Chelsea w końcu zwycięska! The Blues pokonali wysoko Spurs 4-1 na wyjeździe i nareszcie wygrali z drużyną z Big Six. Samo spotkanie jednak było nadzwyczajne. Tylu emocji, dramaturgii i kontrowersji nie widzieliśmy… No cóż, od soboty i meczu Newcastle z Arsenalem.

Kolejny dzień, kolejne sędziowskie kontrowersje

Ostatecznie wyszło mniej więcej poprawnie, bo czerwone kartki zostały pokazane, a Chelsea wygrała to spotkanie po prawidłowo zdobytych golach. Jednak kontrowersji było co nie miara. Wydarzeniami z pierwszej połowy derbów można by spokojnie obsadzić kilka meczów ligowych. VAR odpalany co kilka minut, nieprzyjemne faule, boiskowe chamstwo. Pierwsze zastrzeżenia do sędziów można było mieć w 18. minucie, gdy Destiny Udogie dobrze znanymi z podwórek sankami wjechał od tyłu w Raheema Sterlinga, ale nie trafił. Michael Oliver dał żółtą kartkę Włochowi, chociaż patrząc na to jak niebezpieczne było to zagranie, powinien pokazać czerwoną kartkę. Co się odwlecze to nie uciecze – drugą żółtą za nieudany wślizg Udogie dostał w drugiej połowie.

Potem rozpoczął się trwający kilka minut festiwal VAR-owania i boiskowego chamstwa. Najpierw Chelsea strzela gola, gdzie ręką pomaga sobie Sterling, w efekcie VAR go anuluje. W akcji bramkowej Romero kopie bez piłki Colwilla, jakby z frustracji po przegranym pojedynku, ale sędziowie nie dopatrują się tam przewinienia. Takie niesportowe zachowania z automatu są karane czerwoną kartką i to druga poważna kontrowersja. Kilka minut później po zamieszaniu w polu karnym gola pięknym strzałem strzela Caicedo, ale Jackson stojący na linii strzału był na spalonym. Sekundy wcześniej jednak mieliśmy kolejny akt bandytyzmu Romero. Argentyńczyk wjechał prostą nogą w swojego rodaka, Enzo Fernandeza. Zrobił to w polu karnym. Sędziowie anulowali bramkę Caicedo, ale bardzo długo dopatrywali się faulu Romero – w końcu Oliver podszedł do monitora i postanowił wyrzucić piłkarza z boiska. Potem były jeszcze sytuacje z łokciem Reece’a Jamesa w głowę Udogie przy wyskoku do główki, ale tak naprawdę ze Spurs zeszło powietrze i nie było więcej kontrowersji – wszystkie spalone były wychwycone poprawnie.

Mentalność i nastawienie Spurs było gwoździem do trumny

Spurs wyszli na to spotkanie nabuzowani, zmotywowani jak zwykle na derby z Chelsea. I to nastawienie sprawiło, że szybko ten mecz się im posypał. Dodatkowa motywacja sprawiła, że ujawnił się boiskowy bandytyzm Romero, który od jakiegoś czasu był wygaszony. Aż przypomniał się mecz z zeszłego sezonu, gdy po prostu chamsko pociągnął Cucurellę za bujne włosy. I tak powinien wylecieć już wcześniej. Podobnie sprawa miała się z Udogie, gdzie może nie było specjalnej złośliwości, ale ewidentnie chciał za bardzo i zbyt mocno ryzykował przy wejściach na raz, co skończyło się kolejnym osłabieniem Spurs. Dodajmy do tego pechowe kontuzje van de Vena i Maddisona, a wychodzi nam tragedia.

Godne podziwu jest nastawienie oraz filozofia Tottenhamu pod wodzą Postecoglu. Ich ofensywny, bezpośredni futbol, wysoki pressing… są świetne, gdy się gra 11 na 11. Ewentualnie 10 na 11. Ale nie grając w dziewiątkę, i nie z rezerwowymi na boisku. Pomysł z ciągle ustawioną wysoko linią obrony (mówiąc wysoko, mamy na myśli wręcz na połowie boiska) był odważny i do pewnego czasu działał. Utrzymywał się remis, ale jednak głównie dzięki niedokładności podań Chelsea na wolne pole i genialnemu Vicario, który wylatywał z własnej bramki jak podczas wyścigu sprinterskiego. W końcu jednak to musiało się stać, za dużo miejsca i sytuacji mieli The Blues, by w końcu ktoś nie złamał linii spalonego. Oczywiście Spurs długo i heroicznie trzymali się remisu, ale dopuścili do tak ogromnej liczby sytuacji, że to mogło skończyć się dużo wcześniej. Grali odważnie, ale można zadać sobie pytanie, czy wynik nie byłby lepszy, gdyby przyjęli np. taktykę Liverpoolu z meczu właśnie przeciwko Tottenhamowi.

Chelsea nadal potrzebuje napastnika

Dziwnie to brzmi, gdy napastnik The Blues właśnie zdobył hat-tricka na wyjeździe, i to na boisku niedawnego lidera. Nicolas Jackson mimo 3 goli pokazał jednak, że nie jest gotowy, by z nim Chelsea walczyła o najwyższe cele. Spokojnie powinien mieć w tym meczu z 6 trafień, a do tego złapał kolejną głupią żółtą kartkę. Mimo gry w przewadze przez blisko godzinę (a dodatkowo 40 minut z przewagą dwóch zawodników), Chelsea niemiłosiernie męczyła się, pudłując raz po raz, bądź rażąc niedokładnością w ostatnim, kluczowym momencie. Tutaj kamyk do ogródka nie tylko Jacksona, bo równie źle pod bramką zachowywali się Sterling, Mudryk czy Cucurella. Może usprawnieniem – a może wybawieniem, katalizatorem – dla The Blues stanie się wracający Nkunku, który zastąpi Jacksona w pierwszym składzie.

Prócz napastnika, Pochettino potrzebuje także od swojej drużyny więcej spokoju i wyrachowania. Mając tak dużą przewagę w postaci gry 11 na 9, nie można co chwilę tracić w głupi sposób piłek, dawać Tottenhamowi okazji do kontrataków czy stałych fragmentów. Brakowało tutaj także cierpliwości ze strony pomocników Cheelsea – czasem aż prosiło się o uspokojenie sytuacji, przegranie piłki z boku do boku. Oczywiście zwycięstwo 4-1 na stadionie Spurs cieszy każdego fana The Blues, ale z uwagi na okoliczności, trzeba było ten mecz zamknąć wcześniej i bardziej zdecydowanie.