11 zwycięstw, 1 remis i 11 porażek. Takim bilansem mniej więcej w połowie grudnia może poszczycić się Manchester United. Gdy Erik ten Hag w maju 2022 roku obejmował Czerwone Diabły mówił w kontekście Liverpoolu czy City o tym, że „każda era kiedyś dobiega końca”. Potem z jednymi dostał 3:6 na Etihad, z drugimi 0:7 na Anfield. Po wczorajszej katastrofalnej klęsce z Bournemouth na własnym podwórku wydaje się, że era permanentnego kryzysu 20-krotnego Mistrza Anglii nie skończy się nigdy. Inaczej niż w przypadku ery Holendra, którego posada jest już chyba co najmniej lekko chybotliwa.

Najgorsza porażka od czasów Cardiff?

Sobotniego popołudnia Manchester United przegrał kolejny mecz piłki nożnej, już szósty na Old Trafford w bieżących rozgrywkach. Nie jest więc w tym nic dziwnego. Ot, kolejna porażka. Jednak mnie, jak i zapewne wielu sympatyków Czerwonych Diabłów może kłuć w serce to, w jakim stylu i z jakim przeciwnikiem. 0:3 z Bournemouth. A w doliczonym czasie gry przez chwilę nawet 0:4. Fakt, ekipa Andoniego Iraoli w ostatnich kolejkach jest zdecydowanie na fali wznoszącej. Ma konkretny styl oparty na bezpośredniej grze i wysokim pressingu, który zaczął wreszcie funkcjonować, choć można było mieć co do tego wątpliwości na starcie kampanii.

Natomiast, nie są to ani wspomniani wyżej Obywatele, ani The Reds, ani Tottenham. United potrafiło z tymi ekipami grać jeszcze gorzej niż dwa dni temu – mi do dziś śni się 1:6 przeciwko Spurs Mourinho – ale wtedy rywal był jednym z tych „elitarnych”.  Tymczasem to są tylko małe i skromne Wisienki. Ostatni taki haniebny rezultat przeciwko ekipie z dołu tabeli miał miejsce za kadencji Solskjæra, gdy w maju 2019 roku Cardiff wygrało tu 2:0.

Jednak to wciąż nie 0:3. Nadmorska drużyna wygrała w czerwonej części Manchesteru po raz pierwszy w swojej historii, dokładając kolejny wpis do księgi rekordów ten Haga. Zostali pierwszą drużyną w dziejach, która wygrała w Teatrze Marzeń różnicą trzech goli, przystępując do spotkania z dolnej połowy tabeli.

Niestety, weekendowego starcia nie da się podpiąć pod kategorię „mieliśmy pecha” lub „graliśmy świetnie, ale zabrakło nam skuteczności”. To był mecz z gatunku, który doskonale wszyscy znamy – bezzębny i niechlujny. Z paniką, gdy przeciwnik wychodzi na prowadzenie. Ze zwieszonymi głowami, gdy pakuje drugą bramkę. No bo jak nam nie idzie, to jak odwrócić zły los? Walką? Zaangażowaniem? Nie, lepiej przejść obok i wyczekać ostatniego gwizdka, by uciec do szatni. Na ten moment piłkarze Holendra zdołali zaledwie dwa razy odwracać losy meczów w tym sezonie – z Nottingham Forest i Brentford.

Znów powtórzył się utarty schemat, że po otwierającym wynik golu Solanke właściwie Neto nie musiał się za bardzo uwijać między słupkami. Pomimo 20 uderzeń ze strony gospodarzy, zaledwie 3 z nich znalazły drogę w światło bramki. Najgroźniejsze autorstwa Dalota sprawdziło tylko naciąg na bocznej siatce. Bournemouth zanotowało wyższe xG, pomimo że strzelało dwukrotnie mniej (1,16 do 1,42). To idealnie podkreśla, jakie sytuacje stworzyli sobie podopieczni Najlepszego Menedżera Premier League w listopadzie.

Teatr Marzeń to obecnie Teatr Smutku

Gole tracone pozostają przysłowiową „Wisienką” na torcie. Akt pierwszy – McTominay nie radzi sobie z technicznym podaniem górą od Bruno i daje sobie odebrać piłkę na rzecz Lewisa Cooka. Ten zagrywa z lewej flanki do Solanke, który lekkim trąceniem stopą pakuje piłkę do sieci. Luke Shaw stoi w polu karnym, przypatruje się całej sytuacji i do dziś analizuje, czy przeciąć podanie, czy odpuścić. W tym samym czasie Harry Maguire wydaje się zaskoczony tym, że wychowanek Chelsea jest w stanie wybiec mu zza pleców.

Akt drugi – Pan Dominic przejmuje niecelne podanie Shawa, pędzi do przodu, oddaje futbolówkę do Taverniera na skrzydło, ten dośrodkouje na głowę niekrytego Billinga i gol. Akt trzeci – dośrodkowanie Taverniera (swoją drogą kapitalny mecz) z rzutu rożnego, po którym zupełnie odpuszczony przez Harry’ego Senesi pakuje z główki do siatki Onany. A gdyby nie podwójna ręka, wynik końcowy brzmiałby 0:4. No to jest Proszę Państwa jakiś kryminał.

Tylko, czy biorąc pod uwagę obecne formę taka porażka może jeszcze kogoś dziwić? To był wręcz podręcznikowy występ, podczas którego gracze ten Haga po raz n-ty mieli problemy z wywarciem jakiegokolwiek wpływu w ataku i pozostawali bezbronni w defensywie. Tak wyglądały potyczki z Wolves, Brighton czy Crystal Palace – notabene wszystkie rozgrywane na Old Trafford. Forteca z ubiegłego sezonu, gdy zdołały wygrać tu jedynie Mewy i Real Sociedad jest już tylko miłym wspomnieniem. Dziś przypomina bardziej ogólnodostępny plac zabaw dla przyjezdnych.

W meczu przeciwko Chelsea Manchester United był pełny energii, werwy. Wydawało się, że po wysokim triumfie na Goodsion Park, nienajgorszym występie w Turcji, gdzie brak zwycięstwa można zrzucić głównie na kark Onany i niestety bardzo słabym na St James’ Park zespół powoli wychodzi na prostą. 53-latek trafił ze składem, a ten naprawdę dobry mecz mógł być zalążkiem do zbudowania większej pewności siebie. W środę naprawdę chciało się tę ekipę oglądać – odblokowany Antony, kręcący Cucurellą Alejandro Garnacho, skuteczny McTominay, spokojny w rozegraniu Amrabat, świetny w defensywnych obowiązkach Shaw.

Tymczasem stało się zupełnie odwrotnie. Od pierwszego gwizdka podopieczni Andoniego Iraoli agresywnie grali bez piłki, wywierając wysoki pressing już w okolicach bramki Kameruńczyka. Zbierali bezpańskie piłki, co powodowało natychmiastowe kłopoty. Utrata gola już przy pierwszej akcji gości, przymus przejścia do ataku pozycyjnego, który bardzo odpowiadał rywalowi. Po przerwie doszła dodatkowo presja czasu, a przesunięcie większej liczby piłkarzy na połowę przeciwnika pozostawiało coraz większe przestrzenie dla linii ataku Bournemouth.

Gwizdek kończący pierwszą połowę został przyjęty przez kibiców Czerwonych Diabłów głośnym buczeniem. Ta pogarda względem zawodników wzrosła jeszcze bardziej, gdy Senesi załadował trzecie trafienie. Spora część sympatyków postanowiła opuścić stadion. Sektor gości, widząc zachowanie swoich vis-à-vis, zaczął jedynie radośnie skandować: „Czy to ćwiczenia przeciwpożarowe?”. Zapewne pamiętając wydarzenia z ostatniej kolejki sezonu 2014/2015, gdy niespodziewane uruchomienie alarmu bombowego na Old Trafford spowodowało przesunięcie spotkania o dwa dni.

Manchester United = Funkcja sinusoidalna

W sobotę minęła dokładnie dekada od słynnej konferencji prasowej Davida Moyesa, który wskazywał wówczas, że „United wciąż muszą się poprawić w wielu obszarach, w tym podaniach, tworzeniu okazji i obronie”. Minęła dekada od cytatu Szkota, nie zmieniło się w tych kwestiach nic.

Występ przeciwko zespołowi Iraoli, jak i cały poprzedni tydzień są idealnym przykładem tego, że drużyna wraz z menedżerem znowu dotarła do tak doskonale znanej wynikowej funkcji okresowej. Ten obraz rozpościera się w zasadzie na cały sezon – po porażkach z Arsenalem, Brighton i Crystal Palace, nagle zespół notuje serię trzech kolejnych zwycięstw. Tę przerywa sierpowy 0:3 od City w derbach, by znów wygrać 3 spotkania z rzędu w listopadzie i otrzymać cios na wątrobę od ekipy Howe’a.

Tak zespół jest niczym sinusoida – jest w dołku, potem wydaje się, że jest w stanie go przezwyciężyć, ale z powrotem wpada w najczarniejszą otchłań.

Era post-ferusonowska ma jeden wspólny mianownik bez względu na to, kto próbuje wejść w buty legendarnego szkoleniowca. Im więcej rzeczy się zmienia, tym bardziej pozostają one takie same. Gdy zabrzmiał ostatni gwizdek, Ten Hag stał nieruchomo na linii bocznej, z tym samym wyrazem frustracji, złości i niedowierzania, jaki widzieliśmy już w przypadku Moeysa, van Gaala, Mourinho, Solskjæra i Rangnicka.

Jesteśmy naprawdę nierówni. Mamy umiejętności, aby to przezwyciężyć, ale trzeba to robić w każdym meczu i co trzy dni. Myślę, że jako drużyna nie jesteśmy wystarczająco dobrzy, aby zachować spójność i musimy pracować jako zespół, aby to poprawić”.

Ta nierówność i niespójność przypominają do cna sytuację, w jakiej znaleźli się i Portugalczyk, i Norweg pod koniec swoich kadencji w czerwonej części Manchesteru. Z 16 meczów w lidze były opiekun Ajaksu przegrał aż siedem, o dwa więcej niż wspomniana dwójka, gdy była zwalniana. Suma punktów – Ten Hag notuje na ten moment 1,6. Ole miał 1,4 a The Special One 1,5. Co intrygujące, Louis van Gaal w momencie utraty pracy mógł pochwalić się rezultatem 1,7 i dopiero co wygranym Pucharem Anglii.

United piastują obecnie szóstą lokatę w Premier League. Moyes i Solskjær byli na siódmym, van Gaal skończył na piątym. Aczkolwiek na tym samym miejscu co teraz była ekipa José, gdy po spotkaniu z Liverpoolem zarząd postanowił usunąć go z klubu. Z kim zagrają piłkarze Czerwonych Diabłów w nadchodzącą niedzielę, dzień przed piątą rocznicą zwolnienia Mourinho? Nie zgadniecie.

Drugi sezon Holendra u sterów 20-krotnych Mistrzów Anglii ma też bardzo podobny przebieg do ostatnich, niedokończonych kampanii dwóch poprzedników (wyłączając Carricka i Rangnicka). Koniec rządów Ole Gunnara Solskjæra przypominał teatr absurdu. Drużyna, choć wystartowała z 13 oczkami w pierwszych pięciu kolejkach, nagle posypała się jak domek z kart. Jednak zawsze potrafiła odpowiedzieć we właściwym momencie na potencjalne pożegnanie Norwega. Gdy był o krok, odwrócili losy spotkania z Atalantą i wygrali w północnym Londynie mecz o angaż Antonio Conte.

Pod wodza The Special One było tak samo. Potrafili wrócić z 0:2 z Newcastle, gdy decydujące trafienie zaliczył Alexis Sanchez. Jakimś cudem jego piłkarze schodzić z tarczą w Turynie, choć do 85. minuty nie oddali strzału na bramkę Szczęsnego. Następnie zaliczyli jeden z najlepszych występów za jego kadencji, ogrywając u siebie Fulham aż 4:1. No i wygrana w doliczonym czasie gry z Young Boys, gdy na „9” wystawił Marouane Fellainiego, który rozstrzygnął losy meczu.

„Sprzyjające” zmiany w klubie

53-latka odróżnia na tym tle jednak kilka spraw. Po pierwsze, nie jest on tak skonfliktowany z zarządem, jak miało to miejsce w przypadku Portugalczyka. Ten miał na pieńku z Edem Woodwardem po fatalnym okienku latem 2018 roku. W dodatku jego stosunki z Paulem Pogbą, którego Woodward kochał całym sercem, można co najwyżej określić mianem chłodnych. Gdy więc przyszło decydować, z kim się pożegnać, uznano, że z José. W przypadku pochodzącego z Ultrechtu trenera, kiedy wyszły przecieki z szatni, że część piłkarzy jest przeciwko niemu, władze postanowiły usunąć z sali prasowej nieprzychylnych mu dziennikarzy m.in. Manchester Evening News. Na taki gest były opiekun Chelsea nie miał co liczyć.

Po drugie, Holender ma szczęście, że ostatnio rywale w walce o czołówkę ponieśli trochę strat. Przegrywali Spurs, wciąż przegrywa Newcastle, przegrywało nawet City. Warto też pamiętać, że w najprawdopodobniej piąta lokata zagwarantuje udział w przyszłorocznej rozszerzonej Lidze Mistrzów. Istnieją więc spore szanse na TOP5 pod warunkiem, że uda im się zachować pewną regularność, co nie miało miejsca, gdy zwolniono Mourinho i Solskjæra.

Po trzecie i najistotniejsze – na korzyść ten Haga działa sytuacja, jaka od miesięcy panuje w klubie związana z potencjalną sprzedażą. Dlatego wydaje się, że takie porażki jak z Bournemouth, choć upokarzające, to pozostają nieistotne. Przypuśćmy, że przychylny do tej pory mu zarząd dochodzi do wniosku, że wyniki są na tyle złe, że wymuszają zmianę na menedżerskim fotelu. Kto miałby o tym zadecydować?

Od czasu odejścia Fergusona na emeryturę ostatnie słowo w takich decyzjach należy do Joela Glazera. Jednak kontrola nad działalnością sportową wkrótce przejdzie w ręce INEOS i Sir Jima Ratcliffe’a. The Athletic donosił niedawno, że niektórzy ludzie blisko klubu uważają, że zanim brytyjski miliarder zacznie oficjalnie dzielić i rządzić, do tego czasu nie zostaną podjęte żadne istotne decyzje. Glazerowie nie chcą obecnie dokonywać żadnych wyraźnych wstrząsów w funkcjonowaniu klubu. Nie jest więc do końca jasne, kto na Old Trafford mógłby to uczynić.

Licząc na wtorkowy cud

We wtorek do Teatru Marzeń przyjeżdża Bayern Monachium. Podopieczni Tuchela też się w weekend nie popisali, przegrywając z Eintrachtem 1:5. Jednak mają zapewniony awans, więc może nie będą grać na żyletki w Manchesterze. Może nawet uda się wygrać? Może nawet awansować do fazy pucharowej? Oczywiście, nie wszystko zależy od jedynie od piłkarzy United, którzy muszą liczyć również na remis w Kopenhadze.

Tylko, nawet jeśli to się stanie, czy będzie to jakikolwiek punkt zwrotny w tej kampanii? Czy kilkanaście milionów więcej z nagród cokolwiek odmienią w historii klubu? Czy zostaną właściwie wykorzystane? Przecież, jeśli losowanie nie pójdzie po myśli i gracze Czerwonych Diabłów wylosują kogoś z europejskiego Olimpu, to czeka ich rychły koniec jak z Atlético dwa sezony temu.

A może byłby to kolejny tymczasowy impuls w tym cyklu wzlotów i upadków? Ta sinusoidalna dyspozycja trwa mniej więcej od połowy kwietnia. Do dziś piłkarze byłego opiekuna Ajaksu nie są w stanie ustabilizować formy w dłuższym okresie. Od pamiętnego fatalnego spotkania w Sewilli, gdzie tak naprawdę oglądaliśmy podobny mecz co w sobotę – indywidualne błędy w defensywie de Gei i Maguire’a, gol stracony po rzucie rożnym, kompletna bezradność w ofensywie. A chwilę wcześniej był przecież chyba najgorszy mecz za kadencji ten Haga na St James’ Park. Mimo wyniku 0:2 Manchester United został zmiażdżony przez Sroki, jeszcze bardziej niż tydzień temu.

Osobiście, Manchesteru United według Erika ten Haga mnie coraz bardziej irytuje. Po całkiem udanym pierwszym roku, podobnie w jak w przypadku trzeciej kampanii Ole i Jose, zespół dochodzi do momentu, gdy szarpią nim wewnętrze konflikty. Postawa piłkarzy na boisku jest tragiczna i ciężko znaleźć jakieś wyraźny plany gry czy wytrenowane schematy. Znów dochodzimy do sinusoidy.

Ten obraz nędzy pogłębiają jego transferowe wymysły. Jaki Holender ma pomysł na Masona Mounta? Anglik powoli zaczyna wyglądać jak regen Donny’ego van de Beeka, z którym bądź co bądź widzi się codziennie na treningach. Andre Onana wciąż popełnia absurdalne błędy – jak już wydawało się, że zaczyna dojeżdżać, to przyszedł mecz z Galatasaray…

Rasmus Højlund biega, szarpie, pressuje, próbuje. Tyle że po 12 meczach gość ma 0 goli i 0 asyst. No jak można z kimś takim na szpicy walczyć o TOP5? Sofyan Amrabat zagrał jedno dobre spotkanie, ostatnio z Chelsea. Jego wejścia zazwyczaj nic nie wnoszą do drużyny. Ot, pojawia się i to ostatni raz, gdy orientujesz się, że biega po murawie.

Chciałbym wierzyć, ale…

Należy też zadać pytania, o co chodzi z Marcusem Rashfordem? Reprezentant Synów Albionu zjechał nieprawdopodobnie z poziomem. Co się stało z Christianem Eriksenem? Duńczyk, jak już jest zdrowy, zupełnie nie przypomina bardzo pewnego punktu zespołu, jakim był rok temu. Kiedy zobaczymy dobrą formę przez trzy/cztery kolejki u Antonego? W końcu to skrzydłowy za 90 milionów funtów.

Ten Hag z boku wydaje się despotą. Gościem, który nie wybacza, gdy go się urazi i bezwzględnie trzymający się swoich zasad za wszelką cenę. Idziesz ze mną według moich reguł albo możesz stąd uciekać. Takie podejście, muszę przyznać, podobało mi się na początku, gdy pożegnał Ronaldo lub posadził na ławce z Wolves Rashforda. Tylko cała ta sprawa z Jadonem Sancho, a ostatnio konflikt z Raphaëlem Varanem każe sugerować, że może w tych swoich działaniach jest zbyt uparty. Nie wykreował też żadnego lidera –  kapitan Bruno wykartkowuje się na mecz z Liverpoolem w 85. minucie przy wyniku 0:3. Mourinho miał choćby takiego Ibrahimovicia, który faktycznie rządził i którego wszyscy się słuchali.

Chciałbym jeszcze raz móc uwierzyć w ten Haga. Od nowa się zakochać w tym projekcie. Czekam, aż da impuls tej ekipie na dłużej. By to nie było na chwilę, tylko bym mógł poczuć, że Manchester United pnie się w górę i za chwilę nie spadnie w dół. Natomiast jestem już zmęczony tym klubem i kadencją Holendra. Tyle że w tym miejscu byliśmy w ciągu dekady wielokrotnie. Być może teraz byśmy trafili z nowym trenerem, gdybyśmy go zwolnili. Aczkolwiek chyba wciąż bardziej prawdopodobne pozostaje to, że być może już go mamy. Tylko przechodzi przez potężny kryzys, który musi jakąś magiczną siłą rozwiązać.