Pamiętam to, jakby zdarzyło się wczoraj. Szkolna wycieczka w liceum, popijanie przemyconych w plecaku piw i nerwowe sprawdzanie wyników przez słaby internet. Najpierw informacja o remisie z Evertonem po fatalnym początku sezonu pod wodzą coraz bardziej zagubionego Rodgersa. Potem mecz Polska Szkocja zakończony bramką Lewandowskiego na remis w doliczonym czasie gry. Za to chwilę wcześniej jak grom z jasnego nieba spadła informacja o tym, że Jürgen Klopp podpisał kontrakt z Liverpoolem. Byłem zachwycony, ale mimo tego, że liczyłem wtedy na wiele, przyszłość miała przebić moje najśmielsze oczekiwania…

„You have to change from doubter to believer”

56-latek przywitał się z Liverpoolem pamiętną konferencją prasową. Klopp na początku podkreślił, że jest normalnym gościem lub The Normal One, jeśli tak woleliby go nazywać dziennikarze. To oczywiste nawiązanie do ksywki Jose Mourinho The Special One, a samozwańczy tytuł przylgnął do Niemca po sam koniec przygody z The Reds. Fani usłyszeli natomiast, że jeśli chcą pomóc klubowi, muszą się zmienić. Przestać wątpić i zacząć wierzyć. Były szkoleniowiec BVB stwierdził z dużą dozą pewności, że w ciągu 4 lat zdobędzie mistrzowski tytuł, a na koniec przypomniał swoje ostatnie słowa przed pożegnaniem z Borussią:

Nieważne, co ludzie mówią o Tobie, kiedy przychodzisz. Ważne jest to, co będą mówić po Twoim odejściu.

Tego zamierzał się trzymać również w Liverpoolu. Ten cytat jest powtarzany wielokrotnie w ostatnich miesiącach. Nikt chyba nie ma wątpliwości, jaka jest opinia fanów The Reds na temat Niemca, choć wówczas deklaracja o wygraniu tytułu wydawała się karkołomna. Trzeba było jednak wlać wspomnianą wcześniej nadzieję i wiarę w mocno nadszarpnięte kolejnymi rozczarowaniami serca fanów.

Jego przyjście było swoistym zastrzykiem futbolowej dopaminy. Każdy fan futbolu znał Kloppa i dzieło, jakie zbudował w Dortmundzie. Przerwanie hegemonii Bayernu, finał Ligi Mistrzów. Piękna, ofensywna gra. Mnóstwo świetnych zawodników, którzy dzięki pracy z nim zachwycali później Europę w innych klubach. Polskim kibicom był on szczególnie bliski ze względu na to, jak poprowadził kariery Roberta Lewandowskiego, Kuby Błaszczykowskiego i Łukasza Piszczka. Jednocześnie Liverpool pozostawał klubem przeklętym. Z wielką historią, pięcioma Pucharami Mistrzów na koncie, ale jednocześnie czekającym ćwierć wieku na ligowy tytuł. Sympatycy z czerwonej części Merseyside byli świadkami wielu dotkliwych porażek, a okres dominacji na Wyspach i w Europie stawał się coraz bardziej odległy.

Zresztą droga ekipy z Anfield na szczyt nie była usłana różami. By zdobyć najważniejsze laury, Klopp musiał najpierw dotkliwie przegrać, ale nawet wtedy wszczepiał fanom wiarę, o której zawsze powtarzał. Zarówno, gdy po porażce z Realem w finale Ligi Mistrzów śpiewał nad ranem z członkami zespołu Die Toten Hosen, że wróci po trofeum za rok (co też zrobił). Jak i wtedy, gdy po dramatycznej ostatniej kolejce w sezonie 21/22 i porażce w finale Champions League zdecydował się na zorganizowanie parady i podniósł na duchu załamane miasto oraz samych zawodników.

Kolejne wcielenie Shankly’ego

Bill Shankly to legenda The Reds. Choć Bob Paisley jest najbardziej utytułowanym menedżerem w historii klubu i jednym z najbardziej utytułowanych w historii całego futbolu, to jego poprzednik jest uznawany za ojca Liverpoolu. Shankly przejął zespół, gdy znajdował się w drugiej lidze, wprowadził go z powrotem do elity, a później w trakcie 15 lat na stanowisku wygrał m.in. 3 tytuły mistrzowskie, Puchar UEFA oraz doszedł do finału Pucharu Zdobywców Pucharów. Popularny Shanks zbudował klub, jaki znamy dziś.

Doskonale rozumiał kibiców oraz nastroje społeczne w robotniczym mieście. To dzięki niemu The Kop jest legendarną trybuną w świecie piłki. Za jego kadencji Melwood stało się świetnym ośrodkiem treningowym, Anfield urosło do pojemności 40 tysięcy widzów, a klub został wielką piłkarską marką z rzeszą fanatycznych kibiców stojących za nim murem. Jednak największe sukcesy miały dopiero nadejść.

KIedy Klopp trafił na Anfield, Liverpool był zespołem z wielką historią. Jednak gablota w klubowym muzeum mocno się zakurzyła, a Steven Gerrard, który nosił na swoich barkach klub przez kilkanaście lat, odszedł na piłkarską emeryturę za ocean. Po pożegnaniu Rafy Beniteza oraz kolejnych kluczowych piłkarzy Liverpool przestał regularnie grać w Lidze Mistrzów. Tuż przed przejęciem klubu przez FSG, The Reds groziło bankructwo i zarząd komisaryczny. Poza wyjątkowym sezonem 13/14 z tragicznym zakończeniem coraz bardziej staczał się w przeciętność. Dawna legenda popadała w ruinę.

Przybycie Jürgena dało kibicom nadzieję. Po latach Niemiec, nawiązując do swojej pierwszej konferencji na Anfield, stwierdził, że nie musiał nauczyć kibiców, by wierzyć. Musiał im tylko przypomnieć, co dzieje się, kiedy naprawdę uwierzą. Najlepszym zobrazowaniem ówczesnego stanu klubu jest chyba pierwsza jedenastka, jaką wystawił podczas swojej przygody w Merseyside.

Źródło: Sky Sports

Klopp jak nikt dopasował się do miasta i kibiców. The Normal One, który był dla fanów i zawodników jak ojciec, stworzył z nimi niepowtarzalną więź. Był w tym wszystkim prawdziwy. Zarówno w roli „dobrego wujka”, o którym często mówili dziennikarze, jak i wtedy, gdy wpadał w złość po porażkach. Swoją filozofią ofensywnej gry dopisał kolejny rozdział historii wielkich drużyn grających w czerwonych barwach. 56-latek dał fanom efektowny futbol, niezapomniane comebacki i upragnione trofea, a oni odpłacili mu za to bezgraniczną miłością i zaufaniem.

Klopp i Edwards jak Gerrard i Torres

Jak wielkim menedżerem nie byłby Klopp, swoich sukcesów nie osiągnąłby bez swojego współpracownika działąjącego zza kulis. Shankly miał Boot Room schowek na buty w Anfield, w którym zbierał się ze swoim sztabem. To tam wychował kolejne pokolenie trenerów The Reds Paisleya i Fagana, a później oni przekazali tradycję Dalglishowi i Royowi Evansowi. Shanks w ciasnym pomieszczeniu wypełnionym korkami zawodników omawiał ze współpracownikami taktykę, transfery oraz przeciwników.

Dla Kloppa takim wsparciem był Michael Edwards. Dyrektor sportowy, który dzięki swojemu analitycznemu umysłowi i obsesji na punkcie futbolu potrafił znajdować nieoszlifowane diamenty za rozsądne pieniądze, które niemiecki menedżer później zmieniał w brylanty. Choć Fenway Sports Group uratowało Liverpool przed bankructwem, ciężko powiedzieć, by było szczodrym właścicielem. The Reds musieli operować przy ograniczonych zasobach w porównaniu do obu klubów z Manchesteru czy Chelsea, a odnaleźli się w tych warunkach znakomicie.

Oprócz trafionych zakupów Edwards miał niesamowitą zdolność do sprzedawania drogo niepotrzebnych piłkarzy, dzięki czemu mógł finansować kolejne wzmocnienia. Przede wszystkim jednak potrafił przekonać menedżera do swojej racji. Gdy ten chciał sprowadzić na Anfield Mario Götze i Juliana Brandta, Edwards postawił na swoim i udowodnił, że Sadio Mané i Mohamed Salah byli lepszym rozwiązaniem. To różniło byłego opiekuna BVB od Rodgersa, który za wszelką cenę forsował swoje własne pomysły. I tak w jednym okienku na Anfield trafili Firmino pomysł Edwardsa, jak i Benteke, którego zażyczył sobie Irlandczyk z północy.

Heavy metal football

Klopp zasłynął w Borussii rewolucyjną taktyką gegenpressingu. Filozofii ofensywnego futbolu, opartej na jak najszybszym odbiorze piłki, najlepiej jeszcze na połowie przeciwnika. To samo zaszczepił w Liverpoolu po przyjściu na Wyspy. The Reds grali elektryzujący futbol niemal od samego początku kadencji nowego trenera. Uszczelnieniem defensywy zajął się później. Najważniejsze było przywrócenie radości kibicom i wiary w dalsze sukcesy.

Kiedy na Anfield do pozyskanego jeszcze przed odejściem Rodgersa Firmino dołączyli Mané i Salah, formując legendarny ofensywny tercet, sprzedaż Philippe’a Coutinho sfinansowała remont tyłów. Do Merseyside trafili Virgil van Dijk, Alisson Becker oraz Fabinho, a drużyna stała się gotowa do walki o najwyższe cele. Przebojowej formacji ofensywnej dorównała niezwykle szczelna defensywa.

The Reds liderowali w liczbie przebiegniętych kilometrów, a maszyna Niemca mogła pracować na pełnych obrotach. Nawet jeśli The Reds nie dawali rady odebrać piłki na połowie przeciwnika, rozszarpywali defensywy zabójczymi kontratakami. Schodzący przed pole karne Roberto Firmino tworzył miejsce dla zbiegających w wytworzoną za plecami obrońców przestrzeń skrzydłowych, by ci kończyli dzieło.

Temu wszystkiemu towarzyszyły żywiołowe reakcje Kloppa przy linii i charakterystyczna celebracja po zwycięstwach. Niemiec podchodził po domowych wiktoriach pod The Kop i wykonywał słynne fist pumpy przypominające ciosy.

The best football team in the land

Niemiec osiągnął szczyt ze swoją ekipą na przełomie sezonów 18/19 i 19/20. Pierwsza z tych kampanii zakończyła się porażką w wyścigu o mistrzostwo o jeden punkt przy zdobyciu 97 oczek. Tę porażkę osłodził jednak tryumf w Lidze Mistrzów, okraszony jednym z najlepszych meczów w historii rozgrywek. 4-0 w rewanżu przeciwko Barcelonie na Anfield i słynny corner taken quickly na zawsze wpisały się w historię światowego futbolu. Co ciekawe, w Premier League The Reds odnieśli zaledwie jedną porażkę. Wybicie piłki z linii bramkowej przez Johna Stonesa na Etihad zapewniło zwycięstwo Obywatelom i ligowy tytuł w ostatecznym rozrachunku. Dość powiedzieć, że gdyby Liverpoolowi udało się wygrać ten mecz, skończyłby sezon z dubletem i wynikiem stu punktów w lidze.

To nie był pierwszy raz, gdy Liverpool znalazł się o włos od mistrzostwa kraju. W następnym sezonie podopieczni Kloppa wkroczyli z niesamowitą determinacją po niepowodzeniu na finiszu i dokonali niemal niemożliwego. Rozpoczęli sezon z rekordowym bilansem 26-1-0. W 27 meczach od startu kampanii nie odnieśli porażki i osiągnęli najwyższą w historii ligi przewagę 25 punktów nad drugim Manchesterem City. Fani The Reds musieli czekać aż 30 lat na upragniony ligowy tytuł, ale gdy nareszcie nadszedł moment wygranej, podopieczni Kloppa zrobili to w najlepszym możliwym stylu, zdobywając 99 oczek. Niemiec zmienił swoją drużynę w mentalnych gigantów, którzy byli w stanie odwrócić losy niemal każdego spotkania. Szkoda jedynie, że globalna pandemia odebrała im możliwość normalnego świętowania tego sukcesu.

W sezonie 21/22 Klopp i spółka znowu byli bliscy zapisania się na zawsze w historii futbolu. Liverpool rozegrał w tej kampanii każdy możliwy mecz. The Reds pierwszy raz za kadencji 56-latka wygrali oba krajowe puchary. Do tego awansowali do finału Ligi Mistrzów, a losy mistrzostwa Premier League rozstrzygały się w ostatniej kolejce. Prowadzący w lidze Manchester City przegrywał 0-2 z Aston Villą, by pod koniec drugiej połowy strzelić 3 bramki w 5 minut i odebrać złudzenia The Reds. W finale Champions League na ich drodze znów za to stanął Real Madryt i Thibaut Courtois. Jürgen w jednym z ostatnich wywiadów śmiał się, że „ten sk***iel miał tego dnia 12 rąk”. Plany zdobycia quadruple wszystkich możliwych pucharów w jednym sezonie ostatecznie spełzły na niczym.

Klopp i wiara w trening

Klopp zapytany niegdyś o zimowe wzmocnienia stwierdził, że w przeciwieństwie do wielu fanów i ekspertów wierzy w trening, a nie tylko transfery. Często śmiał się też, że zawodnicy wracający po kontuzjach są jak nowe wzmocnienia. Pod jego okiem Trent Alexander-Arnold wyrósł na wyjątkowego prawego obrońcę. Wychowany w akademii The Reds Anglik zadebiutował w pierwszym, niepełnym sezonie Kloppa. Później wskoczył do jedenastki pod nieobecność kontuzjowanego Nathaniela Clyne’a. Wkrótce z nieopierzonego młokosa przemienił się w zawodnika światowej klasy.

Andy Robertson trafił do Merseyside za 8 milionów funtów z Hull, które spadło z Premier League. Szkot wyglądał nieźle na tle kolegów z zespołu. Jednak gdy The Reds zdecydowali się go kupić, wielu ekspertów pukało się w głowy. Dziś popularny Robbo jest rekordzistą Premier League pod względem asyst wśród obrońców i regularnie wymienia się tym tytułem z Alexandrem-Arnoldem. Podobnych przykładów było na pęczki i z dużą dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić, że niemal każdy zawodnik, który trafił pod skrzydła Niemca, stawał się lepszym piłkarzem. Oprócz lekcji futbolu szkoleniowiec był dla swoich zawodników mentorem, a słynne przytulanie podopiecznych po spotkaniach stało się jego znakiem rozpoznawczym.

Dziś coraz mocniej zaczyna błyszczeć gwiazda Harveya Elliotta, który trafił na Anfield w wieku 16 lat. Paradoksalnie, największą spuściznę Klopp zostawia w momencie odejścia, a nie największych sukcesów. Na początku jego kadencji akademia Liverpoolu mocno odstawała od ligowej czołówki. Kilkadziesiąt lat temu to ona stanowiła wizytówką The Reds. Po czasach, gdy Liverpool wprowadzał na ligowe boiska McManamana, Fowlera, Owena, Gerrarda czy Carraghera pozostały tylko wspomnienia. Zbudowany przez Kloppa Alexander-Arnold przetarł szlak, którym najpierw podążył Curtis Jones.

W tym sezonie drzwi do pierwszej drużyny zostały otwarte na oścież. Z ligą przebojem przywitali się Jarell Quansah i Conor Bradley. Debiut za to zaliczyli Jayden Danns, Trey Nyoni, James McConnell, Lewis Koumas, czy nawet Mateusz Musiałowski. Niemiec nie ograniczył się jednak tylko do kilkuminutowych występów. W pamiętnym finale Carabao Cup, czy w meczach FA Cup zaufał młokosom w pełni, a ci odpłacili mu świetnymi występami za zaufanie. Nowy trener będzie mial ogromny kapitał w postaci młodego narybku, który zyskał przetarcie w dorosłej piłce. Nawet jeśli Arne Slot nie będzie chciał skorzystać ze wszystkich juniorów, Michael Edwards zapewne zrobi z nich pożytek na rynku transferowym.

Niedosyt

Klopp rozkochał w sobie fanów z The Kop i całego świata. Za jego kadancji The Reds po 30 latach przerwy zdobyli upragniony tytuł ligowy. Pierwszy w erze Premier League. Do tego po raz szósty w historii Liverpoolu w ich gablocie wylądował Puchar Mistrzów. Ponadto pod wodzą Niemca klub z Anfield wygrał każde inne możliwe trofeum na krajowym, europejskim i światowym podwórku, nie licząc Ligi Europy. W momencie przyjścia Kloppa każdy fan zapewne brałby takie sukcesy w ciemno.

Po zdobyciu obu najważniejszych, upragnionych trofeów kibice ułożyli przyśpiewkę na cześć trenera pod melodię „I feel fine” The Beatles. W końcu Liverpool to miasto najsłynniejszego zespołu muzycznego w historii. Jürgen w istocie obiecał fanom, że zdobędzie ligowy tytuł w 5 lat i słowa dotrzymał.

I’m so glad, that Jürgen is a Red
I’m so glad, he delivered what he said
Jürgen said to me, you know
We’ll win the Premier League, you know
He said so
I’m in love with him and I feel fine

Z perspektywy czasu ciężko jednak stwierdzić, że apetyty fanów zostały zaspokojone. Klopp niesamowicie je rozbudził, a przede wszystkim mimo tylu sukcesów, wielokrotnie The Reds zabrakło niewiele do powiększenia listy zdobytych trofeów. Dziś możemy powiedzieć, że Niemiec jako jedyny przeciwstawił się Manchesterowi City Pepa Guardioli. Dwukrotnie jednak zabrakło mu do tego zaledwie jednego punktu, przy zdobytych 97 i 92 oczkach. Dwukrotnie również przegrał finał Ligi Mistrzów z Realem Madryt. 3 tytuły ligowe i 3 najważniejsze europejskie trofea względem pojedynczych wygranych. Za jednym razem John Stones wybijał piłkę z linii bramkowej w bezpośrednim pojedynku o prymat w Anglii, a w innym wypadku Thibaut Courtois grał mecz życia i żaden z 24 strzałów The Reds nie znajdował drogi do bramki.

Nierówna walka

Jak w każdym wypadku, ważny jest jednak kontekst. Choć Klopp w 9 lat skompletował niemal wszystkie możliwe trofea, „zaledwie” jedno mistrzostwo Premier League i zwycięstwo w Lidze Mistrzów sugeruje wielu osobom, że Niemiec nie był aż tak dobry, za jakiego się uważa. Kiedy weźmiemy jednak pod uwagę fakt, że w ostatnich latach nikt inny nie dał rady pokonać Obywateli na krajowym podwórku i spojrzymy na bilans Realu w Champions League, ciężko mieć pretensje do byłego już szkoleniowca The Reds. Pomijając różnice finansowe, The Reds trafili w okresie swojej świetności na najtrudniejszych możliwych rywali.

Nie sposób pominąć też fakt toczącego się śledztwa w sprawie 115 zarzutów naruszenia finansowych przepisów ligi postawionych Manchesterowi City. Rzuca ono cień na walkę The Reds oraz Arsenalu z maszyną Guardioli. Szczególnie biorąc pod uwagę sankcje, jakie spotkały Everton czy Nottingham za pojedyncze naruszenia.

Sam Klopp w ostatnich wywiadach wspominał przypadek braku podyktowanego rzutu karnego po zagraniu ręką Rodriego na finiszu sezonu 21/22, za który PGMOL przeprosił Everton. Błąd sędziów ostatecznie okazał się decydujący, a ekipa z Etihad Stadium zdobyła mistrzostwo z zaledwie punktem przewagi nad The Reds. W obecnym sezonie, kiedy podopieczni Niemca wciąż byli w wyścigu o mistrzostwo, wielokrotnie byli ofiarami pomyłek sędziowskich i otrzymywali przeprosiny komisji sędziowskiej. Oprócz słynnego zamieszania w meczu z Tottenhamem, kiedy nie uznano prawidłowo zdobytej bramki Luisa Díaza, w starciach z bezpośrednimi rywalami o tytuł nie podyktowano jedenastek za zagranie ręką Ødegaarda i kopnięcie rywala w klatkę piersiową przez Doku.

Doszukiwanie się jakichkolwiek teorii spiskowych jest bezsensowne, bo niestety każdy fan Premier League wie, jak słaby jest poziom sędziowania w Anglii mimo wprowadzenia VAR. Arbitrzy mylą się na niekorzyść niemal każdej drużyny, a konsekwencja jest od dłuższego czasu ostatnim słowem, jakim można by opisać ich działania. Faktem jest jednak, że i pod tym względem bardzo często The Reds po prostu brakowało szczęścia.

Gdy siła staje się największą słabością

Jürgen Klopp nie jest oczywiście idealną postacią. Fani przeciwnych zespołów uwielbiają wytykać mu trudność w przyjmowaniu porażek, którą potrafi okazywać na pomeczowych konferencjach. Niemiec jest też dyrygentem, który do perfekcji opanował jeden utwór. Heavy metal ma wielu fanów wśród koneserów piłki. Były menedżer Borussii jednak był zawsze wierny swojej taktyce i dopiero pod koniec swojej przygody na Anfield zdecydował się na modyfikacje, choć wciąż i tak w duchu gegenpressingu.

Byli podopieczni Kloppa często opowiadają, jak niesamowitą relację stworzył z nimi 56-latek. Szkoleniowiec nawiązywał więzi, które wykraczały poza boisko. Zawodnicy stawali się jego żołnierzami, którzy byli gotowi pójść za nim w ogień. To sprawiało, że potrafił on z nich wykrzesać 110% i z teoretycznie gorszymi zespołami docierał na sam szczyt.

Jednocześnie było to chyba jego największą słabością. Umiejętność Kloppa do zjednywania sobie zawodników nie wynikała z wyrachowanego zarządzania, a z jego charakteru. Ludzie z jego otoczenia podkreślają, jak dobrym człowiekiem jest na co dzień. Za wierność, jaką okazywali mu zawodnicy, on odpłacał tym samym, co później okazywało się kosztowne. Nie umiał się rozstawać w porę ze swoimi najwierniejszymi szeregowymi i niejednokrotnie przeciągał moment ich odejścia.

To właśnie brak zgodności co do przyszłości Jordana Hendersona miał stać się kością niezgody pomiędzy Kloppem, a Edwardsem. Menedżer postawił na swoim, kapitan podpisał nową, wieloletnią i lukratywną umowę, a dyrektor sportowy wkrótce zdecydował się opuścić Anfield. Choć żadna ze stron nie potwierdziła tej wersji zdarzeń, to ogłoszenie powrotu Edwardsa tuż po informacji o odejściu Kloppa zdaje się tylko ją uwiarygadniać. Po utracie najbliższego współpracownika to Jürgen zyskał większą władzę nad transferami, które przestały być tak trafionymi inwestycjami.

Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść

W sezonie 22/23, kiedy The Reds wypadli poza pierwszą czwórkę i nie awansowali do Ligi Mistrzów, Niemiec wyglądał na coraz bardziej zmęczonego pracą. Momenty frustracji przeplatały się z bezsilnością, a mimo to na koniec kampanii odnalazł receptę na złą dyspozycję i The Reds zakończyli ją w imponującym stylu. Później letnia przebudowa okazała się sukcesem i obwieszczono początek Liverpoolu 2.0 pod wodzą Kloppa. Kiedy wszystko wróciło na dobre tory, jak grom z jasnego nieba spadło oświadczenie o jego odejściu z Anfield po zakończeniu tegorocznych rozgrywek.

Okazało się, że obrazki z wcześniejszego sezonu wciąż pozostawały prawdziwe. Mimo wypalenia Niemca na stanowisku utrzymały go żona Ulla oraz słowa, jakimi przywitał się z Liverpoolem:

Nieważne, co ludzie mówią o Tobie, kiedy przychodzisz. Ważne jest to, co będą mówić po Twoim odejściu.

Klopp zdecydował się zrobić wszystko, by zostawić klub w najlepszym możliwym położeniu. Gdy zobaczył, że kadrowa rewolucja się udała, a fundamenty dla nowego szkoleniowca zostały wylane, mógł w spokoju zdecydować się na zasłużony odpoczynek. I to chyba najlepiej udowadnia to, jakim człowiekiem jest Niemiec.

Tak samo jak gest, o który pokusił się podczas ostatniej przemowy. Na sam koniec szkoleniowiec zaintonował przyśpiewkę na swoją cześć, zamieniając swoje nazwisko na Arne Slota, nowego trenera The Reds. W tak wymowny sposób Klopp zakończył swoją erę i namaścił następcę. W przeszłości Bill Shankly zbudował fundamenty, na których Bob Paisley stworzył najbardziej utytułowany zespół w dziejach Liverpoolu. Fanom The Reds wypada tylko życzyć, by podobnie było w przypadku Kloppa i Holendra.

Będzie Cię brakowało w Liverpoolu i całej Premier League, Jürgen. You’ll never walk alone.