Brighton & Hove Albion pokonuje 2:1 Manchester United! Mewy kolejny raz ukąsiły Czerwone Diabły, którym ewidentnie nie leżą. Jaki jednak byłby wynik, gdyby nie najbardziej memiczny spalony, jakiego widzieliśmy w Premier League? Można jedynie zgadywać.

Najbardziej memiczny spalony?

W 70. minucie wydawało się, że Manchester United skompletował comeback – Brighton prowadziło 1:0, ale Czerwone Diabły trafiły do siatki po raz drugi. Radość po bramce była jednak lekko stłumiona. Wszyscy widzieli, że gol może zostać anulowany w kuriozalnych okolicznościach. Znajdujący się na pozycji spalonej Joshua Zirkzee dotknął piłki właściwie już na linii bramkowej. W ten sposób odebrał trafienie Alejandro Garnacho. I w sumie chyba więcej winy leży po stronie Argentyńczyka, bo jego kolega sunął po ziemi na wślizgu, a on miał otwartą całą bramkę.

Trudno mieć pretensje do Holendra, bo wydaje się, że robił wszystko, by uniknąć kontaktu z futbolówką. Tak się złożyło, że nie dał rady uciec. Uderzenie w kolano miało miejsce właściwie już na linii bramkowej. Sytuacja absurdalna, niesamowicie pechowa i – oczywiście – memiczna. Nie będzie miał łatwo Zirkzee w kolejnych dniach.

Wychowanek rodem z koszmarów

Wśród kibiców Manchesteru United często panuje przekonanie, że jeśli w drużynie rywala gra ich były piłkarz, to narobi im przykrości. W ostatnich sezonach gole Czerwonym Diabłom strzelali m.in. Daniel James (dla Fulham) czy Wilfried Zaha (dla Galatasaray). Żaden inny eks-zawodnik nie jest jednak takim koszmarem 20-krotnych mistrzów Anglii, jak ich wychowanek, Danny Welbeck.

33-latek grał dziś przeciwko „swojemu” klubowi już 16. raz na wszystkich frontach, strzelając szóstą bramkę w szóstym różnym spotkaniu. Trzy z nich zdobył w barwach Arsenalu, teraz dorzucił trzecią w koszulce Brighton. Co więcej, w czterech ze wspomnianych meczów mógł fetować wygraną. Welbeck to przekleństwo drużyny, w której się ukształtował. Jej fani chyba mogą powoli drżeć, gdy widzą go w przeciwnej ekipie. A już na pewno, gdy trafia do siatki.

Koniec dziwacznej roli Mounta?

Manchester United, podobnie do dwóch poprzednich meczów w tym sezonie, rozpoczął starcie z Brighton z Masonem Mountem w podstawowym składzie. Za każdym razem Anglik pojawiał się w jedenastce kosztem nominalnej „dziewiątki”, występując raczej jako fałszywy napastnik, choć jego rolę można nazwać raczej „bulldogiem”. Gracz z siódemką na plecach dostał bowiem mocno niewdzięczne zadanie ganiania za piłką, gdy rywale rozgrywali ją we własnej strefie defensywnej. Już w zeszłym sezonie Erik ten Hag nazywał go zresztą „pressingową maszyną”.

Problem z rolą Mounta jest jednak dość nietypowy, zwłaszcza jak na ofensywnego pomocnika. Przydaje się bowiem głównie, gdy to przeciwnicy mają futbolówkę. Poza pojedynczymi przypadkami nie widać go kompletnie w fazie ofensywnej. Tak było z City w starciu o Tarczę Wspólnoty, na inaugurację z ligi przeciwko Fulham i w pierwszej połowie dzisiejszego starcia z Mewami. W poprzednim spotkaniu wprowadzony za niego Joshua Zirkzee, napastnik, strzelił decydującego gola. Tym razem po bliźniaczej zmianie przeprowadzonej już w przerwie udało się wreszcie strzelić gola. Może to sygnał, że pora zrezygnować z dziwacznej roli Anglika?