tego, że głos fanów będzie silniejszy niż kiedykolwiek.