Młoty w ostatnim czasie przeżywają ciężki okres, a końca złej passy nie widać. Niektórzy fani powoli tracą cierpliwość i domagają się odejścia doświadczonego trenera. To jednak cięższy temat niż mogłoby się wydawać, bo to w końcu Moyes wygrał z West Hamem pierwsze europejskie trofeum od 1965 roku. Teraz jednak doprowadził do największej porażki u siebie od 61 lat, po której stadion błyskawicznie opustoszał. W obecnej chwili za Szkotem przemawia głównie to, co osiągnął w przeszłości. Pytanie tylko, czy jest to wystarczające do utrzymania posady?

Moyes swoją obecną przygodę w West Hamie zaczął w grudniu 2019 roku, kiedy to objął zespół po Manuelu Pellegrinim. Wtedy Młoty zajmowały 17. miejsce w tabeli, a widmo spadku zaglądało im bardzo głęboko w oczy. Zadaniem Szkota było wtedy jego uniknięcie, co udało mu się osiągnąć. Nie zrobił tego w spektakularnym stylu, ale wtedy zupełnie nie o to chodziło. Ekipa z Londynu finalnie zajęła 16. miejsce w tabeli. To pozwoliło uniknąć spadku i w pełni skupić się na kolejnym sezonie. Podczas letniego okienka do zespołu dołączyli tacy zawodnicy, jak Tomas Soucek, Vladimir Coufal czy Said Benrahma. Zimą udało się wypożyczyć jeszcze Jessego Lingarda, który prawdopodobnie wtedy rozgrywał jedne ze swoich najlepszych meczów w Premier League. Takie transfery sprawiły, że sezon 20/21 kibice West Hamu pamiętają naprawdę dobrze.

2 sezony z rzędu w TOP 7

Sezon 20/21 był pierwszym, w którym Moyes poprowadził zespół od początku do końca. Mimo słabego początku, udało się zakończyć na miejscu dającym gwarancję gry w europejskich pucharach. Cała kampania zaczęła się od dwóch porażek, ale później było już tylko lepiej. Na półmetku sezonu zespół Młotów uzyskał stabilizację formy, co doskonale odzwierciedla fakt, że od 19. kolejki nie wypadli oni poza pierwszą siódemkę. Cały sezon zakończyli na 6. miejscu ze stratą jedynie dwóch punktów do czwartej Chelsea.

Po sezonie znowu przyszedł czas na transfery i tym razem klub zasilili Kurt Zouma oraz Nikola Vlasić. Sezon 21/22 rozpoczął się świetnie, bo Młoty zaczęły od czterech meczów bez porażki. Wysoką formę utrzymywali praktycznie przez cały czas, bo od 8. kolejki tylko raz wypadli poza pierwszą siódemkę. Udany był również epizod w Lidze Europy. West Hamowi udało się wyjść z grupy z pierwszego miejsca, a później przejść przez 1/8 finału i ćwierćfinał, pokonując Sevillę i Lyon. Przygoda zakończyła się dopiero w półfinale, w którym przegrali z Eintrachtem Frankfurt. Cały sezon jednak ponownie napawał optymizmem i perspektywami, bo przecież o drugim sezonie w pierwszej siódemce z rzędu i półfinale Ligi Europy, kibice jeszcze nie tak dawno mogli tylko pomarzyć.

Słodko-gorzki sezon 22/23

Kolejna kampania w porównaniu do poprzednich dwóch była już znacznie gorsza. Od pierwszej do ostatniej kolejki West Ham nie był w stanie podnieść się wyżej niż 13. miejsce w tabeli. Co gorsza, dużą część sezonu spędzili w strefie spadkowej albo jedno miejsce nad nią. Mimo to, sezon ten zapisał się na kartach historii Młotów. Pierwszy raz od 1965 roku triumfowali oni w europejskim pucharze. Wszystko za sprawą Ligi Konferencji, w której przyszło im grać przez zajęcie 7. miejsca w poprzednim sezonie. Najpierw bezboleśnie przeszli fazę grupową, a następnie pucharową, wygrywając w finale z Fiorentiną 2:1.

Godny podziwu jest również fakt, że przez całą grę w LKE stracili zaledwie 8 bramek i na 13 rozegranych spotkań odnieśli 12 zwycięstw. Podniesienie pucharu było czymś szczególnym, bo zjednoczyło jeszcze bardziej całą ekipę, a w dodatku wybieliło Moyesa z bardzo słabego sezonu. Wszyscy zapamiętali wygrany finał i możliwość gry w Lidze Europy w następnym sezonie, a zapomnieli o tym, że już wtedy widać było pierwsze negatywne przesłanki.

Bardzo dobre okienko transferowe

W lecie 2023 roku Moyes zapunktował ponownie i to dosyć nieoczekiwanie. Przez bardzo długi czas West Ham był praktycznie jedyną drużyną, która nie dokonała żadnych wzmocnień. Te, mimo wygrania Ligi Konferencji były bardzo potrzebne, bo przecież 14. miejsce na koniec sezonu to bardzo przeciętny wynik. Na dodatek z klubu w lipcu odszedł Declan Rice za rekordową kwotę 116 milionów euro. To jeszcze bardziej napędziło oczekiwania kibiców, bo przecież jest to suma, za która możną się naprawdę solidnie wzmocnić. Jednak przez długi czas panowała zupełna cisza i brak jakichkolwiek plotek transferowych.

Po miesiącu lokomotywa transferów ruszyła i wydaje się, że spełniła większość oczekiwań. Pierwszym ogłoszonym transferem był Edson Alvarez, kupiony za 38 milionów euro, jako zastępstwo 1:1 za Rice’a. Oczywiście chodzi głównie o pozycję, bo przecież umiejętnościami ciężko zastąpić jednego z najlepszych pomocników ligi. Następnie do klubu przyszedł James Ward-Prowse, którego Młoty odkupiły od Southampton za 34 miliony euro. Transfer Anglika był naprawdę dużym wzmocnieniem za stosunkowo małe pieniądze. Wpłynął na to oczywiście fakt, że Święci byli jednym z trzech spadkowiczów. Chwilę później przyszedł czas na kolejny nabytek, który był prawdziwą bombą. Szeregi West Hamu zasilił Mohammed Kudus, kupiony z Ajaxu za 43 miliony euro. Ghańczyk wcześniej był łączony z Liverpoolem czy Arsenalem, ale mimo to projekt Szkota był na tyle przekonujący, że finalnie Kudus wybrał West Ham. Do klubu dołączył także Grecki stoper – Konstantinos Mavropanos, który przyszedł za 20 milionów euro ze Stuttgartu.

Początek sezonu 23/24

Start obecnej kampanii był naprawdę udany, bo po pierwszych pięciu kolejkach Młoty zajmowały 6. miejsce w tabeli z 10 strzelonymi bramkami na koncie. Z nowych nabytków szczególnie błyszczał James Ward-Prowse, który przyczynił się do zdobycia połowy tych goli. Później do spotkań ligowych doszły jeszcze mecze Ligi Europy, w których West Ham również poradził sobie dobrze, bo wyszedł z pierwszego miejsca w grupie.

Problemy zaczęły się jednak przed końcem roku. Od 28 grudnia drużyna Davida Moyes’a zdobyła zaledwie 3 punkty na 18 możliwych. Do tragicznej formy w lidze doszedł jeszcze bardzo nieprzyjemny fakt odpadnięcia z Pucharu Anglii. Młoty przegrały w dwumeczu z Bristol City, czyli ekipą plasującą się w środku stawki w Championship. Ostatnie trzy porażki z rzędu były dla kibiców po prostu podróżą po piekle. Zaczęło się od przegranej 0:3 z Manchesterem United, gdzie West Ham mimo stworzonych sytuacji nie potrafił umieścić piłki w siatce. Później historyczna klęska w Londynie, gdzie drużyna Moyesa została pokonana aż 0:6, oddając przy tym zaledwie 1 celny strzał na bramkę. Były to jednak porażki z teoretycznie wyżej notowanymi rywalami. Czarę goryczy przelała porażka 0:2 z Nottingham, która jasno dała wszystkim do myślenia, że coś jest po prostu nie tak.

Sytuacja West Hamu na koniec sezonu

West Ham mimo 9. miejsca w tabeli ma się o co martwić. Rywale zbliżają się w zatrważającym tempie, a strata do czołówki ciągle się zwiększa. Bardzo istotnym czynnikiem ostatnich porażek z pewnością była absencja Lucasa Paquety. Jednak nawet bez niego drużyna powinna była poradzić sobie dużo lepiej. Wszystko wskazuje na to, że następne mecze będą kluczowe dla posady Davida Moyesa. Przeciwnicy z jakimi przyjdzie mu się zmierzyć, są idealnymi do odbudowania formy i powalczenia o dobry rezultat na koniec sezonu. Brentford, Everton i Burnley to ekipy, z którymi w idealnym scenariuszu można zdobyć komplet punktów, ale nawet dwa zwycięstwa i remis prawdopodobnie również zadowolą kibiców. Problem pojawi się wtedy, gdy w którymś z tych spotkań przytrafi się porażka. To sprawi, że Szkotowi ciężko będzie udowodnić swoją wartość, a widmo zakończenia kolejnego sezonu poza pierwszą dziesiątka sprawi, że zarząd będzie miał nad czym myśleć.