Powiedziałem im po prostu tak, ponieważ to ogromny klub”. W taki sposób na konferencji prasowej swoją decyzję o dołączeniu do Evertonu wyjaśnił młody, zdolny menedżer z Preston North End. Na Goodison Park pozostał na następne 11 sezonów, budując markę i delektując się z kibicami The Toffees smakiem europejskich pucharów, o których wcześniej mogli tylko pomarzyć. Dziś David Moyes sentymentalnie wszedł do rzeki Merseyside po raz drugi. Podobnie jak ponad dwie dekady temu jego nadrzędnym zadaniem jest utrzymać zespół w elicie i położyć podwaliny pod (być może swoje) przyszłe sukcesy.

Do trzech razy sztuka

Perspektywa dołączenia Szkota do Evertonu po raz drugi mogła ucieszyć wielu sympatyków Premier League. To jedna z tych romantycznych historii powrotu do ukochanego klubu, z którym razem wypłynęło się na wielkie wody. Zdecydowanie bardziej emocjonalna niż w przypadku jego comebacku na London Stadium. Szkot dwukrotnie był bliski powrotu do niebieskiej części Merseyside. Za pierwszym razem w grudniu 2019 roku, gdy pogoniono z klubu Marco Silvę po katastrofalnych derbach z Liverpoolem (2-5). Zespół znajdował się wówczas w strefie spadkowej i błagał o natychmiastowy wstrząs, a 61-latek pozostawał wolny, po tym jak zakończył się jego pierwszy zaledwie półroczny stint w West Hamie.

Farhad Moshiri osobiście wybrał się na kilka dni do Niemiec, gdzie wtedy przebywał Moyes, aby przeprowadzić indywidualne rozmowy i negocjować kontrakt. Oczekiwano, że umowa zostanie sfinalizowana na miejscu. Jednak w przeddzień podpisania porozumienia Napoli zwolniło Carlo Ancelottiego. Jak o Realu rzekło się mówić, że dzwoni tylko raz, tak z punktu widzenia Evertonu to Carlo odbiera tylko raz. Tym razem odebrał, a Moshiri sprowadził do miasta trenerską supergwiazdę.

Moyes tymczasem po raz drugi skorzystał z oferty popularnych Młotów. Drugi pobyt okazał się znacznie bardziej owocny, dlatego w czerwcu 2021 roku odrzucił zaloty ze strony dawnego klubu. Irański biznesmen wybrał więc Rafę Beníteza na nowego sternika, jednak już zimą go zwolnił i zastąpił Frankiem Lampardem.

Trzeba uczciwie powiedzieć, że w obu przypadkach wielu kibiców sprzeciwiało się powrotowi pochodzącego z Glasgow szkoleniowca. Były ku temu uzasadnione powody. Przynajmniej na początku Moshiri miał ogromne ambicje, łącznie z wejściem do fazy grupowej Ligi Mistrzów. „Nie chcemy być muzeum. Musimy być konkurencyjni i musimy wygrywać. Mamy czas na ugruntowanie się w lidze. Zrobimy absolutnie wszystko, co w naszej mocy, aby znaleźć się w elicie” – mówił w 2016 roku na konferencji prasowej po wykupie 49,9% akcji klubu.

Ten miał iść dalej w swoim „zrównoważonym rozwoju” i sięganie po byłego trenera nie pasowało do tej tezy. Moyes w tych rozgrywkach grał raz (dwa, licząc eliminacje). Tymczasem Ancelotti aż trzykrotnie je wygrywał (przed ponownym objęciem Realu). Zresztą David do dziś powinien słać listy z podziękowaniami do Robina van Persiego w rocznicę rewanżu z Olympiakosem, bowiem rewanżowy występ Holender okraszony hat-trickiem uratował go przed historyczną kompromitacją z Grekami.

Moyes to dobrze znane dla TFG rozwiązanie

Część fanów miała mu też za złe, że na jego odejściu Everton nic nie zarobił. 61-latek pozwolił, aby jego kontrakt dobiegł do końca, zanim zamienił Goodison Park na Teatr Marzeń. Dodatkowo w ostatnim dniu letniego okienka wyciągnął z klubu Marouanne’a Fellainiego. A do przeprowadzki za przysłowiowe frytki próbował jeszcze nakłonić lokalną legendę, Leightona Bainesa. Tyle że to miało miejsce ponad dekadę temu.

Niestety, wbrew zapowiedziom byłego właściciela The Toffees nie grają dziś nawet w Lidze Konferencji. Kolejny sezon z rzędu balansują na granicy spadku. W momencie, gdy odchodził Sean Dyche, zespół miał punkt przewagi nad strefą spadkową. I to właśnie uniknięcie degradacji do Championship przed przenosinami na piękny, położony nad rzeką Merseyside obiekt w Bramley-Moore powinno pozostać realnym celem The Friedkin Group, które przejęło stery w klubie. Na ten moment to wszystko. Kibice chcą derbów z The Reds, atrakcyjnych potyczek z Chelsea, Arsenalem czy Manchesterem City, a nie przyjazdów Millwall, Norwich City czy Oxford United…

Nowi pracodawcy odpowiedzi na kryzys poszukiwali w przeszłości, wybierając dość komfortowe rozwiązanie. Takie, jakie zastosowali w innym klubie ze swojego portfolio, AS Romie. Po zaledwie czterech kolejkach podziękowano Daniele de Rossiemu, wprawiając we wściekłość kibiców Giallorossi i zastępując go Ivanem Juriciem (tak, tym z Southampton), a po dwóch miesiącach wiekowym Claudio Ranierim. Dla 71-latka był to powrót na Stadio Olimpico po prawie 13 latach tułaczki od Anglii przez Grecję aż po Francję. Trzeba przyznać, że ten ruch się obronił, bo Ranieri osiąga z zespołem średnią 1,71 punktu na mecz.

TFG liczy na to, że Moyes zrobi to samo na Goodison Park. Jako wolny agent był łatwiej dostępny niż poprzednim razem. Potrzebowali menedżera, który byłby dostępny na już, znał Premier League od podszewki i był przygotowany do pracy z drużyną zbudowaną przez Ginger Mourinho. Na horyzoncie nie widać bowiem ani szczególnej przebudowy kadry, ani stylu gry.

Biorąc na tapet ostatnie spotkanie z Brighton, nie widać wyraźnych zmian poza końcowym wynikiem (1:0 przy 0:3 na inaugurację sezonu). The Toffees mieli 31% posiadania piłki, pozwolili rywalom na średnio 19,3 podań na akcję defensywną (PPDA) i oddali łącznie trzy strzały. Graham Potter miał wielbicieli w klubowych gabinetach, ale gdy nadszedł czas na złożenie oferty, tylko West Ham był gotów podjąć ryzyko.

Za pierwszym razem Moyes wzniósł Everton na wyżyny

Na pewno kolejnym plusem pozostawał fakt, że urodzony w Glasgow szkoleniowiec promuje te same wartości co Dyche – dyscyplinę, ciężką pracę i zdrowy rozsądek. Choć pozostaje pragmatykiem i stara się w głównej mierze dostosowywać do zasobów, którymi dysponuje, oferuje znacznie więcej niż bardzo defensywny styl gry. Dobitnie świadczy jego drugi pobyt w West Hamie, gdy Jarrod Bowen – nieco zawodzący pod koniec wspólnej przygody – wykręcił sezon w Premier League z double-double (12G+10A w kampanii 2021/22).

Prowadząc stołeczną ekipę, Moyes preferował ustawienie 4-2-3-1 z naciskiem na kontrataki i bezpośrednią grę skrzydłami, choć momentami próbował też grać na trójkę z tyłu. Gdy przejmował drużynę Młotów, ta plasowała się na 17. miejscu, mając punkt przewagi nad strefą spadkową. Tymczasem Szkot pomógł zbudować zespół zdolny do regularnej rywalizacji o europejskie puchary, wznosząc w maju 2023 roku w Pradze trofeum za wygranie LKE.

Natomiast pod koniec jego kadencji kibice słusznie mogli być sfrustrowani stylem gry i niezdolnością do wykorzystania ofensywnych talentów Mohammeda Kudusa, Lucasa Paquety czy wspomnianego Bowena. West Ham uplasował się na dziewiątej lokacie w ubiegłym sezonie. Tyle że po rekordowej sprzedaży Declana Rice’a do Arsenalu stracił aż 74 bramki – mniej tylko od Luton, Burnley i Sheffield. Tego wyniku nie da się podpiąć pod tezę o niewiarygodnym pechu czy pladze kontuzji – ich xGA wyniosło 71,1 (trzeci wynik od końca).

W trakcie swojego poprzedniego pobytu na Goodison Park, Moyes mocno polegał na bardziej kreatywnych talentach Mikela Artety, Leightona Bainesa lub Stevena Pienaara, oraz sile i wzroście Phila Jagielki, Marouane Fellainiego czy Joleona Lescotta. Kilkanaście lat temu Everton, nawiązując do najlepszych drużyn legendarnego Howarda Kendalla, opierał „swoje DNA” na aspektach fizycznych połączonych z ekscytującym, ofensywnym futbolem.

Był finisz w TOP 4. Były cztery przygody w pucharach na Starym Kontynencie. Był przegrany finał Pucharu Anglii z Chelsea, gdy w półfinale na Wembley po karnych udało się wyeliminować Manchester United sir Alexa Fergusona. Były trzy statuetki menedżera sezonu według samych szkoleniowców. Zanim nastała era szejków przy Maine Road w Manchesterze była „Wielka Czwórka”, ale zaraz za nią obok Tottenhamu pozostawali The Toffees.

Patrząc na nieudane przygody w Manchesterze United, Realu Sociedad czy Sunderlandzie Moyes może jedynie rozmyślać co byłoby, gdyby to nie Ronald Koeman, nie wspomniani Silva i Ancelotti, a on sam wydał wypadające z kieszeni Moshieriego dziesiątki milionów funtów.

Kadrę Evertonu stać na jeszcze więcej?

Biorąc pod uwagę podobieństwa, przejście drużyny Evertonu ze stylu Dyche’a do Moyesa nie powinno być dla zawodników tak trudne, jak potencjalnie mogłoby być przejście pod stery Grahama Pottera. Były menedżer Burnley zbudował ekipę, która do momentu jego odejścia straciła jedynie 25 bramek w 19 kolejkach (siódmy najlepszy wynik w lidze). Tylko Matz Sels zachował więcej czystych kont (9) niż Jordan Pickford (7). Ashley Young, James Tarkowski, Jarrad Branthwaite oraz Vitalii Mykolenko – czwórka, jaką odziedziczył Moyes po poprzedniku, jak na dolne rejony tabeli wygląda naprawdę okazale.

Głównym mankamentem pozostaje szwankująca ofensywa, na którą będzie musiał znaleźć sposób. Dyche nie rozwiązał problemu braku bramek w drużynie przez dwa lata. Nawet pomimo czterech trafień w pierwszych trzech meczach za kadencji Szkota Everton pozostaje drugi od końca, zarówno jeśli chodzi o strzelone gole (19 – więcej jedynie od Southampton), jak i wykreowane xG (21,43 – więcej jedynie od Ipswich).

Według wyliczeń Opty ekipa z Merseyside odznacza się najniższym współczynnikiem zamienionych uderzeń na bramki (ledwie 7,56%) i xG w przeliczeniu na pojedynczy strzał (0,09). Nawet Wolves i Leicester, które plasują się za nimi, potrafiły umieścić futbolówkę w sieci znacznie częściej (odpowiednio 3125 razy)

Dyche jest znany z tego, że stawia na solidność defensywną i pozwala przeciwnikom na posiadanie lwiej części piłki. Takie strategia działa, gdy regularnie stwarzasz zagrożenie z kontrataku. Tymczasem The Toffees są jedną z dwóch drużyn w lidze obok Leicester, które nie strzeliły jeszcze gola po szybkim ataku. Głęboko cofnięta linia defensywy i brak faz przejściowych to proszenie się o kłopoty w Premier League. Być może tutaj należy upatrywać przyczyn słów Ginger Mourinho, twierdzącego na kilka dni przed swoim odejściem, że „osiągnął z tym składem maksimum

Pod względem gry z kontry Moyes może stać się gamechangerem. Żadna drużyna nie strzeliła w zeszłym sezonie więcej goli w ten sposób niż jego West Ham (9). Co prawda, Szkot mógł w Londynie korzystać na skrzydłach z usług Mohammeda Kudusa i Bowena. Jednak Everton ma zawodników, którzy potrafią zranić przeciwników bezpośrednimi atakami. Iliman Ndiaye plasuje się tylko za Kudusem, jeśli chodzi o liczbę udanych dryblingów (49) w Premier League w obecnym sezonie. Jesper Lindstrøm, Dwight McNeil i Jack Harrison też nie panikują i wiedzą, co mają zrobić, gdy otrzymują piłkę w ostatniej tercji boiska.

Hybrydowy występ Idrissy Geuye’a przeciwko Brighton. Senegalczyk był bardzo aktywny w defensywie, jak i przewodził pod względem napędzania ataków podaniami. Źródło: The Athletic.

Druga linia może nie jest nadzwyczaj kreatywna, aczkolwiek przy bardziej agresywnym podejściu może zgarniać więcej bezpańskich piłek, tworzą zalążki kontrataku. James Garner, Orel Mangala, Idrissa Geyue czy młodziutki Harrison Armstrong plus ewentualnie cofnięcie do pomocy Abdoulaye Doucouré daje jakieś pole manewru. Wszechstronność McNeila, gdy wróci do gry, bezpośredniość Ndiaye i technika Lindstrøma powinny pomóc Moyesowi wdrożyć podobny styl gry, jaki sprawdził się w West Ham.

Pierwsze zalążki tej odmiany widać było przeciwko Tottenhamowi na Goodison Park. Oba pierwsze trafienia to sekwencje trzech-czterech podań w krótkim czasie, które popychały akcję do przodu, zakończone pięknymi finiszami ze strony francuskiego skrzydłowego i Dominica Calverta-Lewina. Snajper The Toffees odblokował się po 17 kolejnych meczach bez gola w lidze.

Wszyscy czujemy, że to on może zrobić znaczącą różnicę. Damy mu tyle pewności siebie, ile tylko możemy, ale gracz musi sam się podnieść i wykonać swoją pracę. Powiedziałem mu, że potrzebuję jego bramek natychmiast i że musi zacząć je zdobywać” – mówił Moyes przed pierwszym meczem po swoim powrocie przeciwko Aston Villi.

Był Jagielka, Arteta czy Piennar. A kto przyjdzie teraz?

Dyche bez wątpienia wykonał kawał świetnej roboty, dwukrotnie utrzymując zespół na powierzchni wód angielskiej ekstraklasy. Przyszedł do płonącego lasu zostawionego przez Franka Lamparda, do którego benzyny jeszcze podlała sprzedaż Anthony’ego Gordona. Kilka miesięcy wcześniej odszedł jeszcze inny z liderów, Richarlison.

Większość pieniędzy z transferów klubowego wychowanka i Brazylijczyka nie przeznaczono na nowych graczy, a na regulację zaległości. W zeszłym sezonie Evertonowi odjęto w sumie aż osiem punktów. Gdyby do tego nie doszło, klub finiszowałby nie na 15., a na wysokiej 12. lokacie, przegrywając z Brighton jedynie bilansem bramek. Wszystkie te około klubowe zawirowania wystawiły na próbę determinację byłego opiekuna Burnley. Sam trener przyznał później, że był to najcięższy sezon w jego menedżerskiej karierze.

Czy spotkała go nagroda za taki wynik? Niespecjalnie. Zeszłego lata oddano do Aston Villi kolejną gwiazdę, Amadou Onanę. Farhad nie był skłonny do wielkich wzmocnień, mając nadzieję, że szybko odda klub w inne ręce, choć wyłożył na stół gotówkę za Ndiaye. Możliwość wejścia nadrzędnej administracji do klubu spowodowała, że miliarder przykręcił kurek do tego stopnia, że od sezonu 2022/23 Everton pozostaje jedynym klubem w Premier League z dodatnim bilansem transferowym, wynoszącym aż 79 milionów funtów. Władze ligi zamknęły też sprawę dotyczącą złamania zasad PSR odnośnie do odsetek od zakupu nowego stadionu.

Podczas swojego pierwszego pobytu w Goodison 61-latek był mocno zaangażowany w rekrutację. Chociaż szanował i regularnie zasięgał opinii głównego skauta Robbiego Cooke’a i jego personelu zaplecza, sam obserwował zawodników ponad 10 razy, aby ocenić ich przydatność. Jego test oka był naprawdę skuteczny. Baines, Phil Jagielka i Joleon Lescott stali się filarami drużyny po tym, jak zostali kupieni za łącznie 11 milionów funtów. Arteta kosztował piątkę, Piennar dwójkę, a Seamusa Colemana wyskautował w irlandzkim Sligo Rovers i sprowadził za 60 tysięcy.

Jednak Moyes wraca do zupełnie innej konfiguracji, którą w ostatnich sezonach z różnym skutkiem prowadził głównie dyrektor techniczny Kevin Thelwell. Jestem ciekaw, jaka formę współpracy obiecano Szkotowi w przypadku transferów. W West Hamie do tego stopnia pokłócił się o władzę z Timem Steidtenem, że zakazał mu wstępu na obiekty treningowe i szatni pierwszej drużyny.

To tak, jakby właściciele nie wierzyli w to, że menedżer powinien podejmować decyzje dotyczące zawodników, którzy przychodzą do klubu. Myślę sobie: »Dlaczego właściciel miałby sądzić, że to nie menedżer powinien to robić?« Zazwyczaj menedżer ma tyle samo wiedzy, co każdy inny, więc dlaczego zatrudniasz kogoś, kto to zrobi?” – twierdził w zeszłym roku na łamach The Overlap.

Moyes znaczy sentymentalista

Szukając odpowiedzi w przeszłości The Friedkin Group uznało, że David Moyes jest właściwą osobą, aby przywrócić stabilność po okresie zawirowań w klubie. Stabilność, której brakowało w zasadzie od kiedy udał się na Old Trafford. No prawie. Od czasu jego odejścia ponad dekadę temu, tylko jego bezpośredni następca, Roberto Martínez, wytrzymał na tym stanowisku ponad dwa lata. Moshiri przechodził od jednego trenera do drugiego. Od jednego niekompatybilnego stylu do drugiego. A gdy ogień podszedł pod Goodison Park, zadzwoniono nawet po strażaka Sama.

TFG ma nadzieję, że dając Szkotowi dwuipółletni kontrakt, położy on również podwaliny pod przyszły sukces. Poza Martínezem jest uważany za jedynego menedżera w ciągu kilkunastu lat, który zbudował coś godnego uwagi w Evertonie.

Co intrygujące, jeszcze nie tak dawno temu 61-latek wydawał się kompletnie wykluczać opcję klubu, któremu w oczy zagląda możliwość spadku. „Nie chcę podejmować pracy, w której będę musiał cały czas walczyć i znajdować się na dole tabeli” — powiedział Sky Sports w grudniu, niejako tłumacząc się z odrzucenia propozycji ze strony najpierw Leicester City, a następnie Wolverhampton. Sytuacja zmieniła się, gdy zgłosili się The Toffees. Tu odmówić nie mógł. To zdecydowanie jego miejsce na futbolowej ziemi. „Nie wahałem się, gdy zaproponowano mi możliwość powrotu do tego wspaniałego klubu” napisał w oświadczeniu przy okazji parafowania umowy.

Decyzja o ponownym dołączeniu do poprzedniego klubu może zostać podjęta z niewłaściwych powodów. Trudno odtworzyć te same warunki, te same emocje, ten sam futbol, ​​co za pierwszym razem. W takiej sytuacji kusi, aby skłaniać się ku czemuś znajomemu, a złym wspomnieniom dać szansę wyblaknąć. Myśleć jedynie o dobrych momentach i pozwolić, aby kierował Tobą sentyment.

Natomiast to nie musi być zła rzecz. Istnieje wiele gorszych powodów, aby zdecydować się na konkretną ofertę niż emocje, wspomnienia i sympatia. Ok, Moyes może sobie nie poradzić i dojść do ściany jak Dyche. Tylko, co, jeśli w niebieskiej części Merseyside znowu mu się powiedzie? Co, jeśli niczym biblijny Mojżesz, przeprowadzi swój lud z ziemi przy Goodsion Park na Bramley-Moore Dock, wciąż dzierżąc status ekipy w Premier League? Początek ma nie najgorszy. Reszta napisze się już sama…