Przyjście Davida Moyesa do Evertonu dla wielu było postrzegane jako bardzo pozytywny ruch, który zapewni odpowiednią stabilność. W końcu to menedżer, który dobrze zna klub, a w jego poprzedniej pracy udowodnił, że jest świetnym fachowcem, zdobywając europejskie trofeum. Fani The Toffees bardzo szybko przekonali się, że te przewidywania doskonale się sprawdziły. Od kiedy Moyes jest trenerem, Everton złapał wiatr w żagle, zdobył 13 oczek w sześciu spotkaniach i urwał punkty Liverpoolowi.
Oprócz fantastycznych wyników, które znacząco oddaliły Everton od strefy spadkowej, warto zwrócić uwagę na rozwój poszczególnych piłkarzy pod wodzą nowego trenera. Zwłaszcza jednego, który występuje z numerem 14. Beto, bo o nim mowa, od kiedy w Merseyside pracuje David Moyes, poczynił zdecydowanie największy postęp. Portugalczyk w ostatnich tygodniach wygląda na kompletnie odmienionego. Niczym nie przypomina bezradnego napastnika, którego Sean Dyche wpuszczał na końcówki meczów, raczej nie wierząc, że ten zrobi coś szczególnego. Teraz sytuacja wygląda zupełnie inaczej.
Zdobyta bramka w starciu z Crystal Palace w ubiegłej kolejce sprawia, że Beto strzelił już 4 gole w 5 spotkaniach pod wodzą Davida Moyesa. Szkocki menedżer świetnie wykorzystuje mocne strony swojego podopiecznego i daje mu znacznie więcej swobody. „Rób to, co potrafisz, bądź skupiony, a bardzo nam pomożesz”. Nie wiadomo, jak dużo znaczyły te słowa Moyesa do Beto, ale po tym, jak gra były piłkarz Udinese, można wywnioskować, że były większym zastrzykiem pewności siebie niż jaki kiedykolwiek otrzymał od Seana Dyche. 61-latek w niego zaufał, nie mając innych opcji. Beto, widząc, że jego konkurenci zmagają się z urazami, wykorzystuje ją w stu procentach i jak jego idol LeBron James ucisza kolejnych krytyków.
Two goals and LeBron's 'Silencer' for Beto 😤 pic.twitter.com/d2P3r2nVBT
— B/R Football (@brfootball) February 1, 2025
Odrodzony
Beto szybko, stał się symbolem odrodzonego Evertonu. Od kiedy David Moyes przejął zespół, jego piłkarze zyskali wiarę, że mogą dobrze grać w piłkę i nie muszą być bezpośrednio zamieszani w walkę o utrzymanie. Wysokie zwycięstwo nad Leicester City i remis w derbach z Liverpoolem tylko to potwierdziły. W tym momencie The Toffees mają 13 punktów przewagi nad strefą spadkową i wyglądają raczej jak zespół, który będzie celował w środek tabeli niż paniczne unikanie degradacji.
Świetna forma strzelecka Beto to efekt zaufania od Davida Moyesa, ale też dużej dozy szczęścia. W tym samym okresie bowiem kontuzje leczyli Dominic Calvert-Lewin, Armando Broja i Youssef Chermiti. Tym samym Everton został z jednym zdrowym napastnikiem. Na ich szczęście Portugalczyk wytrzymał presję i robił to, po co został sprowadzony na Goodison Park — strzelał bramki. Dość powiedzieć, że w pięciu spotkaniach z Moyesem na ławce, Beto strzelił tyle samo goli, co pod wodzą Dyche’a w 42 meczach.
— „Jestem bardzo zadowolony z tego meczu. Jestem naprawdę szczęśliwy, że mogłem pomóc drużynie. To wiele dla mnie znaczy. Widzę, że kibice mnie kochają, a ja ich kocham. To jest dzieło Boga. To naprawdę niesamowite” — mówił Beto po zakończonym meczu z Crystal Palace, gdy fani skandowali jego imię. Dzięki bardzo dobrym wynikom i efektywnej grze, Beto stał się nadzieją Evertonu na lepszą przyszłość, ale przede wszystkim pierwszym owocem pracy Davida Moyesa.
Dostał zaufanie
Aż tak dobrej formy Beto mogli spodziewać się tylko najbardziej optymistyczni kibice Evertonu. Portugalczyk został sprowadzony na Goodison Park w sierpniu 2023 roku za ponad 25 milionów funtów z włoskiego Udinese. Kibice liczyli, że z miejsca wejdzie i zacznie seryjnie strzelać gole. Właśnie tego potrzebował wtedy zespół, walczący o utrzymanie. Dominic Calvert-Lewin albo nie strzelał, albo się leczył, więc w Merseyside widzieli w Beto lek na ich problemy w ofensywie.
Niestety dla Portugalczyka wejście do angielskiej piłki okazało się bardzo brutalne. Choć początek był dość obiecujący. Beto, trafił bowiem do siatki w swoim debiutanckim meczu przeciwko Doncaster Rovers w Pucharze Ligi. Fakt, że wydarzyło się to zaledwie kilka dni po podpisaniu kontraktu, dodało mu pewności siebie, a w kibicach rozbudziło nadzieje. Dyche dał mu później szansę gry w wyjściowej jedenastce w kolejnych trzech spotkaniach. Niestety dla Beto w tym momencie „miesiąc” miodowy dobiegł końca.
Portugalczyk nie tyle nie przekonał swojego menedżera, co został przykuty do ławki rezerwowych. W kolejnych 60 spotkaniach pod wodzą Dyche’a tylko 10 razy wychodził w pierwszej jedenastce. Mimo swoich warunków fizycznych 27-latek nie czuł się komfortowo w stylu gry Dyche’a. Ten opierał się na stałych fragmentach i długich podaniach. Pod wodzą Moyesa The Toffees grają trochę inaczej, a Beto korzysta na tym, jak nikt inny.

Średnia długość podań piłkarzy Evertonu spadła pod wodzą Davida Moyesa, na czym korzysta Beto. Grafika: Opta
Gra tak jak lubi
— „Zawsze wywieramy presję, aby strzelić gola, ponieważ potrzebujemy goli, aby wygrywać. Mamy więcej sytuacji pod wodzą nowego trenera i to nam pomaga. Wykorzystujemy naszego okazje i to pomaga, bo czasami mieliśmy mnóstwo sytuacji, ale nie trafialiśmy. Nie tylko ja, ale cały zespół. Trener chce, bym grał, tak jak lubię. Wybieganie za plecy obrońców jest ważnym elementem mojej gry” — powiedział w jednym z wywiadów Beto. Co ciekawe, ilość tworzonych sytuacji przez Everton wcale nie jest wyższa, a wręcz niższa niż pod wodzą Dyche’a. Co jednak ważne, jakość tworzonych sytuacji jest znacznie lepsza niż za poprzedniego trenera.
Być może Beto uznał, że zespół lepiej teraz wygląda, bo po prostu jemu gra się lepiej. Everton nagle nie stał się Manchesterem City i nie wymienia setek krótkich podań. Piłkarze The Toffees wciąż najczęściej grają długie piłki do przodu. Co ważne średnia długość progresywnych podań spadła. Oznacza to, że gracze Moyesa starają się wprowadzać trochę różnorodności w budowaniu akcji. Na tym korzysta Beto.
Portugalczyk wykorzystuje to, że często otrzymuje podania na wolne pole, lub takie gdy może pościgać się z obrońcą. Chwilowy skok formy nie sprawił, że napastnik Evertonu obrósł w piórka. Portugalczyk regularnie trenuje indywidualnie, by wciąż się poprawiać. „Mam specjalnie przygotowane treningi przez naszych trenerów. Pracuję nad kontrolą piłki i wykończeniem” – mówi Beto.
Od zawsze musiał walczyć z przeciwnościami losu
Renesans formy napastnika Evertonu idealnie obrazuje drogę, jaką musiał przebyć, by dostać się do Premier League. Beto w wieku 14 został zwolniony z akademii Benfiki Lizbony, gdzie grał jednak tylko przez rok. Nie chciał porzucać marzenia o byciu profesjonalnym piłkarzem. By to osiągnąć, grał w małych klubach w okolicach Lizbony i pracował w znanej sieciówce z fast foodami — KFC.
W 2018 roku przeniósł się z trzecioligowego Olimipico Montinjo do Portimonense. Początki nie były dla niego łatwe, ale przełom nastąpił w sezonie 2020/21. Beto, zdobył 11 bramek, czym walnie przyczynił się do utrzymania swojej drużyny w portugalskiej elicie. Po napastnika zaczęło pukać kilka lepszych klubów, w tym Sporting. Ostatecznie zdecydował się jednak na przeprowadzkę na Półwysep Apeniński i trafił do Udinese.
W dwóch sezonach w Serie A 27-latek zdobył łącznie 21 bramek i pokazał się jako napastnik, który potrafi odnaleźć się świetnie w polu karnym. Tylko 4 piłkarzy z 44, którzy zdobyli dwucyfrową liczbę bramek, miało lepsze xG od Beto (0,48) w tamtym okresie. Everton szukając bramkostrzelnego napastnika, który pomógłby im zapewnić sobie utrzymanie w Premier League, zajrzeli właśnie do Friuli.
Teraz albo nigdy
Dotychczasowa kariera Beto na Goodison Park nie była usłana różami. Kibice The Toffees i wszyscy związani z klubem z niebieskiej części Merseyside z pewnością liczą, że teraz będzie inaczej. Portugalczyk dostał szansę od Davida Moyesa i na razie wykorzystuje ją, najlepiej jak potrafi. Być może właśnie tego potrzebował portugalski napastnik. Sporego zastrzyku pewności siebie i motywacji, by udowodnić wszystkim, na co go stać.
Swego czasu opowiadał, jak ma w zwyczaju zachowywać sobie negatywne komentarze. Te mają go motywować do cięższej pracy i wzniecać wewnętrzny „ogień”, by udowodnić wszystkim, że źle go oceniają. – „Mam specjalne notatki. Są w nich zrzuty ekranu z Facebooka, YouTube’a – kiedy mówią, że nie jestem wystarczająco dobry czy coś w tym stylu. Mówię „OK”, robię zrzut ekranu, zapisuję go w notatkach i zapamiętuję” – stwierdził na łamach BBC.
Ostatnie tygodnie pokazały, że zapisany w notatniku hejt obudził w Beto prawdziwego killera. Takiego, którego fani Evertonu chcieli widzieć na Goodison Park od pierwszego dnia, kiedy dołączył do Premier League. Być może Sean Dyche nigdy nie widział w nim jakościowego napastnika. Może to Beto nie mógł się przy nim w pełni otworzyć. Teraz kiedy David Moyes jest trenerem The Toffees, sytuacja wygląda znacznie lepiej. Everton punktuje, a Beto znów pokazuje, dlaczego wyrzeczenia, praca w KFC i przebijanie się przez portugalskie szczeble rozgrywkowe zaprowadziły go aż na piłkarski szczyt.