Manchester United przyjechał niedzielnego wieczoru na King Power Stadium, szukając drugiej wygranej z rzędu, po tym jak w czwartek rozmontowali u siebie ekipę Realu Sociedad. Z kolei podopieczni Ruuda van Nistelrooya pragnęli w końcu się przełamać i zmniejszyć stratę do 17. w tabeli Wolverhampton. Ostatecznie po komplet punktów sięgnęli piłkarze z Old Trafford, którzy pewnie wygrali 3:0. Jakie wnioski możemy wyciągnąć po tym spotkaniu?

Rasmus Højlund w końcu się przełamał

Choć po naprawdę dobrym meczu w wykonaniu Joshuy Zirkzee w Lidze Europy, spodziewałem się, że to Holender wyjdzie w galowym zestawieniu, Rúben Amorim na King Power Stadium postawił na byłego napastnika Atalanty. Trzeba powiedzieć, że ten na tle słabej defensywy Lisów od początku był aktywny, próbując zgrać do kolegów wiele długich piłek i nawet próbując w ekwilibrystyczny sposób oddać uderzenie, jak tuż po pierwszym gwizdku. A jak dostał dobrą okazję, to po raz pierwszy od 12 grudnia i wyjazdowego spotkania z Victorią Pilzno, w którym duński napastnik zaliczył dublet, trafił nareszcie do siatki.

W 28. minucie Højlund dostał idealne podanie z głębi pola na wolną przestrzeń ze strony Bruno Fernandesa. Z reakcją spóźnił się Boubakary Soumaré, którego 21-latek wziął sobie na plecy, obrócił się i mógł już swobodnie pognać na bramkę strzeżoną przez Madsa Hermansena. Na dystans trzymał też Wouta Faesa i już polu karnym z ostrego kąta zdecydował się na mocny strzał po długim słupku, nie dając szans na interwencję swojemu rodakowi w zespole gospodarzy.

Po Rasmusie widać było spory stres w tej sytuacji. Zaliczył zdecydowanie więcej kontaktów tym sprincie z piłką, niż czyni to zawodnik na tym poziomie. Jednak koniec końców świetnie wykończył akcję i strzelił pierwszego ligowego gola od 7 grudnia, kiedy wyrównał stan rywalizacji z Nottingham Forest w Teatrze Marzeń (gol na 1:1). 21 meczów, łącznie 22 godziny i 12 minut – tyle czekał na dzisiejsze przełamanie. A gdyby Alejandro Garnacho lepiej się ustawił w kontrze dopisałby również asystę. Odgłos spadającego kamienia z serca słychać było w całym mieście.

Dla Heavana wschodzi słońce, dla Eriksena zachodzi?

Ayden Heaven zimą dołączył do Manchesteru United z drużyn młodzieżowych Arsenalu. Razem z Patrickiem Dorgu z Lecce zostali zaprezentowani w przerwie fatalnego dla Czerwonych Diabłów spotkania u siebie z Crystal Palace. Dziś po raz drugi z rzędu młody talent znalazł się w podstawowej jedenastce i trzeba przyznać, że podobnie jak kilka dni wcześniej na tle Realu Sociedad, i tym razem pokazał się z bardzo dobrej strony. Umiejętnie asekurował lewą stronę, gdy do przodu szedł Diogo Dalot. Radził sobie z Patsonem Daką, często wyprzedzając Zambijczyka w sprintach czy blokując jego próby w szesnastce United.

Mimo tylko 50 minut zaliczył po dwa wybicia i odbiory, wygrał sześć pojedynków i miał 90% dokładność podań. Heavan wyglądał na bardzo pewnego z futbolówką przy nodze, nie raz, nie dwa wyprowadzając piłkę do środkowej tercji boiska. Pokazał, że umie dryblować. Pokazał też, że dysponuje dalekim, precyzyjnym przerzutem. Szkoda że przedwcześnie musiał zejść z boiska (choć właściwie został zniesiony na noszach), bo wygląda na to, że po tak obiecującym początku czeka go bardzo długa przerwa. A sytuacja w defensywie gości jest wręcz katastrofalna – poza grą wciąż pozostają Leny Yoro, Lisandro Martinez, Harry Maguire, Jonny Evans i Luke Shaw. W konsekwencji na placu gry musiał się zameldować Toby Collyer, a do trójki został przesunięty Noussair Mazraoui, który miał trudny wieczór w Leicester.

Natomiast na drugim biegunie jest już chyba Christian Eriksen. Owszem, doświadczony Duńczyk popisał się fantastycznym strzałem po rozegranym rzucie rożnym, gdy z około 20 metrów prawie pokonał Hermansena, ale to jedyne za co można go wyróżnić. Były gracz Interu czy Spurs został dziś wystawiony na pozycji jednego z dwóch ofensywnych pomocników i widać było u niego już spore braki w szybkości. Był niechlujny przy rozegraniu piłki, zwłaszcza gdy należało przyśpieszyć akcję i kogoś wypuścić w kontrataku. W pressingu pełnił raczej rolę tyczki do mijania. Na tle pozostającego w doskonałej formie Bruno (dziś z piękną bramką na 3:0 i dwiema asystami) wygląda bardzo blado. Eriksenowi w czerwcu kończy się umowa z klubem i ciężko stwierdzić, czy dostanie jeszcze szanse w Premier League, bo zwyczajnie nie dojeżdża już fizycznie, a przede wszystkim szybkościowo.

Nie ma już chyba ratunku dla Leicester City

Trudno powiedzieć, jaki zbieg okoliczności mógłby uratować Lisy przed drugim spadkiem w ostatnich trzech sezonach. Dzisiejsza porażka była już 13. w ostatnich 14 kolejkach i siódmą z rzędu do zera na własnym obiekcie, co tylko śrubuje rekordowe osiągnięcie Ruuda van Nistelrooya. To nie było tak, że nie było sytuacji, bo takowe miał Jamie Vardy, Patson Daka czy Facundo Buonanotte. Tyle że tu Vardy trafił w André Onanę, tu Dakę wytrącił z równowagi Heaven, a innym razem z kluczowym blokiem zdążył Matthijs de Ligt. Tak z kilku niezłych sytuacji znów nic nie wpadło do bramki rywali (Lisy wykreowały w sumie 1,17 xG, wyższe niż Czerwone Diabły). Natomiast w okolicach doliczonego czasu gry ich sytuację idealnie podsumował komentujący mecz Marek Wasiluk, mówiąc „tu trzeba więcej strzelać, mniej tracić, tworzyć więcej sytuacji”.

Do Wolverhampton ekipa Ruuda traci aż 9 oczek i ma tylko 9 meczów do końca sezonu. Najbliższy terminarz? Manchester City (wyjazd), Newcastle United (dom), Brighton Howe & Albion (wyjazd) i Liverpool (dom). Jeśli nie wygrywasz z najgorszym Manchesterem United w historii, to z kim tutaj ma przyjść przełamanie. A wydaje się, że ekipa Amorima nie musiała wejść na najwyższe obroty, raczej spokojnie dowożąc zwycięstwo. Leicester City za kadencji Holendra traci średnio 2,4 gola na mecz i dziś pozwoliło rywalom nawet zawyżyć tę statystykę.

Nie ma tutaj żadnej nadziei. Van Nistelrooy miał zapewnić bezpieczne utrzymanie, bo przejmował drużynę minimalnie nad kreską, a leci z nimi do Championship, punktując lepiej jedynie od Southampton. 48-latek kompletnie nie poradził sobie w swojej pierwszej poważnej przygodzie na angielskich boiskach.