Szesnaście lat musieli czekać kibice Leeds United na powrót swojego ukochanego zespołu do Premier League. Pierwszy sezon w angielskiej elicie Pawie zakończyły na wysokim, 9. miejscu. W klubie zaczęto marzyć o europejskich pucharach, rozbudowie stadionu i powrotu do czasów, kiedy klub z hrabstwa Yorkshire był dumą tej części kraju. Co w takim razie poszło nie tak, że zaledwie trzy lata od awansu The Peacocks znaleźli się w punkcie wyjścia? W pełni zasłużony spadek, nietrafione transfery i czterech trenerów w cztery miesiące. Powrót do Premier League miał być zapowiedzią czegoś wielkiego, a był tylko krótkim snem, który przerodził się w koszmar.
Przed rozpoczęciem obecnego sezonu właściciel Leeds United Andrea Radrizzani mówił, że nie wyobraża sobie powtórki z sezonu 2021/22. Wtedy to zarządzany przez niego klub zapewnił sobie utrzymanie w dramatycznych okolicznościach, w ostatniej kolejce kampanii. Kibicom spadł wielki kamień z serca, a bohater Pawi, Raphinha w podzięce przemierzał boisko na kolanach, by podziękować Bogu za utrzymanie.
Ten scenariusz miał już się nie powtórzyć. Radrizzani zapewniał, że Leeds stać na to, by spokojnie zakończyć sezon na miejscach 10-15. Na Elland Road nikt nie chciał być ponownie uwikłany w heroiczną walkę o utrzymanie do ostatnich minut. – Jeśli mamy szczęście, skończymy blisko 10. lub wyżej. Jeśli nam się nie poszczęści, skończymy na 15. Myślę, że mieścimy się w tym przedziale. Nie chcę mieć więcej ryzyka zawału serca – podkreślał Włoch.
W ten sposób przenosimy się do dnia dzisiejszego. Leeds United po fatalnym sezonie spadło do Championship, zdobywając zaledwie 31 punktów. Tylko siedem zwycięstw i najgorsza defensywa lidze – aż 78 straconych bramek. Od lutego klub miał czterech trenerów, a na przestrzeni ostatnich dwóch okienek na transfery wydano ponad 150 milionów funtów. Do tego klub nie ma już dyrektora sportowego, a sam Radrizzani będzie prawdopodobnie dążył do jego sprzedaży. Jak to się stało, że Pawie znalazły się w tym punkcie?
Sezon do zapomnienia
Po tym co Leeds United przeżyło w ostatniej dekadzie, mało jest rzeczy, które potrafią złamać kibiców tego klubu. Ciągłe, nieudane próby powrotu do elity, fatalne zarządzanie oraz trenerzy z przypadku, którzy nigdy nie byli w stanie dać drużynie chociaż cienia nadziei na włącznie się do walki o awans. Dlatego też upragniony powrót do elity, był jak przebicie pewnej mitycznej ściany. Na Elland Road liczyli, że to co zrobił Bielsa ze swoim zespołem jest zapowiedzią czegoś wielkiego. Pierwszy sezon w elicie tylko te nadzieje utwierdził. Leeds kampanię 2020/21 zakończył aż na 9. miejscu.
Dlatego też niedzielna przegrana z Tottenhamem oraz oficjalny spadek z powrotem do Championship jest dla kibiców tak bolesny. Po horrorze jaki przeżyli po koniec ubiegłej kampanii, kiedy absolutny cud sprawił, że zdołali utrzymać swój status w angielskiej elicie. Ten sezon miał być inny – przede wszystkim bardziej stabilny i spokojny. Okazał się być kompletnym przeciwieństwem. Leeds ani przez moment nie pokazał, że zasługuje na to, by w lidze pozostać. Nawet wygrane u siebie z Chelsea i na Anfield z Liverpoolem były pojedynczym wyskokiem, niż prawdziwym pokazem siły tego zespołu.
Od lutowego zwolnienia trenera Jessego Marscha Pawie miały trzech trenerów. Kiedy okazało się, że zastąpienie Amerykanina nie będzie tak szybkie jak się wydawało, drużynę poprowadził Michael Skubala. Wyniki pod wodzą tymczasowego szkoleniowca się jednak nie poprawiły. Sięgnięto więc po Javiego Gracię, który miał udany początek, ale potem popadł w ten sam marazm, jak jego poprzednicy. W desperackie zatrudnienie Sama Allardyce’a chyba nikt od początku nie wierzył.
Fani The Whites zamiast stabilności, dostali rozbity zespół, przepłaconych piłkarzy, którzy nie do końca zdawali sobie sprawę do jakiego środowiska trafili. Fatalną obronę, która w kwietniu kompromitowała się na potęgę, tracąc łącznie 23 bramki. Do tego doszedł kompletny zjazd formy utalentowanego bramkarza Illana Mesliera, który został później odstawiony przez Big Sama, kosztem Joela Roblesa. Kolejki mijały, nowi trenerzy przychodzili, a Leeds wyglądało coraz gorzej.
Bolesna era post-Bielsa
Ciekawe ilu kibiców Leeds po wczorajszym spadku włączyło sobie na Youtube highlightsy występów swojej drużyny za czasów Marcelo Bielsy. Wiadomym było, że kiedy Argentyńczyk opuści Elland Road przejście w nową erę będzie dla klubu trudne. Nikt raczej nie spodziewał się, że ten proces będzie tak brutalny. Kiedy Bielsa opuszczał Leeds w klubie uważali, że jest to odpowiednia decyzja. Pamiętajmy, że w ostatnich 11 meczach pod wodzą El Loco, drużyna aż 8 razy przegrała i straciła w tym czasie 34 bramki. Wielu piłkarzy było wyczerpanych metodami treningowymi swojego trenera. Przełożyło się to na plagę kontuzji i konieczność grania juniorami. Najczarniejszym momentem tamtego okresu był przegrany 0:7 mecz z Manchesterem City.
Końcówka ery Marcelo Bielsy na Elland Road jest jednak tylko małą cząstką całokształtu jaki Argentyńczyk pozostawił po sobie w klubie. Na trybunach stadionu do dziś Bielsa jest bohaterem, człowiekiem, który wlał w kibiców nadzieję i pozwolił im oglądać najlepszą wersję ich ukochanego Leeds. 67-latek wprowadził do klubu odpowiednie zasady i standardy. Te zostały utracone lub przemodelowane, przez co ogólny poziom występów drużyny znacząco spadł. Były trener Newell’s Old Boys przykładał także ogromną wagę do odpowiednich transferów. Zależało mu na idealny profilu piłkarzy, którzy będą pasowali do jego stylu. W ten sposób trener budował więzi z małą grupą piłkarzy, która była dla niego gotowa wskoczyć w ogień, co przekładało się na pozytywne wyniki na boisku.
A group of Leeds United fans bought a page in La Capital, the hometown newspaper of ex boss Marcelo Bielsa to send him a special message. No fans names are mentioned, neither is Bielsa. They wanted to ensure it was as personal to him and an open letter from an entire fanbase. pic.twitter.com/0kF0WYs82M
— Colin Millar (@Millar_Colin) April 16, 2022
W oczach Victora Orty idealnym następcą Bielsy miał być Amerykanin Jesse Marsch. Hiszpański dyrektor sportowy był tak lojalny swojemu wyborowi, że w momencie zwolnienia byłego trenera Red Bulla Salzburg, był gotowy sam odejść ze stanowiska. Marsch od początku miał trudno. Mimo, że utrzymał zespół w Premier League w poprzednim sezonie, nie potrafił wkupić się w łaski kibiców, którzy wciąż uważali go za słabszego następcę ich ukochanego Marcelo Bielsy. Amerykanin nie pomagał sobie wypowiedziami. Prawdziwymi, ale w oczach kibiców krzywdzącymi, gdy w jednym z wywiadów stwierdził, że „piłkarze są przetrenowani”, wyraźnie wbijając szpilkę w swojego poprzednika.
Znaczące „wzmocnienie” składu i utrata cierpliwości do Marscha
Po cudownym utrzymaniu i obietnicach Radrizzaniego, w Leeds postanowili wziąć się do roboty i znacząco wzmocnić drużynę. Victor Orta spełnił praktycznie wszystkie prośby swojego trenera i dał mu wszelkie potrzebne narzędzia do tego, by drużyna mogła w spokoju powalczyć o miejsca w środku tabeli. Na Elland Road wylądowało mnóstwo piłkarzy dobrze znajomych z przeszłości Marsha. Tyler Adams. Brenden Aaronson, Rasmus Kristensen, a zimą dołączył Max Wober. Do tego utalentowany skrzydłowy Luis Sinnisterra, pomocnik Marc Roca i mający doświadczenie w Lidze Mistrzów Weston McKennie. Pod koniec letniego okna sięgnięto jeszcze po 18-letniego Włocha Willy’ego Gnonto, który okazał się później prawdziwym objawieniem.
Marsch dostał porządne wzmocnienia, ale wraz z upływem kolejnych kolejek wydawał się nie mieć pojęcia jak to wszystko poukładać w całość. Amerykanin zapewniał po meczach, że jest to proces, który wymaga czasu. Problem w tym, że w Premier League tego czasu nie ma. Radrizzani tracił cierpliwość i w okolicach października chciał zwolnić szkoleniowca. Leeds właśnie zaliczyło dwie porażki – na wyjeździe z Leicester i u siebie z Fulham. Włoch po intensywnych dyskusjach z Victorem Ortą postanowił zmienić decyzję. Marsh dostał kredyt zaufania i tuż przed przerwą na Mundial wygrał na wyjeździe z Liverpoolem i u siebie z Bournemouth.
Duże wątpliwości budził także sztab menedżera Leeds. Asystenci Marscha nie byli tak wykwalifikowani, jak ludzie ze sztabu Bielsy. Amerykanin zatrudnił swojego przyjaciela Rene Marcia – młodego, utalentowanego trenera, który jednak nie wkupił się w łaski piłkarzy. Do sztabu dołączył także Chris Armas, który w poprzednim sezonie pracował w Manchesterze United z Ralfem Rangnickiem. Na jego nieszczęście 12 dni po jego zatrudnieniu Marsch stracił pracę.
Przepalane pieniądze i karuzela trenerska
Zimą Leeds pragnęło wzmocnić linię ataku, patrząc na to, że Patrick Bamford łapał uraz za urazem i ciągle był niedostępny. Operacje w zimowym oknie transferowy wywołały kolejne spięcia między Radrizzanim, a Ortą, którzy coraz rzadziej zgadzali się w sprawie decyzji jakie powinien podejmować klub. Transfery Pawi w tamtym okresie to był istny cyrk. Była telenowela z Jackiem Harrisonem, który był już w ośrodku treningowym Leicester, ale ostatecznie jego transfer nie doszedł do skutku i piłkarz został na Elland Road. Uporczywie chciano kupić Cody’ego Gakpo, który rok wcześniej jedną nogą był już na Elland Road, ale ostatecznie został w PSV. Świetny mundial w wykonaniu skrzydłowego sprawił, że Leeds nie miało prawa rywalizować z Liverpoolem, gdzie ostatecznie przeniósł się Gakpo. Ostatecznie ściągnięto 21-letniego Ruttera z Hoffenheim za rekordowe 35 milionów funtów. Efekt? 11 występów i 0 bramek w Premier League.
Po kolejnej serii słabych wyników cierpliwość się skończyła i Marsch został zwolniony. Orta zaczął intensywnie szukać nowego szkoleniowca. Na swojej liście Leeds miało dwóch trenerów. Arne Slota z Feyenoordu Rotterdam oraz Andoniego Iraolę z Rayo Vallecano. Problem w tym, że żaden z nich nie miał zamiaru opuszczać swojego klubu w środku sezonu i zostawiać dobrze prosperujących projektów. Uwaga przeniosła się na Hiszpana Carlosa Corberana, który wolał zostać w West Bromie i podpisał z nim nowy kontrakt. Kandydatem był też Patrick Vieira, który jeszcze wtedy pracował w Crystal Palace. Proces szukania trwał, a Leeds grało kolejne mecze pod wodzą tymczasowego trenera Michaela Skubali. Porażka 0:1 z walczącym o utrzymanie Evertonem, sprawiło, że Leeds potrzebowało nowego szkoleniowca na już.

Procentowe szanse na spadek Leeds United drastycznie wzrosły po katastrofalnej serii wyników w kwietniu. Źródło grafiki: The Analyst
Podjęto więc decyzję o zatrudnieniu Javiego Gracii. Hiszpan dobrze radził sobie w Maladze oraz Watfordzie, z którym doszedł nawet do finału Pucharu Anglii, gdzie przegrał z Manchesterem City. Początkowo drużyna pod wodzą Gracii dawała dobre sygnały. Pawie zdobyły 10 punktów w pierwszych sześciu spotkaniach Hiszpana w roli trenera. Później przyszedł jednak feralny kwiecień, w którym klub z Yorkshire poniósł 5 porażek w 7 meczach i stracił 11 bramek w meczach z Crystal Palace, Liverpoolem, Arsenalem i Bournemouth.
Ostatni rozdział
Radrizzani był w kropce i wiedział, że tylko znaczący wstrząs i cud podobny do tego z zeszłej kampanii. może uratować ligowy byt. Nie zważając więc na decyzję Victora Orty, właściciel klubu podjął decyzję o zwolnieniu Gracii i zatrudnieniu strażaka w osobie Sama Allardyce’a. Orta nie wytrzymał i sam odszedł z klubu. Natomiast były trener West Bromu, czy też West Hamu dostał od ręki 500 tysięcy funtów plus kilkumilionową obietnicę, jeśli uda mu się utrzymać Leeds w angielskiej Ekstraklasie.
Misja niemożliwa okazała się być niemożliwa. Na dzień dobry Leeds przegrało na wyjeździe z Manchesterem City. Tego się jednak spodziewano, więc kluczowe były mecze z Newcastle United, West Hamem oraz Tottenhamem. Zmierzającym do Ligi Mistrzów Srokom udało się urwać punkty i wywalczyć remis. Punkt zdobyto także w starciu z West Hamem. Fani uważali jednak ten wynik za porażkę. Młoty kilka dni wcześniej balowały po awansie do finału Ligi Konferencji, a w drugiej połowie wyglądali o niebo lepiej niż piłkarze Pawi, którym brakowało chęci walki oraz energii.
Wszystko, co dobre wydarzyło się za rządów Bielsy, to był sen. Zdumiewające, jak źli byliśmy w tym sezonie i jakoś wciąż mieliśmy szasnę na utrzymanie, ale oczywiście piłkarze to spie*rzyli. Bez żądzy, bez walki, bez pragnienia, bez serca, bez pasji, bez niczego. Jak daleko odeszli od standardów Bielsy i wszystko, co zbudował w nieco ponad rok, powinno być nowym „robieniem Leeds”, nową metaforą tego, jak nie prowadzić klubu piłkarskiego – grzmiał kibic Leeds po meczu z Młotami.
W końcu przyszła ostatnia kolejka. Mało kto miał nadzieję, że uda się powtórzyć to co stało się w poprzedniej kampanii. Leeds musiało pokonać faworyzowany Tottenham i liczyć na przegrane Leicester City i Evertonu. Ostatecznie Pawie nie dały sobie żadnych szans, przegrywając aż 1:4. Tym samym wróciły do punktu wyjścia. A w zasadzie do Championship. Pożegnalny mecz w elicie oddawał wszystkie emocje fanów. Rozczarowanie, smutek i ciągłe zastanawianie się co by było gdyby.
Co będzie dalej?
Dla Leeds United spadek to najgorsze co mogło się wydarzyć. Przede wszystkim klub zostaje odcięty od finansowego źródełka Premier League. Kilka tygodni temu EFL podpisał nową umowę z telewizją Sky Sports, ale wpływy z transmisji w Championship są o niebo niższe niż w elicie. W najbliższym sezonie Pawie będą polegały na parachute payments. W pierwszym sezonie klub otrzymuje 55% wpływu jaki dostaje klub Premier League. Suma będzie wynosić około 45 milionów funtów. Jeśli drużyna z Yorkshire nie wróci od razu do elity to w następnym sezonie dostanie 45%, w trzecim już tylko 20%. Spadek całkowicie wyklucza także rozbudowanie Elland Road. Radrizzani planował w najbliższych latach powiększyć stadion, tak by mógł pomieścić około 60 tysięcy kibiców. Degradacja do niższej ligi oznacza, że te marzenia trzeba będzie na pewno odłożyć na później.
Plusem dla klubu są odpowiednie zabezpieczenia kontraktowe, jakie Leeds zaimplementowało podczas dokonywania transferów. Piłkarze oraz sztab szkoleniowy muszą liczyć się z około 60% zmniejszeniem pensji. Dodatkowo najlepiej opłacani gracze mają w swoich umowach klauzule odstępnego, za które mogą zostać sprzedani. Przy dobrych ruchach na rynku transferowym Leeds może zarobić nawet między 80 a 100 milionów funtów. Dla władz najważniejsze będzie możliwie jak największe ucięcie budżetu płacowego, który w sezonie 2020/21 wynosił 121 milionów funtów. Duża liczba kosztownych transferów w tym sezonie zapewne go zwiększyła.
Kto będzie właścicielem?
Ostatnim i w zasadzie najważniejszym elementem, który jak najszybciej powinien zostać rozwiązany, jest ewentualna sprzedaż klubu. Większość akcji w Leeds United posiada Andrea Radrizzani. Mniejszościowy pakiet należy natomiast do amerykańskiego 49ers Enterprise. Jest to fundusz inwestycyjny złożony z amerykańskich biznesmenów, kilku przedsiębiorstw oraz anonimowego polityka. W sporcie ściśle związany jest z drużyną NFL San Francisco 49ers.
49ers Enterprise zainwestowali w klub w 2018 roku, a trzy lata później zwiększyli swój pakiet akcji do 44 procent. Do stycznia 2024 roku fundusz może wykupić pozostałe akcje od Radrizzaniego i całkowicie przejąć kontrolę nad klubem. Spadek z Premier League całą sprawę znacząco komplikuje. Oferta jaką Włoch miał otrzymać opiewała na 500 milionów funtów. Problem w tym, że dotyczyła ona Leeds United, ale klubu grającego w Premier League.
Teraz gdy ten status już nie obowiązuje, to znacząco ma zmniejszyć się cena. Dodatkowo niektóre źródła informują, że część osób zaangażowana w projekt 49ers Enterprise nie jest zwolennikiem kupienia klubu występującego w strukturach EFL. Sam Radrizzani najchętniej by już pozbył się swoich akcji. 48-latek jest bowiem aktywnie zaangażowany w przejęcie włoskiej Sampdorii, wraz z QSI, czyli katarskim funduszem, którzy zarządza Paris-Saint Germain.
Marching on Together
W obliczu wszystkich tych problemów i niewiadomych sympatykom The Peacocks i drużynie pozostało trzymać się razem. Pawie już nie raz w swojej historii upadali na dno, by później podnieść się dwa razy silniejszym. To będzie kluczowe lato. Na Elland Road będą robili wszystko, by pójść drogą Burnley, a nie zakopać się ponownie na drugim poziomie na lata.
Nowy trener z odpowiednią wizją, kompletna przebudowa składu i wyjaśnienie sytuacja właścicielskiej. Sytuacji do rozwiązania jest wiele, a najbliższe miesiące udowodnią, czy Leeds United to rzeczywiście klub zasługujący na siedzenie przy jednym stole z angielskimi potęgami futbolu. Czy jest to tylko projekt, który przez ostatnie trzy lata był w argentyńskim śnie. Śnie, który zamienił się we włoski koszmar napędzany przeterminowanym napojem Red Bulla.