Z sezonu na sezon poziom gry, jaki prezentują zespoły występujące w Premier League, jest coraz większy. Liga jest bardziej konkurencyjna, a średniacy coraz częściej potrafią postawić się tym najlepszym. Do tego kolejne kluby, dzięki rozsądnie budowanym projektom sportowym, wpływom zagranicznych trenerów i najlepszych piłkarzy, podnoszą poziom angielskiej ekstraklasy do najwyższych możliwych standardów. W tej stale pędzącej naprzód rzeczywistości coraz rzadziej odnajdują się beniaminkowie. Ten sezon pokazuje, że zderzenie ze ścianą, jaką jest gra w najlepszej lidze na świecie, jest bolesne jak nigdy.
Niesamowity rozwój Premier League na polu biznesowym, marketingowym, ale przede wszystkim sportowym, to najlepsze co mogło się przydarzyć angielskiej piłce. Jednocześnie trudno nie odnieść wrażenia, że w ostatnich latach coraz trudniej jest dosiąść się do stołu z tymi najbogatszymi. Ogromne pieniądze z praw telewizyjnych i coraz mądrzej zarządzane kluby powodują, że nowym drużynom nie jest łatwo awansować do Premier League i utrzymać się w tej lidze na długie lata.
Jest to bardzo ciekawe, a zarazem niepokojące zjawisko. Różnica między tzw. klasą średnią, czyli zespołami, które regularnie zajmują miejsca w środku tabeli i raczej skupiają się przede wszystkim na utrzymaniu a tymi, którzy dopiero zaliczyli awans do elity, staje się coraz większa. Wymagania, jakie stawiane są przed piłkarzami w rozgrywkach Premier League są tak wysokie, a poziom gry wszedł na niespotykaną dotąd skalę, że możesz mieć wspaniałą drużynę, zdobywającą 100 punktów w Championship, a w ekstraklasie będziesz chłopcem do bicia. Tym samym witajcie w 2025 roku, gdzie trzy drużyny, które w ubiegłym sezonie punktowały na wybitnym poziomie na zapleczu, są najgorszym zestawem beniaminków, jaki widzieliśmy w najwyższej klasie rozgrywkowej kiedykolwiek.
Brutalne zderzenie z rzeczywistością
Ubiegły sezon w rozgrywkach Championship był rekordowy. Po raz pierwszy bowiem dwie drużyny, które wywalczyły bezpośredni awans na najwyższy szczebel rozgrywek, przekroczyły barierę 95 punktów. Mistrz Leicester City prowadzony przez Enzo Mareskę uzbierał 97, a Ipswich Town Kierana McKenny 96 oczek. Fani obu klubów piali z zachwytu, widząc, że ich ulubione zespoły w tak fantastycznym stylu awansowały do ekstraklasy. Perspektywa gry w elicie była ekscytująca, ale miała sporo znaków zapytania. Do tego grona dołączyło Southampton, które mimo zdobycia aż 87 punktów musiało przebijać się przez baraże. Licząc od sezonu 1995/96 tylko cztery zespoły, które zdobyły 87 punktów, nie zaliczyły bezpośredniego awansu.
Premier League dla całej trójki nie była zbyt gościnna, a wręcz możemy użyć stwierdzenia, że okazała się brutalna. Southampton jest na ostatnim miejscu w tabeli i zdobyło do tej pory zaledwie 9 punktów. Drużyna Jana Bednarka jest tym samym na „dobrej drodze” do pobicia niechlubnego rekordu Derby County. Leicester i Ipswich wcale nie są lepsze. Tak samo jak Święci okupują miejsca w strefie spadkowej i zdobyły do tej pory po 17 punktów.
Southampton i Leicester City zdążyły już do tego po drodze zmienić trenerów. To jednak nie przyniosło pozytywnych rezultatów. Lepszych wyników na pewno oczekiwano w Leicester, które pożegnało Steve’a Coopera i zatrudniło Ruuda van Nistelrooya, po tym jak Holender dobrze pokazał się w roli tymczasowego menedżera Manchesteru United. Na razie jednak zatrudnienie byłego szkoleniowca PSV nie przynosi oczekiwanych efektów.

Łączna średnia liczba punktów na mecz zdobywana przez spadkowiczów na najwyższym szczeblu angielskiej piłki. Źródło: Opta.
Przyszli i poszli
Zanosi się więc na to, że drugi sezon z rzędu wszyscy trzej beniaminkowie po zaledwie jednym sezonie w Premier League, wrócą do Championship. W ubiegłej kampanii Luton Town, Burnley i Sheffield United również dokonały tego „osiągnięcia”. Luton, które zajęło 18. miejsce, miało na koniec sześć punktów do Nottingham Forest, które zdołało się utrzymać. A przecież The Tricky Trees w trakcie sezonu dostali karę odjęcia 4 punktów za naruszenie zasad Finansowego Fair Play. Swoją drogą teraz Forest jest na dobrej drodze do gry w europejskich pucharach, a Luton prawdopodobnie spadnie do League One. Ot tak niespodziewane scenariusze pisze futbol!
W sumie wcześniej wspomniana trójka uzbierała łącznie 66 punktów. Duża w tym była zasługa Sheffield United, które na swoim koncie miało szalone 16 oczek. To spowodowało, że łącznie Luton, Burnley i Sheffield punktowały średnio na poziomie 0,58 punktów na mecz, co było najgorszym wynikiem w historii najwyższej klasy rozgrywkowej.
Taki sam współczynnik zanotowało Darwen w sezonie 1891/92. Były to jednak tak bardzo zamierzchłe czasy, że z angielskiej elity spadała wtedy tylko jedna drużyna. Od kiedy więc degradacja obejmuje trzy ekipy, poprzedni sezon był najgorszy. Ale czy tak pozostanie po tej kampanii? Wszystko wskazuje na to, że nie, bo tutaj na białym koniu wjeżdżają Leicester, Ipswich oraz Southampton.
Najgorsi z najgorszych
Ubiegłotygodniowa porażka Leicester City na wyjeździe z West Hamem sprawiła, że po 27 rozegranych kolejkach trójka beniaminków zdobywa łącznie 0,53 punktów na mecz. Jeśli trzy zespoły zamykające obecnie ligową tabelę nie zdołają się utrzymać w elicie, to będziemy świadkami historii i pobicia rekordu.
„Na tym etapie i jeszcze przez jakiś czas chodzi tylko o to, żebyśmy jako grupa dostosowali się do poziomu. Chodzi o to, aby być konkurencyjnym w każdym meczu, starać się udoskonalać i rozwijać nasz styl, a także dowiedzieć się jak to będzie dla nas wyglądać na tym poziomie” – mówił na początku sezonu menedżer Ipswich Town, Kieran McKenna. The Tractor Boys zaliczyli dwa awanse z rzędu, ale gra w Premier League to twardszy kawałek chleba. Wyniki takie jak 1:4 z Liverpoolem, West Hamem, Tottenhamem Hotspur czy 0:6 z Manchesterem City dobitnie to potwierdzają.
By podkreślić jak beznadziejni są w tym sezonie beniaminkowie warto dodać, że przegrali dotąd łącznie 69,1% swoich spotkań. To również czyni ich obecnie najgorszymi w historii angielskiej elity, od kiedy na zaplecze spadają trzy zespoły. W czołówce znajdziemy też spadkowiczów z sezonu 2018/19 (Cardiff City, Huddersfield Town, Fulham) mających 68,4% oraz towarzystwo z ubiegłej kampanii 66,7%.
Przepaść powiększa się w zatrważającym tempie
Wszystko wskazuje więc na to, że w drugim sezonie z rzędu pożegnamy wszystkie trzy ekipy, które jeszcze rok wcześniej świętowały awans. Na własne oczy widzimy niebezpiecznie zwiększającą się przepaść, jaka istnieje między Premier League a ligami EFL. Fani klubów z niższych lig regularnie alarmują, że ogromne wpływy jakie notuje Premier League, nie wpływają w bardziej wymierny sposób na rozwój Championship, League One oraz League Two. Za moment dojdziemy do momentu, gdzie na profesjonalnym poziomie w angielskim futbolu będziemy mieli „Superligę” oraz rozgrywki „Trzeciego Świata” w postaci pozostałych lig. A może ten moment nadszedł już teraz?
Nowym twarzom w angielskiej elicie coraz trudniej zdziałać coś pozytywnego po awansie. Wyjątkiem jest Brentford, które dzięki niekonwencjonalnemu podejściu i fantastycznemu trenerowi nie odbiło się boleśnie od Premier League. Nottingham Forest po wywalczeniu promocji przeprowadziło ogromną liczbę transferów, by kadra mogła być konkurencyjna na poziomie elity. Na początku taktyka ta wydawała się absurdalna. Teraz możemy stwierdzić, że przyniosła bardzo dobre efekty.
Kolejny sezon z rzędu, w którym żaden z beniaminków nie potrafi pokazać nic wielkiego, nie jest pozytywny dla wizerunku ligi. Co gorsza, w przyszłej kampanii może być bardzo podobnie. Burnley i Sheffield United znajdują się bowiem w gronie kandydatów do powrotu na angielskie salony. Ich ostatni pobyt w Premier League nie pozostawił po nich zbyt dobrego wrażenia. Tu natrafiamy na kolejny narastający problem.
Parasol ochronny
Wsparcie, jakie kluby spadające z Premier League otrzymują w postaci „Parachute Payments” generują kolejne problemy. Nie dość, że widoczna jest coraz większa przepaść między Premier League a Championship, to ta zaczyna się także kształtować na samym zapleczu. Grupa klubów, która w ubiegłych sezonach zaliczała promocje do elity i spadała z powrotem na zaplecze, dysponuje o wiele lepszymi finansami od reszty.
Beniaminkowie poszczególnych sezonów Premier League w ostatnich 10 latach:
2015-16: Burnley, Middlesbrough, Hull City
2016-17: Newcastle United, Brighton and Hove Albion, Huddersfield Town
2017-18: Wolverhampton Wanderers, Cardiff City, Fulham
2018-19: Norwich City, Sheffield United, Aston Villa
2019-20: Leeds United, West Bromwich Albion, Fulham
2020-21: Norwich City, Watford, Brentford
2021-22: Fulham, Bournemouth, Nottingham Forest
2022-23: Burnley, Luton Town, Sheffield United
2023-24: Ipswich Town, Leicester City, Southampton
Kluby takie jak Norwich City, Sheffield United, Fulham, a ostatnio Burnley zyskały na tym, że Premier League wspiera ich finansowo po spadku. To pozwalało im zbudować konkurencyjną kadrę na zapleczu, by móc ponownie walczyć o awans do elity. Dlatego też wielu kibiców najlepszej ligi świata tak ucieszyło się z awansów takich klubów jak Luton Town czy Ipswich Town, które wyłamują się z ram grupy klubów jojo. Takich, które regularnie notują awanse i degradacje, balansując między Premier League a Championship.
Walka do końca
Jak widać piorunujący rozwój, jaki zaliczyła Premier League ma także swoje ciemne strony. Różnice między angielską ekstraklasą a zapleczem, będą się tylko powiększały. Przed klubami awansującymi będzie więc coraz więcej wyzwań, którymi będą musieli sprostać. Złośliwi powiedzą, że jeśli drużyna, która awansuje, jest wystarczająco dobra i będzie w stanie zaadaptować się do wymagań w Premier League, to powinna sobie poradzić.
Wpływy najlepszych trenerów powodują, że nawet teoretycznie słabsze ekipy, występujące w Premier League nie chcą prezentować topornego futbolu. Czasami potrzeba jednak rozsądku i odpowiedniego mierzenia sił na zamiary. Bo co z tego, że Southampton chciało budować akcje od bramki, jak regularnie tracili gole w dziecinny sposób po stratach w okolicach własnego pola karnego?
Właściciele klubów wiedząc, że Premier League to dziś raj nie tylko z punktu widzenia sportowego, ale też finansowego i biznesowego, nie grzeszą cierpliwością w kierunku swoich trenerów. Patrząc jak trudno dopchać się do stołu z najlepszymi i najbogatszymi, kluby zrobią wszystko, by utrzymać się na tym poziomie, możliwie najdłużej jak się da. Ostatnie lata pokazały jednak, że to zadanie jest coraz trudniejsze w realizacji.