Spurs pokonali na własnym stadionie Everton 2-1. Mogło być jednak zupełnie inaczej, bo po świetnym początku Kogutów, do głosu doszli goście i wielokrotnie brakowało im trochę szczęścia, a trochę umiejętności, by pokonać więcej niż raz Vicario. Ostatecznie dla Tottenhamu strzelali Richarlison i Son, a dla Evertonu Andre Gomes.
Richarlison się rodzi, moc truchleje, Vicario ratuje
Richy jest bardzo wierzący, na pewno bardziej niż niektórzy kibice Tottenhamu. Ci już w zeszłym sezonie nie raz zwątpili i zastanawiali się, jak ich ukochany klub mógł utopić tak wielkie pieniądze tym transferem. Pod wodzą Postecoglu, bez kontuzji, to jest jednak zupełnie inny zawodnik. Richarlison się odrodził i obserwujemy znakomite tygodnie w jego wykonaniu.
To był 4 gol w 3 meczach Richarlisona i chociaż jest to zupełnie inny typ zawodnika niż Harry Kane, można powiedzieć, że Spurs mają napastnika. Wszechstronnego, szybkiego i nareszcie skutecznego. Dobrze rozumie się z Johnsonem, Kulusevskim i Sonem, co pokazał przy strzelonym golu, w tempo atakując bliższy słupek. Brazylijczyk budzi często skrajne emocje, ale dobrze widzieć go uśmiechniętego i cieszącego się grą.
Chociaż największym bohaterem zostaje Vicario. Mało kto się spodziewał, że bramkarz wyciągnięty z Włoch, bliżej nieznany szerszej publice, okaże się takim kotem. A właśnie tak poruszał się dziś w bramce, broniąc absolutnie wszystko. Genialny transfer Tottenhamu.
Styl gry Postecoglu doda emocji każdemu spotkaniu
Wydawałoby się, że po dwóch szybkich gongach w pierwszych minutach meczu jest już pozamiatane. Everton nie mógł wyjść z własnej połowy, a Spurs kreowali groźne sytuacje dzięki ciekawym rozegraniom piłki. Nic bardziej mylnego – wystarczy z uporem maniaka rozgrywać koronkowo piłkę od własnej bramki, mając w składzie Daviesa, Emersona Royala, Skippa czy (wprowadzonego później) Diera.
Bo właśnie to robili piłkarze Spurs, w swoim znanym już z tego sezonu stylu. Uparcie wyprowadzali piłkę od swojej bramki krótkimi, ryzykownymi podaniami i przez kilkadziesiąt minut nie mogli wyjść z własnej połowy. A to niedokładne podanie, a to złe przyjęcie Royala czy Skippa, a to dobry pressing Evertonu. W ten sposób podopieczni Dyche’a przechwycili mnóstwo piłek jeszcze w pierwszej połowie i brakowało im jakości przy strzałach lub szczęścia, jak w sytuacji gdy Mykołenko chciał strzelać na bramkę, a na swojej drodze znalazł 2 piłki.
W drugiej połowie padł nawet gol po takim rozegraniu piłki przez Vicario i stratę Emersona, ale bramka Calverta-Lewina nie została uznana. Sędzia dopatrzył się po interwencji VAR faulu na Brazylijczyku, ale w innym kontekście, prawdopodobnie gra zostałaby puszczona po tak lekkim wejściu Andre Gomesa. Everton w końcu dopiął swego po stałym fragmencie, ale mogło skończyć się dużo lepszym wynikiem po stronie zysków – wielokrotnie Spurs ratował Vicario świetnymi interwencjami.
Dyche może jednak liczyć na szerszą kadrę
Wydawało się, że Everton jest w nie lada opałach, gdy boisko musiał opuścić Gana. Za niego wszedł dawno nie widziany Andre Gomes i… okazał się jednym z bohaterów tego meczu dla Dyche’a. Hiszpan wszedł, dał dużo energii, świetnie pressował i doprowadził do odbioru przy nieuznanym golu, a następnie sam strzelił pięknego gola – idealnie przymierzył przy słupku, zbierając piłkę po stałym fragmencie. Nikt nie spodziewał się, że jego wejście może być aż takim wzmocnieniem, zwłaszcza po takiej przerwie.
Podobnie mało kto spodziewał się, że dobrą zmianę da Danjuma, który zmienił zmęczonego już Harrisona. Holender, który ma ciekawą historię związaną z oboma klubami, do tej pory zawodził i grzał ławkę u Seana Dyche’a. Gdy jednak wszedł, to zaczął terroryzować dryblingami Pedro Porro, zakładając mu efektowną siatkę przy linii, a potem groźnie uderzał po kontrataku i trafił w poprzeczkę w ostatniej minucie. Dał dużo energii i stworzył mnóstwo zagrożenia pod bramką Vicario – grał, jakby chciał coś udowodnić Tottenhamowi, sobie i obecnemu trenerowi.