Manchester United pokonał Brentford i wreszcie, po ponad miesiącu wygrał mecz. Czerwone Diabły wreszcie się przełamały. I nie przeszkodził im w tym nawet gol, którego straciły przez niedbalstwo własnego sztabu medycznego.

Cena za niedokładność medyków

Manchester United zakończył pierwszą połowę meczu z Brentfordem w najgorszy możliwy sposób. Czewone Diabły straciły bramkę do szatni. I ich kibice mogli czuć ogromną frustrację, bo padła ona w absurdalnych okolicznościach. Goście zamienili na gola rzut rożny pod nieobecność Matthijsa de Ligta, odesłanego chwilę wcześniej przez sędziego za linię boczną, by opatrzono jego krwawiącą głowę. Choć Erik ten Hag mocno protestował, dostając nawet żółtą kartkę, w United mogą mieć pretensje tylko do siebie. To, co działo się z Holendrem, było bowiem prawdziwym absurdem.

Stoper doznał urazu głowy po starciu z Kevinem Schade już w okolicach 10. minuty. Zalał się wówczas krwią i przez chwilę na rozgrzewkę został wysłany nawet Victor Lindelöf. Choć zmiana nie okazała się konieczna, De Ligtem musieli zająć się członkowie sztabu medycznego. W pośpiechu go opatrzono, ale, jak widać, niedokładnie i nie wystarczyło to do końca pierwszej połowy. W jej samej końcówce znowu pojawiło się u niego sporo krwi i jeszcze raz trzeba było go „ratować”. Znowu jednak zrobiono to na szybko i sędzia ponownie odesłał obrońcę za linię boczną – właśnie w momencie, gdy Brentford szykował się do wykonania wspomnianego rożnego. Chyba najlepiej grający w powietrzu zawodnik musiał opuścić murawę, bo dwa razy nie opatrzono go z należytą dokładnością. No i United zapłaciło za to cenę.

Dzień przełamań

Osiem punktów po siedmiu kolejkach. Manchester United jeszcze nigdy nie zaczął tak słabo sezonu Premier League. Dziś jednak udało się przełamać słabą passę, zaliczając wygraną. Zresztą nie było to jedyne przełamanie, bo sporo można znaleźć fatalnych serii Czerwonych Diabłów, które zakończyły się w to sobotnie popołudnie.

Pierwsze zwycięstwo po pięciu meczach bez wygranej. Pierwsze od ponad miesiąca zwycięstwo i pierwsze trafienie od ponad pięciu godzin gry w lidze. Od pierwszej kolejki United nie zainkasowało trzech punktów na własnym terenie w meczu ligowym. Tyle samo zresztą czekało też na domowego gola w Premier League, bo miało go tylko jednego. Po miesiącu bez żadnych liczb wreszcie asystę zaliczył Bruno Fernandes. Idzie lepsze? Kibice 20-krotnych mistrzów Anglii już kilka razy w tym sezonie zadawali sobie to pytanie. Ale może wreszcie, po październikowej przerwie reprezentacyjnej, coś się zmieni.

Argentyńskie lekarstwo?

W obliczu problemów zdrowotnych Noussaira Mazraouiego Manchester United wyszedł na Brentford ze zmienionymi skrzydłami. Diogo Dalot przesunął się na swoją ulubioną pozycję prawego obrońcy w miejsce Marokańczyka. Lewą stronę defensywy zajął nominalny stoper, Lisandro Martinez. Na pozycji skrzydłowych również doszło do roszady w stosunku do najczęstszego zestawienia. Alejandro Garnacho i Marcus Rashford zamienili się stronami: ten pierwszy biegał po lewej stronie, a drugi po prawej.

I trzeba przyznać, że lewa flanka wyglądała naprawdę imponująco w ofensywie, zwłaszcza za sprawą aktywności Garnacho. Akcja za akcją, drybling za dryblingiem, strzał za strzałem. 20-latek brał na swoje barki odpowiedzialność za ofensywę. No i strzelił też arcyważnego gola na 1:1 – swoją drogą po bardzo dobrym dograniu Rashforda, który popisał się kilkoma groźnymi wrzutkami. Jeśli chodzi o stabilność defensywy, to również widzieliśmy progres. Gdy na lewej stronie grał Dalot, schodził do środka w fazie rozegrania, co potem pozostawiało dużą dziurę w jego strefie, gdy rywale kontrowali. Z uwagi na takie zachowanie w ataku brakowało też oskrzydlenia po jego stronie. Martinez grał bardziej „klasycznie”, co dawało Garnacho większą swobodę. Efekty było widać. Argentyńska lewa flanka Czerwonych Diabłów stanowiła motor napędowy drużyny. Zresztą młodszy z tego duetu oddał aż osiem uderzeń! Może to będzie lekarstwo na słabą postawę w ofensywie?