Manchester City zremisował z Chelsea 1-1 po emocjonującym meczu. W drugiej połowie gospodarze obudzili się i stłamsili Chelsea, ale starczyło tylko na wyrównującego gola Rodriego w końcówce. The Blues po dobrej pierwszej połowie prowadzili po golu Sterlinga, ale w drugiej oddali pole i sporadycznie kontrowali, mając sporo szczęścia w końcówce. To jednak pozytywny mecz dla Pochettino, a Guardiolę martwią stracone punkty.

Palmer to nie tylko rzuty karne, Jackson to nie tylko spudłowane okazje

Da się znaleźć w odmętach internetu takie opinie, jakoby Cole Palmer wnosił do Chelsea jedynie skuteczność z rzutów karnych. Mecze przeciwko Manchesterowi City dobitnie udowadniają, że jest inaczej. Młody Anglik, jakby dostawał dodatkowych supermocy w spotkaniach przeciwko swojemu byłemu klubowi. Na Stamford Bridge zapewnił Chelsea remis i całe spotkanie terroryzował obronę City.

Nie inaczej było dziś – chociaż nie zaliczył stricte asysty, ani nie zdobył gola, to od niego zaczynało się wszystko co dobre w akcjach zaczepnych The Blues. Przyjęcia, obroty z piłką, prostopadłe piłki w tempo. To przez niego dziś tak fatalnie wyglądała defensywa drużyny Guardioli, która raz po raz znajdował się w tarapatach i sytuacjach 3v3, 3v4. Doskonale współpracował z Gusto i Gallagherem, dostrzegał ruch bez piłki i uruchamiał kontry Chelsea.

Uważam, że słowa uznania należą się także Nicolasowi Jacksonowi. Senegalczyk zmarnował jedną świetną okazję w pierwszej połowie, ale to nie powinno definiować jego występu. Zaliczył świetną asystę przy golu Sterlinga, a równie imponująca była jego gra tyłem do bramki. Świetnie znajdował miejsce i separację od obrońców City, potrafił utrzymać się przy piłce, doskonale zgrać z pierwszej piłki czy piętą do kolegów. Widać, że rozwinął się od początku sezonu, nawet jeśli nadal jest nieskuteczny.

Disasi nowym Rudigerem?

Chociaż Chelsea bramkę straciła, a Haaland ewidentnie nie miał dobrego dnia, to należy wyróżnić Axela Disasiego. Stał w polu karnym niczym posąg, zgarniając prawie wszystkie górne piłki, wygrywając pojedynki główkowe i wybijając co leci w jego stronę. Do tego zaliczył kilka istotnych bloków, a swoją fizycznością męczył Haalanda, Alvareza i każdego, kto zapuścił się w obręb szesnastki Chelsea. Nawałnica strzałów, jaką The Blues przetrwali w drugiej połowie, była możliwa do powstrzymania głównie dzięki niemu.

To dobry zwiastun dla kibiców Chelsea. Może w końcu doczekali się następcy Antonio Rudigera. Charakternego boiskowego zawadiaki, który potrafi zirytować przeciwnika i jest niczym skała w obronie. Lokalni fani już go polubili – zawsze pozytywny, zawsze z ambicją, a jego wlot w pierwsze rzędy po golu Gallaghera z Palace pokazał, że jest pozytywnym wariatem.

Jak nie Haaland, to zawsze Rodri

Chelsea rozegrała dobre spotkanie, ale City również miało wiele okazji. Nawet w słabej w ich wykonaniu pierwszej połowie. Na nieszczęście Guardioli, dziś ewidentnie Erling Haaland miał zły dzień na boisku. Znajdował się w świetnych sytuacjach, jak zwykle wygrywał pozycje z obrońcami rywali, ale po prostu pudłował. Albo uderzał wprost w Petrovicia, który dobrze się ustawiał. Jak nie siedzi, to nie siedzi.

I wydawało się, że City będzie tak biło głową w mur, bo prócz Haalanda, widać było też niemoc strzelecką Alvareza, Fodena i Doku. Wówczas jednak, jak zwykle w takich sytuacjach, pojawił się Rodri. Hiszpan w swoim stylu, w ważnym meczu, gdy drużynie nie idzie, znalazł się na skraju szesnastki. A potem przylutował mocno i skutecznie. Co będzie, gdy zabraknie Rodriego?

To kolejny w tym sezonie mecz, gdy City ciśnie, obija przeciwnika i strzela raz po raz, ale są wrażliwi na kontrataki rywali. Guardiola ma powody do zmartwień, bo to był w teorii mecz z drużyną środka tabeli.