Reprezentacja Anglii wciąż czeka na swój pierwszy triumf w imprezie rangi mistrzostw Europy. W 2004 roku Synowie Albionu jechali na ten turniej w roli jednego z głównych faworytów do końcowego zwycięstwa. Na ich drodze stanęła jednak Portugalia, a konkretniej bramkarz, któremu do bronienia rzutów karnych nie były potrzebne rękawice. A wszystko działo się w otoczce jednego z najlepszych meczów międzypaństwowych w XXI wieku.

Podczas, gdy dla wielu młodych zawodników z pola marzeniem jest zdobycie bramki na wagę zwycięstwa swojego kraju czy klubu w ostatnich minutach finału jakiegoś ważnego spotkania, bramkarze marzą o czymś zupełnie inny. Wydaje się, że najlepszym sposobem na zostanie bohaterem dla przedstawicieli tego zawodu jest obronienie decydującego rzutu karnego w konkursie jedenastek. Wszyscy pamiętamy, jak wielką postacią dla Włochów stał się Gigi Donnaruma, gdy obronił rzut karny Bukayo Saki i dał Italii tytuł mistrzów Europy podczas finałowej potyczki z Anglią. A co jeżeli powiemy Wam, że prawie równo 17 lat wcześniej Anglikom również na mistrzostwach Europy stanął na drodze inny bramkarz, który obronił przeciwko nim decydujący strzał z „wapna” nie mając na sobie rękawic bramkarskich. Ale zacznijmy od samego początku…

Oczekiwania były ogromne, ale w pełni uzasadnione

Steven Gerrard, Frank Lampard, Paul Scholes, Michael Owen, Gary Neville, John Terry, Sol Campbell, David Beckham, Ashley Cole, Jamie Carragher, Wayne Rooney — kadra Anglików na czempionat Starego Kontynentu w 2004 roku była niesamowicie naszpikowana gwiazdami. Dodatkowo, wszystkie z nich były bardzo głodne sukcesów z reprezentacją. Było to dobitnie widać podczas eliminacji przez, które Three Lions przeszli jak burza. W ośmiu meczach zgromadzili 20 punktów. Beckham i Owen byli jednymi z najskuteczniejszych zawodników całych eliminacji. Obaj panowie zdobyli pięć bramek. Bilans sześciu zwycięstw, dwóch remisów i ani jednej porażki napawał optymizmem fanów na Wyspach. Celem było mistrzostwo, na które czekają, czekają i nie mogą się doczekać.

Selekcjoner Sven-Goran Eriksson i wszyscy jego podopieczni doskonale zdawali sobie sprawę z ambicji w narodzie. Nikt nie chciał pompować przysłowiowego balonika, ale odczucie, że tę kadrę stać na osiągniecie czegoś historycznego było po prostu nieodparte. Konkurencja była bardzo mocna, ale na papierze trudno było znaleźć inną drużynę narodową, która mogła pochwalić się większym potencjałem niż Sons of Albion. Poza tym ich kluczowi zawodnicy mieli za sobą bardzo udane rozgrywki w swoich klubach.

Michael Owen do samolotu  wsiadał świeżo po kapitalnym sezonie dla Liverpoolu. Wychowanek The Reds zdobył w nim aż 16 goli i 4 asysty w 29 ligowych potyczkach. David Beckham zachwycał w barwach Realu Madryt. 7 bramek oraz 17 ostatnich podań w 46 spotkaniach wszystkich rozgrywek były naprawdę bardzo pokaźnym wynikiem. Frank Lampard nie chciał być gorszy i poprowadził Chelsea do półfinału Champions League, a także uzyskał 10 trafień, oraz 6 asyst w 38 meczach Premier League. W defensywie nie było gorzej. Sol Campbell i Ashley Cole byli świeżo upieczonymi mistrzami Anglii z Arsenalem, który nie przegrał ani jednego starcia w całym sezonie. Było więc w kim wybierać i na kim polegać. Mało, kto spodziewał się, że największą gwiazdą kadry na turnieju zostanie pewien piegowaty 18-latek z Evertonu…

Bomby Wayne Rooney’a przed ćwierćfinałem

Wayne Rooney podczas Euro 2004 był po prostu kosmiczny. Wychowanek The Toffees w trzech meczach fazy grupowej aż 4 razy wpisał się na listę strzelców. Do siatki nie trafił jedynie w meczu otwarcia z reprezentacją Francji. Dla Trzech Lwów był to bardzo dziwny mecz. W 38. minucie Frank Lampard dał im prowadzenie, które mieli szansę podwyższyć kilkukrotnie na dalszych etapach rywalizacji. Już po zmianie rzut karny zmarnował David Beckham. Rezultat 1:0 utrzymywał się aż do 90 minuty, ale wtedy wydarzyło się trzęsienie ziemi, którego inicjatorem był Zinedine Zidane. Legenda Realu Madryt do siatki trafiła najpierw z rzutu wolnego, a dosłownie kilka minut później z rzutu karnego. Anglicy w trzy ostatnie minuty doliczonego czasu gry roztrwonili prowadzenie i przegrali  pierwszy mecz turnieju z Trójkolorowymi.

Tym samym, by uniknąć absolutnej klęski i zakończenia mistrzostw na etapie gier grupowych , musieli wygrać dwa następne mecze ze Szwajcarią i Chorwacją. Teoretycznie był to dla nich obowiązek patrząc na różnice w potencjale podstawowych jedenastek obu zespołów. Podczas starcia ze Szwajcarią rzeczywiście widać było dużą różnicę klas. Podopieczni Erikssona wygrali aż 3:0. Dublet ustrzelił Wayne Rooney, który swoimi piekielnie mocnymi strzałami nie dawał żadnych szans bramkarzowi rywali.

Podobnie sytuacja miała się w ostatnim meczu grupowym z Chorwacją. W nim „Wazza” również strzelił dwie bramki, a pierwsza z nich na pewno na długo zapadła wielu w pamięci. Rooney z odległości około 25 metrów od bramki posłał prawdziwą torpedę nie do obrony dla golkipera Chorwatów. Dzieła dopełnili Paul Scholes i Frank Lampard. Ostatecznie Anglicy pokonali piłkarzy z Bałkanów 4:2.

W fazie pucharowej czekało ich kolejne wielkie starcie. Na ich drodze stanęli gospodarze, Portugalczycy, którzy również celowali w końcowy triumf przed własną publicznością. W momencie potwierdzenia starcia tej pary w ćwierćfinale stało się jasne, że jedna z drużyn, bardzo szybko będzie musiała przełknąć gorycz odpadnięcia z turnieju, pożegnać się z marzeniami o złotym medalu oraz rozczarować miliony swoich sympatyków w kraju. Stawka była w takim razie naprawdę ogromna, więc można było oczekiwać kapitalnego widowiska. I rzeczywiście było to jedno z najlepszych show w dziejach mistrzostw Europy.

Mecz gwiazd, który sprostał oczekiwaniom

Ricardo Carvalho kontra Michael Owen, John Terry przeciwko Luisowi Figo, oraz duety Gerrard-Lampard i Deco-Costinha walczący o zdominowanie środka pola i 18-letni Wayne Rooney i Cristiano Ronaldo starający się pokazać, kto jest większym talentem — poszczególne konfrontacje w meczu Anglików z Portugalczykami wyglądały jak starcie dwóch dream teamów. I rzeczywiście mecz trzymał wysoki poziom od pierwszego gwizdka arbitra głównego. Już w 4. minucie piękną bramkę zdobył Michael Owen. Legenda Liverpoolu w ekwilibrystyczny sposób złożyła się do uderzenia w sytuacji sam na sam z Ricardo. Pomimo, że połączenie celnego strzału z takim obrotem było naprawdę wielką sztuką, Owen z zimną krwią wykończył akcję i wyprowadził swój zespół na prowadzenie.

Na następne trafienie przyszło nam czekać aż do 83 minuty, ale w międzyczasie wydarzyło się naprawdę wiele ciekawych akcji zarówno w polu karnym gospodarzy, jak i gości. Niezłą okazję po wrzutce Figo z lewego skrzydła miał Ronaldo, który został jednak dwukrotnie przyblokowany przez Cole’a. Portugalia dalej zawzięcie starała się doprowadzić do wyrównania. Centymetry nad poprzeczką bramki Davida Jamesa z dystansu przymierzył Maniche, który specjalizował się w tego typu próbach. Portugalia nie zamierzała poprzestać swoich ofensywnych zapędów, ale dalej brakowało im wykończenia przy tym ostatnim kontakcie z piłką. Po doskonałym odbiorze piłki przez Deco bardzo aktywny Figo dograł w światło bramki do Nuno Gomesa, ale ten strzelił tuż obok słupka.

W końcu do głosu doszli też Anglicy. Jorge Andrade tym razem w porę uprzedził Owena w polu karnym. Uderzeniem głową zaskoczyć próbował też Sol Campbell. Widać jednak było, że Synowie Albionu odczuwają skutki feralnej sytuacji z 28 minuty. Wówczas z powodu kontuzji opuścić murawę musiał Wayne Rooney. Zastąpił go Darius Vassell, który zdecydowanie nie był na tamtym turnieju tak dobrze dysponowany jak Rooney. Anglicy ewidentnie odczuwali skutki utraty swojej nastoletniej gwiazdy, ale musieli spróbować to zamaskować.

Dowodzenie w ataku przejął na siebie Owen, który był blisko ustrzelenia drugiego gola, ale fenomenalnie interweniował Ricardo, który wyciągnął się jak struna w tej sytuacji. Po okazji Owena do głosu zdecydowanie częściej ponownie dochodzili Portugalczycy. Jednak ich próby nie miały prawa zaskoczyć Jamesa. Wydawało się, że Anglicy są już bardzo blisko upragnionego triumfu i awansu do wymarzonej strefy medalowej. Nic bardziej mylnego…

W 83. minucie cudowne dośrodkowanie na bramkę zamienił Helder Postiga. Przy golu snajpera gospodarzy zdecydowanie zawiodła postawa obrońców Anglii, którzy zupełnie zgubili krycie rosłego napastnika oponentów. Temu nie pozostało już nic innego jak skierować futbolówkę do siatki i doprowadzić do dogrywki. Chociaż Sven Goran-Eriksson twierdzi, że, gdyby mecz rozgrywano w obecnych czasach i przy obecności technologii VAR nie potrzebne byłoby rozegranie dodatkowych 30 minut.

Gdyby był VAR, to byli byśmy mistrzami Europy

Po wyrównaniu Postigi do siatki Portugalczyków piłkę skierował Campbell, ale zdaniem sędziego Ursa Meiera wcześniej doszło do przewinienia na bramkarzu Portugali. Wydaje się, że faktycznie była to dobra decyzja niemieckiego arbitra. Eriksson nie zgadza się z nią jednak po dziś dzień. Uważa, że gdyby ten gol został zaliczony jego podopieczni wygraliby tamte mistrzostwa Europy. W jednym z wywiadów w 2022 roku zdradził również, że do potencjalnej pomyłki przyznał się sam Meier.

„Myślę, że Anglia pokonałaby Portugalię, gdybyśmy wówczas mieli tylko dostępny VAR. Myślę, że mogliśmy wygrać cały turniej. Jeśli spojrzysz na to, że triumfatorem została Grecja, to była naprawdę ogromna niespodzianka. Jestem pewien, że mogliśmy wygrać cały turniej. Sześć miesięcy po tym spotkaniu zadzwoniłem osobiście do sędziego i powiedziałem mu, że dla mnie niesłusznie anulował gola Campbella. Wtedy przyznał mi rację, że faktycznie mógł się pomylić w ocenie tej sytuacji” – opowiadał szwecki menedżer.

Wróćmy jednak na stadion w Lizbonie. Dogrywka również stała na najwyższym możliwym poziomie piłkarskiej intensywności. Stadion w stan euforii szybko wprawił Rui Costa. Pomocnik niesamowicie mocnym strzałem tuż zza linii pola karnego nie dał szans Jamesowi na obronę. Tym razem to Anglikom zaczęło się spieszyć. Długo nie potrafili znaleźć sposobu na wyrównanie, ale w 115. minucie duet zawodników Chelsea przywrócił Anglikom nadzieję. John Terry asystował przy ładnym golu Franka Lamparda, który wykazał się wielką przytomnością umysłu i opanowaniem w tak ważnym momencie. Świetnie opanował piłkę i z bardzo bliskiej odległości wpakował ją do bramki. Po pasjonujących 120 minutach mieliśmy remis, więc potrzebna była seria rzutów karnych. Seria, która już na zawsze przeszła do historii mistrzostw Europy z kilku dość nieoczywistych powodów.

Nie masz co ze sobą zrobić? Zdejmij rękawice

Konkurs uderzeń z jedenstu metrów rozpoczął się zdecydowanie nie pomyśli Anglików. David Beckham został wytypowany do strzelenia jako pierwszy. Wydawało się, że jest pewnym punktem w tym elemencie. Tym czasem Beckham fatalnie spudłował posyłając piłkę w rozradowane trybuny pełne portugalskich fanów. W zdekoncentrowaniu Beckhama pomogło na pewno prowokacyjne zachowanie Ricardo, który dopiero zaczynał swoje show. Portugalczycy prowadzili dzięki pomyłce „Becksa” aż do momentu, gdy równie mocno przestrzelił Rui Costa. Po pięciu strzałach z każdej strony mieliśmy remis 4:4. Tym samym przeszliśmy do etapu tak zwanej „szybkiej śmierci”.

Rozpoczął go Ashley Cole. Lewy obrońca pewnie zmylił Ricardo. Chwilę później bezbłędny był też Postiga. Powoli zbliżaliśmy się już do momentu, kiedy do futbolówki zaczną podchodzić gracze, którzy bardzo rzadko wykonywali rzuty karne w swojej seniorskiej karierze. A już na pewno nie na takim poziomie. Jako siódmy w reprezentacji Anglii strzelał Vasell. Rezerwowy nie był specjalistą w elemencie egzekwowania „jedenastek”. Ricardo bardzo dobrze o tym wiedział i z tego powodu chciał za wszelką cenę zdeprymować Anglika przed strzałem. W tym celu wpadł na bardzo nietypowy pomysł. Portugalski golkiper zdecydował, że zdejmie swoje rękawice bramkarskie i spróbuje obronić strzał gołymi rękami.

„Na treningach przed Euro ćwiczyliśmy element bronienia rzutów karnych. Oglądałem kilka filmów na DVD pokazujących, gdzie konkretni reprezentanci Anglii najczęściej strzelali swoje jedenastki. Ale kiedy zobaczyłem Dariusa Vassella zbliżającego się do mnie, pomyślałem: «Kurwa, do cholery, poczekaj! Widziałem na tym DVD każdego ich gracza oprócz tego gościa. Nic! Czy on chociaż raz strzelił rzut karny? Spojrzałem na swoje ręce i od razu pomyślałem : «Kurwa, muszę coś zrobić.» Oderwałem rzepy rękawiczek i po prostu je zdjąłem. Vassell spojrzał na mnie, a potem na sędziego, który wyraził zgodę na bronienie bez rękawic. Do dziś nie wiem, dlaczego to zrobiłem. Nigdy wcześniej, ani też później tego nie powtórzyłem, ale wtedy poczułem, że muszę coś zrobić. Widziałem, że Vassell był bardzo zdenerwowany i nie chciał być w tym miejscu. Wiedziałem też, że jestem następny w kolejce do strzelania. Wtedy powiedziałem sobie: «Bronię tego i trafię następnego»” – wspominał po latach 79-krotny reprezentant Portugalii.

Jak powiedział, tak zrobił. Najpierw mistrzowsko wyczuł intencje Vasella, a następnie genialnym strzałem w boczną siatkę zapewnił Portugalczykom awans do półfinału. Ricardo stał się bohaterem narodowym, a jego nietypowy wyczyn już na zawsze będzie wspominany przez następne pokolenia fanów futbolu. Dla Anglii była to wielka porażka. Ich reprezentanci zostawili na murawie wiele pasji i kawałek swojego serca. Gołym okiem było widać, że niesamowicie zależy im na awansie do 1/2 finału. Tymczasem zostali wyeliminowani z turnieju w najbardziej dramatycznych okolicznościach jakie tylko można sobie wyobrazić.

Wszyscy życzymy sobie podobnych meczów na tym Euro

Zachowanie Ricardo już na zawsze przeszło do historii futbolu. Byłoby zapewne jeszcze częściej wspominane, gdyby Portugalczycy sięgnęli wówczas ostatecznie po tytuł mistrzów Europy. Gospodarze niespodziewanie ulegli jednak Grecji w finale i musieli zadowolić się srebrnymi medalami.

Anglicy natomiast wracali do kraju po raz kolejny bez krążka. Znów czuć było wielkie rozczarowanie i poczucie, że tą kadrę stać było po prostu na dużo więcej. Zostały jedynie wspomnienia z niesamowitych występów Rooneya, widowiskowego starcia z Portugalią i cwanego zachowania Ricardo przed karnym Vasella. Mamy nadzieję, że na nadchodzącym Euro reprezentacja dowodzona przez Garetha Southgate’a też będzie uczestniczyć w tego typu historycznych wydarzeniach, ale tym razem będą się one kończyć happy endem dla Synów Albionu.